16.10.2013 | Czytano: 1902

Morderczy rajd

Nowotarżanin Oskar Pieprzak, po udanej przygodzie z unihokejem przez duże „U” (reprezentant kraju, mistrz Polski), zakochał się w rajdach przeprawowych na quadach. Pierwszej miłości nie rzucił. Traktuje ją tylko bardziej amatorsko, występując w Podhalańskiej Lidze Unihokeja.

Sport ekstremalny wyzwala w nim dreszczyk emocji. Wie, że tylko w taki sposób może sprawdzić swój charakter, zmagając się z przeciwnościami losu, terenu i często kapryśnym sprzętem. Nie zawsze o sukcesie decyduje człowiek. Zawodnik może wypruwać sobie żyły, ale jeśli „maszyna” zawiezie, to można tylko rozłożyć ręce z bezradności. A sprzęt i człowiek musi pokonać ekstremalnie trudne warunki terenowe i pogodowe. Ścigać się – jak to było w ostatnim jego rajdzie – w ulewnym deszczu i do tego nocą w terenie nieznanym, usłanym w przeróżnego rodzaju pułapki i wałęsającą się dziką zwierzyną. Na szczęście quady, którymi dysponuje nowotarżanin, spisują się bez zarzutu. Zawodnik prezentuje wysoką klasę, więc nie naraża sprzętu na uszkodzenia. Chociaż takich w trudnych warunkach nie da się uniknąć. Na szczęście są to drobne usterki, które da się naprawić i nie stracić dużo czasu. Dlatego też może pochwalić się tytułami mistrza kraju, ciągle być w krajowej czołówce, w każdych zawodach stawać na podium. 

Tym razem brał udział w rajdzie przeprawowym z cyklu Polish ATV Challenge. Miejscem zawodów był Walim nieopodal Wałbrzycha. Ukończył rajd na drugim miejscu.

- Piękne miejsce na dobry off road – relacjonuje Oskar Pieprzak. - Okazało się, że był to najtrudniejszy rajd w jakim jechałem w tym roku w Polsce. Poprzeczka postawiona bardzo, ale bardzo wysoko. W pełnej mobilizacji przy bardzo niskiej temperaturze ( zaledwie 5 stopni) i deszczu wyjechałem na nocny etap z limitem czasu 8 godzin. To co zastałem na trasie, to jakaś masakra. Strome podjazdy, zjazdy, kilkumetrowe skały i zero przyczepności w deszczu. Okres jesienny, więc spadające liście z drzew były kolejnym utrudnieniem. Z dwóch zaplanowanych oesów udało mi się pokonać tylko jeden i ledwo co zmieścić się w limicie czasu. Trasa bardzo, bardzo trudna, prawdziwa przeprawa, które wykańcza fizycznie ridera i mocno testuje sprzęt. Wielu zawodników nie podjęło rękawicy i wróciło do bazy po zapoznaniu się z trasą oesów.

Oskar po nocnym etapie plasował się na drugiej pozycji w najtrudniejszej klasie Extreme. Przed nim było kolejne wyzwanie, dzienna wspinaczka po błotnistych i śliskich zboczach. Zawodnicy startowali w odwrotnej kolejności niż uzyskany wynik. Oznaczało to, że nowotarżanin na trasę wyruszył jako przedostatni.

- Na szczęście deszcz przestał padać – kontynuuje opowiadanie. - Z samej jazdy było więcej frajdy. Trasa była o wiele bezpieczniejsza. Na pierwszym oesie, po przejechaniu pierwszych 100 metrów, popełniłem błąd i quad poleciał ze skarpy kilka ładnych metrów w dół. Zatrzymał się dopiero na drzewach. Na szczęście nic mi się nie stało. Zabrałem się za usuwanie usterek w sprzęcie i wyruszyłem na trasę. Tego dnia zrobiłem 3 z 4 oesów, na więcej brakło już czasu, aby zmieścić się w limicie 9 godzin. Na koniec deszcz znowu zaczął padać i tak w strugach wody lejącej się z nieba dojechałem na metę. 11 minut przed upływem limitu. Finalnie utrzymałem drugie miejsce z czego się cieszę, bo 50% załóg nie ukończyło rajdu. Zdobyłem kolejne doświadczenie i to jest dobre. Rajd potraktowałem stricte treningowo przed finałową trzecią rundą Przeprawowego Pucharu Polski, który już za dwa tygodnie w okolicach Torunia. Jestem gotów!

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama