"Nie dostaniemy nawet złotówki" - mówią właściciele stoków narciarskich

- To są wirtualne pieniądze, a nie realna pomoc - żali się Piotr Toporowski. - Jeżeli wsparcie ma wyglądać, jak to co jest do tej pory, to mamy prośbę. Po prostu dajcie nam pracować - mówi Andrzej Zając. Mimo zakazu funkcjonowania stoki narciarskie mają być utrzymywane w gotowości do otwarcia.
Stacje narciarskie, to sektor branży turystycznej, która jest najbardziej dotknięta lockdownem spowodowanym epidemią koronawirusa. Ogromne koszty na przygotowanie tras zostały już poniesione, jednak nie mają możliwości zarobić na trasach. Za dwa miesiące śnieg się stopi, a właściciele wyciągów zostaną z ogromnymi kosztami i bez niemal żadnych przychodów.

- Działalność stacji wygląda w ten sposób, że końcem grudnia i początkiem stycznia naśnieżamy stok, bo wtedy są najlepsze do tego temperatury. Później już tylko utrzymujemy ten stok do wiosny. Te koszty w większości my już ponieśliśmy, a pokrywę śnieżną powinniśmy utrzymać do marca - mówi Andrzej Zając, kierownik stacji narciarskiej Ski Suche.

Pomoc przygotowana przez rząd została w taki sposób opracowana, że niemal żaden stok nie otrzyma pomocy, a jeżeli już dostanie cokolwiek, to będzie to nieadekwatne do poniesionych już kosztów. - Weszła tarcz 2.0, która miała nas wspomóc. Po analizie okazało się, że my się do tego nie kwalifikujemy. Jesteśmy załamani, bo koszty cały czas są - żali się Andrzej Zając. - Teraz muszę zapłacić ZUS-y za pracowników, bo nie możemy też z dnia na dzień ich zwolnić. Ja za styczeń już muszę płacić, ale z czego mam to zrobić, skoro nie funkcjonujemy - dodaje kierownik stacji.

- Z tarczy 6.0 nie dostaniemy nic. Z tarczy 2.0 dostaniemy dofinansowanie do pensji pracowników, ale do kosztów stałych jakie ponosimy, a są one ogromne nic nie dostaniemy - mówi Piotr Toporowski, właściciel wyciągu narciarskiego Gigant pod skocznią.

Właściciele śnieżnych biznesów są załamani całą sytuacją. Irytację powiększa ignorancja przedstawicieli rządu, z którymi omawiany był sposób pomocy. - Wszystko było konsultowane z przedstawicielami branży, żeby ta pomoc dotarła do potrzebujących. Później okazuje się, że wszystko jest robione nie tak jak ustaliliśmy i tej pomocy nie ma - zaznacza Andrzej Zając.

Właściciele wyciągów narciarskich nie wierzą już w pomoc rządu. - Jeżeli wsparcie ma wyglądać, jak to co jest do tej pory, to mam wielką prośbę i mówię tu w imieniu wszystkich wyciągów narciarskich zrzeszonych w Tatry Super Ski, żeby tylko po prostu dali nam pracować. W reżimie, który był ustalony i wypracowany i który się sprawdzał - apeluje Andrzej Zając. Właściciele śnieżnych biznesów załamują ręce, bo nie wiedzą, co robić dalej. Nie są w stanie przygotować żadnego planu, ponieważ nie wiedzą jakie będą dalsze decyzje rządu. - Jesteśmy w kropce, bo nie wiemy jakie będą dalsze decyzje. Musimy mieć perspektywę działania. Jeżeli takiej perspektywy nie ma, to każdy dzień, to znak zapytania. Nie wiemy co robić - mówi kierownik stacji Ski Suche.

Mimo tak wielu przeciwności właściciele stacji narciarskich zapewniają, że będą czekać na narciarzy i utrzymywać trasy w gotowości. Licząc, że rząd zmieni zdanie. - Dbamy o stoki, bo liczymy, że rząd się opamięta. Nikt nie mówi o jakiś zarobkach, my chcemy przetrwać. Zarobić na raty kredytów i leasingi, aby przetrwać do przyszłego roku - zaznacza Piotr Toporowski.

ms/

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 15.01.2021 21:37