Hokej. Szpagat uratował zwycięstwo

„Jedziesz na Janów, to się zastanów” – często mówiono w środowisku hokejowym, gdy Podhale wybierało się na mecz ligowy do tej miejscowości. Hala Jantor nigdy nie była przyjazna. Mecze w niej nie należały do łatwych. Naprzód, to była czołówka krajowa. Teraz walczy na zapleczu elity i marzy o powrocie do niej.
W weekend dojdzie do bezpośrednich konfrontacji dwóch zasłużonych klubów dla polskiego hokeja.

Oba zespoły ze sobą stoczyły mnóstwo pojedynków, o sporym ciężarze gatunkowym, o których latami się wspomina. W cyklu ”Niezapomniane mecze” - przypominamy potyczkę z 3 lutego 1987 roku.

Naprzód, podobnie jak w Podhale, bazował na własnych wychowankach. Wielokrotnie był blisko mistrzowskiej korony, ale nigdy jej nie założył. Siedem razy był wicemistrzem Polski. Ostatni raz 20 lat temu. Potem problemy finansowe sprawiły, iż klub zniknął z hokejowej mapy. Odrodził się kilka sezonów wstecz i wydawało się, że nawiąże do chlubnych tradycji. Niestety ekonomia kolejny raz okazała się dla janowian brutalna. Dla górali również. Stąd pierwsze w historii konfrontacje pierwszych zespołów na szczeblu pierwszoligowym.

Tyle tytułem wstępu. Wróćmy jednak do sezonu 1986/87 i lutowej potyczki. Sezon nie zaczął się pomyślnie dla podopiecznych Walentego Ziętary. Szkoleniowiec zrezygnował z usług Dariusza Sikory, Leszka Bizuba oraz Leszka Jachny i postawił na młodzież. Jego podopieczni grali słabo i gubili punkty z kim popadło. "Szarotki" więdną - pisała prasa. Po remisach z Polonią Bydgoszcz i Cracovią przyszła porażka z Naprzodem na własnym lodowisku i zaledwie remis z GKS Katowice, mimo prowadzenia już w 6 minucie 4:0. Walenty Ziętara nosił się nawet z zamiarem zrezygnowania z prowadzenia drużyny.

Ten monotonny i niewesoły obraz zaczął się zmieniać, gdy na lodowej tafli pojawił się, po latach gry w zagranicznych klubach, Mieczysław Jaskierski. Jego pojawienie się na lodzie zmieniło oblicze zespołu. Wreszcie miał kto pokierować poczynaniami młodzieży. Młodzi patrzyli i... uczyli się. Podhale odrabiało dystans i pięło się coraz wyżej w ligowej tabeli. Trwał wyścig o pierwszą pozycję po sezonie zasadniczym między Podhalem i Naprzodem.

W ostatniej kolejce sezonu zasadniczego Naprzód przyjechał do Nowego Targu. Stawka meczu była ogromna, pierwsze miejsce. Sparaliżowała hokeistów. Bardziej nerwowi byli Podhalanie. W pierwszej tercji oddali inicjatywę przyjezdnym. Ale – jak to w hokeju – nie liczą się wrażenia artystyczne, ile kto miał okazji, ile strzałów oddał na bramkę, lecz to co wpadnie do „sieci”. W tym najważniejszym elemencie lepsi byli górale, którzy trzy razy ugodzili rywala. W przerwie meczu o wyrachowaniu gospodarzy wypowiadały się najtęższe hokejowe tuzy.

Świetna gra Podhala kontynuowana była w drugiej tercji. Podhale powiększyło przewagę, schodząc na drugą przerwę z prowadzeniem 4:1. Ci, którzy myśleli, że jest po emocjach, byli w błędzie. Ci, którzy znali charakter janowian, wiedzieli, iż podopieczni Sylwestra Wilczka się nie poddadzą. Goście mieli w swych szeregach klasowych graczy, reprezentantów kraju, którzy w każdej chwili mogli odmienić losy meczu. W bramce stał fachman– Andrzej Hanisz. O to, by miał jak najmniej pracy dbali defensorzy - bracia Synowcowie, Henryk i Zbigniew oraz Leon Labryga i nowotarżanin Andrzej Truty. Z przodu kłuł swoimi żądłami atak - Jan Szeja, Janusz Adamiec i Piotr Kwasigroch. Momentami grali na pamięć. A przecież w kolejnej formacji byli nietuzinkowi gracze - Ireneusz Pacula, Krzysztof Bujar i Ludwik Czapka czy też znany z późniejszych występów w nowotarskich barwach – Marek Koszowski. To był kwiat polskiego hokeja.

W 48 minucie właśnie Pacula zdobył drugiego gola i goście złapali wiatr w żagle. Od tego momentu rozgorzał na tafli straszliwy bój. Śmiało można powiedzieć, że iskry leciały. Wszystko jednak odbywało się w ramach przepisów. Sędzia Krzysztof Karaś nałożył po 4 minuty karne zespołom, które grały zdyscyplinowanie taktycznie. Akcje zmieniały się jak w kalejdoskopie, przy czym groźniejsze były w wykonaniu janowian. Nie mieli nic do stracenia, postawili wszystko na jedną kartę. Najbardziej zapracowanym człowiekiem w nowotarskiej ekipie był Gabriel Samolej. W bramce wyczyniał cuda, bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach. Pamiętam sytuację z 56 minuty, kiedy Kwasigroch złapał się za głowę, nie mogąc pojąć jakim cudem „łapaczka” Gabrysia była szybsza od lotu krążka. Samolej wykonał szpagat i krążek ugrzązł w jego potężnym „raku”. Na trybunach rozległy się oklaski. Co prawda w 60 minucie Gabryś został pokonany przez Koszowskiego, ale na wyrównanie gościom zabrakło czasu.

Stefan Leśniowski

[SPORTOWEPODHALE]index.php?s=tekst&id=5716[/SPORTOWEPODHALE]

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 16.11.2012 21:11