Ratownicy medyczni na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem. Nie boją się o siebie, ale o żonę, dzieci, rodziców

PODHALE. Ratownicy medyczni z naszego regionu codziennie jeżdżą karetkami do chorych i potrzebujących pomocy. Skarżą się na braki w dostępie do środków ochronnych. - Ale nawet będąc odpowiednio ubrany wracam do domu z pytaniem, czy nie przywlokłem ze sobą jakiegoś wirusa - mówi jeden z nich.
Paweł (imię zmienione) jeździ w pogotowiu od kilkunastu lat. Przyznaje, że jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji jak dziś. - Każdemu wyjazdowi towarzyszy stres. Gdy wybuchła epidemia okazało się, że do dyspozycji mamy pojedyncze maseczki, jeden kombinezon, który po jednym użyciu powinien być wyrzucony. Tymczasem co chwila jest zgłoszenie wyjazdu, a co któryś przypadek to potencjalne zagrożenie spotkania pacjenta z objawami koronawirusa. A my nawet na początku nie zostaliśmy przeszkoleni jak je prawidłowo ubierać. Oglądaliśmy filmiki na YouTube i uczyliśmy się - opowiada. Nikt nie wiedział co robić.

- W ostatnich dniach coraz częściej dostajemy wezwania do pacjentów z grupy ryzyka u których wywiad epidemiologiczny pod katem SARS CoV-2 jest dodatni. A dziś największym problemem całej służby zdrowia w tym momencie jest zaopatrzenie w środki ochrony osobistej. Na tę chwilę mamy zapewnione środki ochrony osobistej
- dodaje jego kolega, Piotr (mię zmienione), również doświadczony ratownik.

Paweł nie boi się o siebie. Jest młody, zdrowy, wie, że nawet jak się zarazi od pacjenta, to raczej nic mu nie będzie. - Ale sam się zastanawiam, co robić w sytuacji, gdy mam żonę, dzieci, rodziców. Przecież jestem dla nich teraz zagrożeniem. W pracy nie mam zapewnionej 100% ochrony, dlatego wracając do domu boję się, czy czegoś nie przywlokłem z pracy. Nie mam takiej możliwości, żeby przez czas trwania pandemii odizolować się od bliskich i z pracy wracać do jakiegoś wynajętego mieszkania. Nikt z nas nie może sobie też pójść na zwolnienie lekarskie, bo chłopaki są na kontraktach, czyli nie ma pracy, nie ma płacy - odpowiada. - Więc ryzykujemy i jeździmy, a przecież my też, jak wszyscy ludzie, mamy obawy o nasze zdrowie i bliskich. Jedziemy i nigdy nie wiemy, co nas spotka.

Ratownicy najbardziej obawiają się pacjentów, którzy podczas wywiadu epidemiologicznego nie będą mówić prawdy. - Jako grupa zawodowa pracowników ochrony zdrowia najbardziej obawiamy się wszyscy pacjentów nie mówiących prawdy, kłamiącymi odnośnie możliwych zakażeń lub kontaktu z osobami podejrzanymi o zakażenie SARS CoV -2 - dodaje inny ratownik z naszego regionu.

- Tacy ludzie ryzykują naszym zdrowiem i zdrowiem naszych bliskich. Ryzykują tym, że jeśli my wrócimy do pracy, to cała zmiana, wszyscy ludzie ze szpitala, z którymi mieliśmy kontakt, zostaną skierowani na kwarantannę i będą wyłączeni z pracy. Kto będzie wtedy ich ratował - pyta Paweł.

- Ograniczyłem kontakt z bliskimi. Z rodzicami czy teściami mnie spotykam się, bo są najbardziej narażeni. Do końca życia bym sobie nie wybaczył, gdyby z mojego powodu ktoś umarł - dodaje Piotr.

r/

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 24.03.2020 12:01