Nowy Targ: Wielki żal w "Małej Wenecji" (zdjęcia i filmy)

NOWY TARG. W dużej mierze do podtopień, do których doszło ponad tydzień temu m.in. na ul. Świętej Anny i Klikuszówce, doprowadzili sami mieszkańcy, łamiąc podstawowe prawa natury – uważa burmistrz miasta Marek Fryźlewicz. Mieszkańcy uważają, że zaniedbali urzędnicy.
Sprzątają ogródki, piwnice i mieszkania, niektórzy już zaczęli remonty, innym opadły ręce. – Bo ileż można? – pytają. – I na jak długo to wystarczy? Do następnego dużego deszczu? Mieszkańcy św. Anny swoją ulicę żartobliwie nazwali „Małą Wenecją”. Choć do żartów im nie skoro…

Kiedy w ubiegłą sobotę ulica zamieniła się w rwącą rzekę, wdzierając się do piwnic i suteren, powiedzieli - dość. W tym roku zalało ich już po raz czwarty. – Na naturę nie ma rady – mówi Adam Krzystyniak, który na kilka dni przed ulewą rozpoczął remont swojego mieszkania, a teraz zaczyna wszystko od nowa. – Ale na urzędników, którzy nie robią nic, by umniejszyć rozmiary takich katastrof jest. Bo właśnie do władz – zarówno miejskich jak i starostwa mieszkańcy św. Anny pretensje mają największe. Podkreślają, że w sobotę nie zamknięto nawet od razu ruchu, a fale wywołane przez jeżdżące samochody wdzierały się do ich domów. Zwracają uwagę, że nie było jednej osoby, koordynującej akcję, że sztab antykryzysowy nie działał tak, jak powinien, że później, w niedzielę, nie można się było doprosić o wywiezienie naniesionego szlamu, że o wszystko musieli walczyć.

Za główny powód rozmiarów katastrofy podają niesprawną kanalizację. I chodzi im nie tylko o studzienki burzowe. Adam Krzystyniak prowadzi nas do swojej łazienki, wskazuje na brodzik. – To co napłynęło, wybijało wprost z kanalizacji. I bynajmniej nie była to czysta woda – mówi. – Niech urzędnicy nie mają nas za tępaków, którzy nie widzą, co ich zalewa. To były fekalia.

Podobne jest zdanie sąsiada Krzystyniaków, Janusza Czerwińskiego. – Woda wypływała wprost z kanalizacji – mówi Czerwiński, nieformalny reprezentant grupy mieszkańców, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W czwartek spotkali się oni z przedstawicielami powiatu, miasta, służb uczestniczących w likwidowaniu skutków nawałnicy. Padły cierpkie słowa, włącznie z ostrzeżeniem, iż swoich racji mieszkańcy św. Anny gotowi są bronić nawet w sądzie. W sobotę, w rozmowie z P24 Czerwiński również zastanawiał się nad powiadomieniem prokuratury. – Niesprawne studzienki burzowe leżą w gestii powiatu, kanalizacja jest miejska, będzie teraz „spychologia” – mówi. – Może więc niech prokuratorzy zbadają, kto i w czym zawinił, kto i za co jest naprawdę odpowiedzialny. Podczas czwartkowego spotkania zażądaliśmy protokolanta, urzędnicy mają na piśmie nasze zarzuty i postulaty.

- Byłam na tym spotkaniu i dowiedziałam się na przykład, że dobrze, że nie zalało mieszkań – dodaje Agnieszka Krzystyniak. – A moje, to co? – spytałam. Później, gdy pytałam w Urzędzie Miasta o możliwość jakiegoś odszkodowania, odesłano mnie do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Tu usłyszałam, że raczej nie ma szans, ale mogę spróbować wystąpić o zapomogę. – Zaczęłam nawet pisać pismo, ale – tu głos pani Agnieszki się łamie – pojawiła się jakaś bariera… - Tu nie chodzi zresztą o odszkodowania, tu chodzi o przyczyny takiego stanu rzeczy, a nie o likwidację ich skutków. Coś musi się tu wreszcie zrobić, by zapobiec takim dramatom – dodaje Adam Krzystyniak. Zarówno Krzystyniakowie, jak i Czerwiński zwracają też uwagę na fakt, że na wysokości ich domów, w okolicy „Baru u Stanka” ulica jest krzywa, tworzy się niecka, bo woda – nieprzyjmowana przez niedrożne studzienki – napływa w to miejsce zarówno od strony Grela, jak i ronda. Tworzy się wręcz jezioro…

Wędrujemy ul. Św. Anny w górę. Wiesław Ptaś walczy ze szkodami w swoim ogrodzie. – W ostatnim momencie udało mi się przeprowadzić wyżej samochód i uratować go przed zalaniem – wspomina sobotnią nawałnicę. – Ale ogród, piwnice – wszystko pod wodą, tak jak w 97 roku – przypomina. Strat jeszcze nie oszacował, na razie pora na robienie porządków. – Wtedy było jeszcze gorzej, bo ze wszystkim zostaliśmy sami. Teraz bardzo pomagają strażacy wypompowywaniem wody z piwnic. Naprawdę, ich można pochwalić.

Podobnego zdania są zresztą wszyscy na ul. Św. Anny. Strażacy z pewnością robili co mogli, sami dopytywali mieszkańców, gdzie jeszcze, komu i jak mogą pomóc. – Proszę koniecznie im w naszym imieniu podziękować, nie zapomnijcie o tym – prosi nas Czerwiński.

Niedrożne studzienki, fekalia wybijające z brodzików w mieszkaniach dolnej części św. Anny to jeden problem. Nikt nie ukrywa, że ten główny to jednak potok, płynący ul. Skotnica. Potok w latach 70. ubiegłego stulecia skanalizowany, wepchnięty do wąskiej rury, w której przy ulewach nie ma szans się zmieścić i którego wody – odbijając się od muru oporowego i wysokiego krawężnika przy skrzyżowaniu z Grelem tworzą rzekę, płynącą ul. Św. Anny. Do rozwiązania tego właśnie problemu zamierza doprowadzić kolejna grupa mieszkańców – zarówno ze św. Anny jak i Skotnicy.

Stanisław Krzystyniak, mieszkający w drugim czy trzecim domu przy Skotnicy od skrzyżowania ze św. Anną w ciągu ostatnich dni zebrał ok. 200 podpisów pod listą, która trafi do burmistrza i Rady Miasta. – Kiedyś potok płynął szeroko, następnie pod mostkiem, wprost na Grel i do Dunajca – opowiada. – W latach 70. ktoś bez wyobraźni, kompetencji i kwalifikacji postanowił walczyć z naturą. Wepchnął potok do wąskiego gardła – przy Skotnicy rura ma średnicę ok. 90 cm – i zaślepił mostek przy Grelu, pod którym płynął. Dziś jest tam garaż. Jak mówi Krzystyniak, nigdzie na świecie nie zabudowuje się dziś potoków, dlatego priorytetem jest dziś naprawienie błędu, popełnionego przed kilkudziesięciu laty. – W petycji domagamy się powołania odpowiedniej komisji, złożonej z inżynierów od budownictwa wodnego, specjalistów, którzy obliczą zlewnię potoku, zastanowią, jak zaradzić sytuacji – mówi nam Krzystyniak. - Po powodzi w 97 roku walczono z jej skutkami, tu trzeba walczyć z przyczynami, bo na razie władze miasta po prostu marnują nasze pieniądze. Od trzynastu lat nic w tej sprawie nie zrobiono. A zrobić się musi, bo ocieplenie klimatu sprawia, że takich jak ostatnia katastrof będzie coraz więcej.

Podobne zdanie ma większość zagadniętych przez nas mieszkańców Skotnicy, którzy zwracają nam też uwagę na ustawioną przy samym potoku, po raz drugi już zalaną stację trafo. – Z tego kiedyś będzie nieszczęście – dodają.
Krzystyniak, którego dom został zalany po raz kolejny – woda w jego ogrodzie sięgała do wysokości 1,5 metra – też nie ukrywa rozgoryczenia. On również używa określenia „spychologia”. – Jeżeli to nie leży w gestii miasta, tylko RZGW, to niech ich tu władze miasta sprowadzą, niech wreszcie się sprawą zajmą, coś zrobią. Jesteśmy zdeterminowani i będziemy walczyć do skutku. Nasza petycja jest przeznaczona dla burmistrza i Rady Miejskiej, bo od czegoś oni tu są.

Urzędnicy: "Takie rzeczy się zdarzają..."

Urzędnicy, zarówno miejscy jak i Powiatowego Zarządu Dróg, są w jednym zgodni: zalanie św. Anny to przede wszystkim wynik niespotykanej ulewy.
– Co zawiodło? Niebo zawiodło – mówi burmistrz Nowego Targu Marek Fryźlewicz. – Takie rzeczy się zdarzają i Bogu dzięki, że na taką skalę, jak u nas, a nie jak w Bogatyni. To są sprawy, które się zdarzały i będą zdarzać.

Krzysztof Szlaga, zastępca dyrektora Powiatowego Zarządu Dróg w Nowym Targu: - Woda zaczęła nagle spływać z pól, z góry i przy takim uderzeniu, jakie nastąpiło, studzienki po prostu nie przyjęły tej ilości. Z wodą poszedł muł i je zatkało – wyjaśnia.

Burmistrz Fryźlewicz uważa, że dużą odpowiedzialność za skutki podtopień ponoszą sami mieszkańcy, którzy nielegalnie zabudowywali rowy, cieki wodne, dawne odpływy, po to, żeby np. poszerzyć sobie działki czy dojazdy do posesji.
– Mam dokumenty z nadzoru budowlanego o samowolach, o zabudowywaniu potoków. Przykre są to sprawy, nie chcę jednak oskarżać mieszkańców. Jeśli mówią, że chcą pozwy składać, to wszystkie papiery muszą być wyłożone na stół. Przyrody nie da się oszukać. Spotkałem w niedzielę na Turbaczu jedną z pań, którą zalało. I mówi, że my jako jedyni mamy wybudowany dom zgodnie z prawem, czyli bez piwnic. Wszystkie pozwolenia na budowę i warunki są u nas w urzędzie.

- Wejdźcie na Klikuszówkę, na Ustronie i popytajcie mieszkańców jak to kiedyś wyglądało. Potok był odkryty. Teraz to zabudowano, poszerzono działki, żeby pobudować zakłady.

- Osiedle Galicy zostało wybudowane na moczarach. Kiedyś były rowy, ale zostały przez mieszkańców zasypane, bo robili dojazdy do posesji.
Gdy pytamy o garaż pod mostem na Grelu, kiedyś tędy szła woda, dziś jest zaślepiony, burmistrz odpowiada: - Tam jest wiele obiektów, które powstały, a są to samowole.

- Wiem, że jest ciągłość władzy, ale ja nie mogę brać odpowiedzialności za to, co się działo w latach 60 i 70-tych – podkreśla.

Burmistrz zwraca uwagę, że niektóre zarzuty mieszkańców są kuriozalne. - Jest jedno ciekawe pismo z Ustronia Górnego, że winny jest burmistrz i miasto, bo wyasfaltowano drogę. A chodzi o drogę, która nawet nie ma krawężnika, więc nie tworzy koryta.

- Pozytywnym jest to, ze już kilku mieszkańców, mówię to u Klikuszówce wyraziło chęć odstąpienia 2-3 metrów po to, żeby potok miał 5 metrów, a tam gdzie się da – 7. Kiedyś potok miał 5 metrów szerokości, gdzieniegdzie 7, a dzisiaj ma dwa metry. Gdzie ta woda ma się pomieścić? Jeśli RZGW to pouzgadnia, to samorząd może w to finansowo wejść. Myślę, że coś będzie można zrobić, ale musi być dobra wola mieszkańców.

- Ale jeśli ktoś mówi, że wszystko się da uregulować, to nie jest to prawdą – podkreśla.

Mieszkańcy, jak dodaje burmistrz, zostali zaproszeni na poniedziałkową sesję Rady Miasta na której będą mogli opowiedzieć o swoich propozycjach. Na sesję zaproszony został też przedstawiciel Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej.

Zdaniem Krzysztofa Szlagi z PZD można poprawić kilka rzeczy, żeby skutki nawałnic były mniejsze. Po pierwsze, można na przykład odwodnić boczne drogi. Odwonienie pomogłoby wyłapać spływającą z góry wodę i ochronić częściowo ul. Św. Anny. Druga rzecz, to zbudowanie kanalizacji deszczowej – między wałami, a ulicą św. Anny. – Tam jest niecka na długości ok. 300 metrów i zbiera się w niej woda, ta spływająca i ta z rynien, która przy dużych deszczach gromadzi się tym zagłębieniu i nie ma gdzie odpłynąć.

Burmistrz Marek Fryźlewicz dodaje:- Nasi przodkowie nie budowali się na terenach zalewowych i podmokłych. Teraz ludzie łamią podstawowe prawa natury.

Piotr Dobosz, Robert Miśkowiec



Film i pierwsze dziesięć zdjęć w galerii z dnia ulewy otrzymaliśmy od p. Estery i Pawła Lejów, właścicieli sklepu "Lewiatan" na skrzyżowaniu ul. św. Anny i Grel. Dziękujemy. Pozostałe zdjęcia; Michał Bachulski i Piotr Dobosz. Ostatnie cztery zdjęcia w galerii, z rejonu cmentarza, otrzymaliśmy od p. Józefa Podkanowicza.



Film nadesłał p. Tomasz Turwoń

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 10.08.2010 15:40