Marek Ziętara: Mam nadzieję, że sceptycy, którzy mnie tak krytykowali, docenią moją wartość i wkład w nowotarski hokej

- Wielu wieszało na mnie psy. Zarzucało, że z gwiazdami z Sanoka łatwo zdobyłem tytuł. Ciągle powtarzałem, że potrzeba cierpliwości, bo wiedziałem co robię. I wypaliło. Zrobiłem coś z niczego. Jestem rodowitym nowotarżaninem i nikomu innemu nie będzie tak bardzo zależało, by wykonać dobrze pracę – twierdzi Marek Ziętara, z którym rozmawia Stefan Leśniowski.
Przez ostatnie lata, niektórzy obserwatorzy hokejowych zmagań, mocno cię krytykowali. Dzisiaj możesz nosić wysoko głowę, bo twoja koncepcja nabiera realnych kształtów i już wydała pierwszy owoc.

- Po zdobyciu mistrzostwa z Sanokiem wielu twierdziło, że nie sztuka było osiągnąć sukces, gdy dostało się gotowy zespół z gwiazdami. Fakt, że dostałem zespół z dobrymi zawodnikami, ale nawet gwiazdy trzeba odpowiednio poukładać, zbudować formacje, przygotować fizycznie i tchnąć ducha zwycięzców. To mi się udało, aczkolwiek materiał był. W tym sezonie w Sanoku też były gwiazdy. Do macierzystego klubu wróciłem, gdy drużyna spadła do pierwszej ligi. Drużyna składała się z graczy, którzy nie wiedzieli co to dorosły hokej. Trzynastu juniorów wciągnąłem do zespołu. Była ciężka orka, by ich wszystkiego nauczyć. W zeszłym roku porażka goniła porażkę. Byłem nerwowy, bo nie lubię przegrywać. Z drugiej strony był to casting. Zawodnicy mieli pokazać swoje walory, jaki jest ich sportowy potencjał. Wielu kibiców mocno po mnie jeździło, ale wiedziałem co robię. Wiedziałem, że potrzeba czasu i mocnej pracy, by ta mozaika zaczęła się układać. I wypaliło. Zrobiłem coś z niczego. Mam nadzieję, że sceptycy, którzy mnie tak krytykowali, docenią moją wartość i wkład w nowotarski hokej. Jestem rodowitym nowotarżaninem i bardzo mi zależy, ambicjonalnie, by drużyna grała jak najlepiej. Obcemu trenerowi nie będzie tak bardzo zależało na przyszłości i marce Podhala jak miejscowemu. Doskonale wiemy, że zagraniczny trener otoczyłby się swoimi zawodnikami, odsuwając naszych od składu.

Gdyby ktoś przed sezonem powiedział ci, że twoja drużyna zdobędzie brązowy medal, to…

- To trudno byłoby w to uwierzyć. Nie był w naszych planach, na razie. Naszym celem była gra w szóstce, a potem się zobaczy co dalej. Taka była nasza filozofia. Z każdym meczem, a szczególnie po ćwierćfinale, wizja medalu stawała się coraz bardziej realna. Dobrze graliśmy w końcówce sezonu zasadniczego i w play off. Z każdym udanym meczem zaczęliśmy się nakręcać i wierzyć, że możemy namieszać.

Kiedy uwierzyłeś, że gra w szóstce jest realna?

- Rozstrzygnięcie zapadło dopiero w ostatniej rundzie przed podziałem. Początek sezonu mieliśmy znakomity, w środku wygrywaliśmy i przegrywaliśmy, ale trzeba pamiętać, że wtedy było wiele kontuzji. Dlatego stabilność nie była idealna. W przerwach na kadrę pracowaliśmy bardzo intensywnie nad aspektami fizycznymi i wytrzymałościowymi. To przyniosło efekt w ostatniej rundzie. Rozegraliśmy ją znakomicie i dała nam awans do szóstki. Zawodnikom zależało, żeby się do niej dostać. Po awansie z chłopaków zeszła presja, grali swobodniej. Po wygraniu dwóch spotkań pod Wawelem i przejściu przez ćwierćfinał, drużyna poczuła, że może osiągnąć więcej niż planowano i oczekiwano. Tak też się stało.

Ondriej Raszka był strzałem w dziesiątkę. Taktykę można było pod niego ustalać?
- Oczywiście. Był bardzo mocnym punktem drużyny. Nie byliśmy w ofensywie potentatem i dlatego nasza gra w większości spotkań opierała się na dobrej defensywie i kontrataku. To świetnie nam wychodziło, chociaż były mecze, w zależności z kim graliśmy, w których graliśmy forczekingiem i ofensywnie. Z JKH wygranym 5:2 zagraliśmy znakomicie w ofensywie, podobnie jak w przegranym meczu z Sanokiem 0:1 czy Tychami. Taktyka była elastyczna. Nie można było grać jednakowo, bo bylibyśmy przewidywalni. Niemniej wynikała z potencjału drużyny.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dzisiaj mały finał, jutro… wielki?

- Zawsze po takim sukcesie apetyt jest duży, ale trzeba spojrzeć na drużynę z chłodną głową. Uważam, że należy jej szkielet utrzymać. Przydałyby się dwa nowe ogniwa w ofensywie i drobne korekty w obronie. Istotą są finanse. Od niech zależy na jakim poziomie drużyna w przyszłości będzie funkcjonować. Trzeba zrobić wszystko, by utrzymać kierunek działania, który obraliśmy. Myślę, że tak będzie. Rozmowy z zawodnikami już trwają. Jest tego pierwszy efekt, w postaci przedłużenia kontraktu dla Raszki. To fundament drużyny. Życzyłbym sobie, żeby drużyna miała taki kształt jak w minionym sezonie. Jak się uda, to z drobnymi korektami.

Końcówka sezonu pokazała, że miałeś krótką ławkę. Pora pomyśleć o jej wydłużeniu.

- Mieliśmy bodaj najkrótszą ławkę z drużyn walczących o medale. W momencie kiedy wyleciało mi 3-4 graczy, nie mogłem zbudować czterech piątek. W play off gra się co drugi dzień i długa ławka jest niezbędna. W półfinale musiałem grać na trzy piątki. Na szczęście dzięki sile woli chłopaków i dobremu przygotowaniu fizycznemu daliśmy radę. Play off pokazał, że drużyna miała siły i ducha walki w sobie. Świetnie przepracowane lato oraz przerwy w sezonie, przyniosły dobry rezultat. W tym aspekcie wyglądaliśmy bardzo dobrze.

Liczba obrońców w decydującym meczach też nie powalała na kolana.

- Zgadza się. Miałem do dyspozycji sześciu defensorów. Łabuz, ważne i doświadczone ogniwo, złamał z Cracovią palec. Chwała tym co zostali, że wytrzymali trudy play off. Cieszę się, że wprowadziłem do tej formacji młodych - Tomasika i Jaśkiewicza. Obaj się rozwinęli. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będą podstawowymi ogniwami drużyny. Trzeba stawiać na swoich wychowanków. A wracając do liczy defensorów, to dziewięciu byłoby optymalnym rozwiązaniem.

Nie namawiacie wychowanków do powrotu?

- Który trener nie chciałby dobrej drużyny, najlepszych graczy, ale czynnikiem decydującym są finanse klubu. Nie możemy kosztem zbudowania wyjątkowej drużyny popaść w długi. Musimy działać tak jak działamy od trzech sezonów, stopniowo, bez wielkiej rewolucji kadrowej. Tworzy się drużynę, ale nie ucierpi przy tym budżet. Wiem, że wszyscy chcieliby, by wychowankowie wrócili, ale… Mogę zdradzić, że wstępne rozmowy zostały przeprowadzone. Są też deklaracje zawodników. Każdy z tym musi się przespać, a pani prezes przekalkulować, skontaktować się ze sponsorami.

Co z obcokrajowcami?

Decyzję podejmę w najbliższych dniach. Dogadani jesteśmy z Haverinenem. Powinniśmy go sfinalizować w przyszłym tygodniu. Omeljanenko jest studentem na tutejszej uczelni, więc zostaje. Kolejne działania uzależniam od budżetu. Nie jestem zwolennikiem zatrudniania dziesięciu byle jakich obcokrajowców, lepiej 3-4 droższych, ale z wyższej półki. Takich, którzy mogliby pomóc w rozwoju drużyny. Chciałbym ściągnąć wszystkich wychowanków i dobrych obcokrajowców, ale nie w tym rzecz. Drużyna zrobiła krok do przodu, rozwija się i byłoby grzechem ją przemeblowywać. To może przynieść odwrotny efekt od zamierzonego. Szkielet trzeba utrzymać, jeśli wszystko idzie w dobrym kierunku. Jedynie drobne retusze, uzupełniania. Nie chcę dziesięciu obcokrajowców, lecz 3-4 droższych, ale dobrych, którzy mogliby pomóc tej drużynie.

Haverinen nie przywiezie kolegi z Finlandii?

- Mogę powiedzieć na ucho, że jest taki zamiar. Ale szczegóły musi ustalić pani prezes ze sponsorami. Transfer zależy od tego jak hojni będą.

Mankamenty brązowego medalisty?

- Były, były. Nie ma drużyny idealnej. Trzeba je stopniowo eliminować. W sezonie najwięcej nieprzespanych nocy miałem, gdy zawodnicy wylatywali ze składu przez kontuzje. Ale więcej było pozytywów. To był kolektyw, tworzący świetną atmosferę. To bardzo istotne, bo ona nakręcała zespół. On wierzył, że można pokonać nawet najlepszego. W psychice odegrała znacząca rolę. Nie chciałbym ponad stan kogoś wyróżniać, bo każdy zostawił serducho na lodzie, ale o kapitanie muszę wspomnieć kilka słów. Jarek Różański spełniał w zespole specjalne zadanie. Był autorytetem, motywatorem potrafiącym rozmawiać z chłopakami. Typowy przywódca. Nie wymagałem od niego goli, on miał swoim doświadczeniem pomóc podczas gier w przewagach i osłabieniach. Czuł się w tym dobrze i był pewnym punktem.

Kiedy wracacie do pracy?

- Przez kwiecień odpoczywamy. Pełny program przegotowań podam za tydzień lub dwa. Gdzieś w połowie maja rozpoczniemy przygotowania ogólnorozwojowe. Sama idea podstawowych przygotowań, pracy nad siłą i wytrzymałością, musi zostać zachowana, ale formy integralne będą nowe.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

PS: Ci, którzy psioczyli na Marka Ziętarę, niech będą nadal cierpliwi. Trzeba zacisnąć zęby i cierpliwie czekać. Transformacje drużyn są najtrudniejsze, czasem muszą boleć. Czasem jednak warto poczekać na tęczę, która pojawiła się 19 marca nad nowotarskim lodowiskiem. Wtedy odżyły wspomnienia, wspominania z najlepszych lat „szarotek”. Atmosfera na trybunach była taka, jak wtedy, gdy Podhale sięgało po najwyższe trofeum w lidze. Trzeba też zaznaczyć, iż przez ostatnie lata drużyna wygłodniała, patrzyła tylko przez szybę restauracji, jak inni jedzą do syta. Na pewno przekonała się, że cierpliwość i ciężka praca się opłaca, by przekroczyć progi restauracji.
SL

[SPORTOWEPODHALE]index.php?s=tekst&id=9540[/SPORTOWEPODHALE]

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 01.04.2015 00:14