03.04.2015 | Czytano: 1236

Nie było przypadku

- Wygrane z potencjalnie lepszymi zespołami nie były dziełem przypadku czy też cudem. Były konsekwencją dobrze dobranej taktyki i jej realizacji oraz dobrego przygotowania do sezonu – mówi Jacek Kubowicz , oceniający sezon hokeistów Podhala.


- Przed sezonem nie liczyłem na medal. Zapewne nie tylko ja jeden. Przeciwnicy na papierze wyglądali okazalej, byli mocniejsi kadrowo i finansowo. My do potentatów nie należeliśmy. Wszyscy zresztą podkreślali, że celem jest awans do szóstki. I to się stało. To był pierwszy krok. W „szóstce” graliśmy spokojnie, a do play off przystąpiliśmy z piątego miejsca. Mamy medal i trzeba bić brawo drużynie, trenerowi i zarządowi. Pamiętamy w jakich nastrojach byliśmy dokładnie rok temu. Był to bardzo słaby sezon. Nie napawał optymizmem. Zawodnicy jednak bardzo solidnie przepracowali okres letni, zawodnicy, którzy dołączyli do zespołu, znaleźli wspólny język z kolegami. Szybko wkomponowali się w drużynę i powstał kolektyw, zdolny od wywalczenia brązowego medalu. W dobrej atmosferze można osiągać dobre wyniki.

- Początek sezonu Podhale miało wymarzony. Osiem wygranych spotkań z rzędu.

- Nie licząc przegranej awansem z Sanokiem przed rozpoczęciem sezonu. Być może porażka była spowodowana przerwanym meczem sparingowym. A potem… Rzeczywiście wejście w sezon mieliśmy wystrzałowe. Odnotowaliśmy passę zwycięstw. Wygrywaliśmy z zespołami, które zdecydowanie przewyższały nas kadrowo. Już w tych potyczkach można było zauważyć, że bramkarz będzie pierwszoplanową postacią w naszym zespole. Uważam, że zatrudnienie Raszki było strzałem w dziesiątkę. Sukcesem tych, którzy go załatwili i sprostali jego wymaganiom. W przekroju całego sezonu było to najmocniejsze ogniwo drużyny. W poprzednich sezonach na bramkarzy narzekaliśmy, bo puszczali sześć goli na pięć strzałów. Raszka sprawił, iż wygraliśmy kilka meczów z potentatami strzelając 2-3 gole, a nie tracąc żadnego lub jednego. Dawno ta pozycja tak mocno nie była obstawiona w Podhalu. Zarząd wykonał kolejny dobry ruch, pozostawiając Raszkę w drużynie. Początek i koniec sezonu był bardzo dobry w wykonaniu Podhala. Środek średni.

- Co było kluczem do sukcesu, bo brązowy medal niewątpliwie jest sukcesem?

- Potencjałem naszego zespołu byli wychowankowie. Obcokrajowców mieliśmy tylko czterech, to pryszcz w porównaniu z Sanokiem, którego ograliśmy. Play off pokazał, zresztą nie pierwszy raz, że rządzi się swoimi prawami. Rezultaty mogą być nieprzewidywalne. Piąty zespół ograł obrońcę tytuły i drugi zespół po sezonie zasadniczym. Sanok miał 31 punktów więcej od nas i armię zaciężną, która miała najpierw awansować do finału Pucharu Kontynentalnego, potem wygrać Puchar Polski, aż wreszcie obronić mistrzowską koronę. Żaden z tych celów nie został osiągnięty, zawiedli najemnicy. Swoi zawodnicy, to zawsze swoi, choćby byli o kilkanaście procent słabsi. Ale to oni zostawią serce, będą walczyć do upadłego, pokażą charakter. Najemnik jest najemnikiem. Przychodzi, by skasować pracodawcę, a za rok świadczyć będzie usługi dla kogo innego. Trener sanoczan miał „swoją” czwartą formację, która w decydujących meczach może zostawiłaby więcej serca i krwi na lodzie, ale stawiał na najemników. Jeśli czwarty atak pojawiał się na lodzie w play off, to na jedną lub dwie zmiany, by w protokole odfajkowano, że wystąpili młodzieżowcy. W Sanoku zapewne dojdzie do trzęsienia ziemi.

- Twierdzisz, że Raszka był najmocniejszym ogniwem drużyny, a jak oceniasz defensorów?

- Oprócz Tomasika i Jaśkiewicza nie mieliśmy w tej formacji młodych, nieopierzonych graczy. Wymieniona dwójka zrobiła postępy, dawała sobie radę. Trener na nich stawiał i to w meczach bardzo ważnych, a więc widział w nich potencjał. Gdyby tak nie było, to grałby na dwie pary obron. Jest potencjał w tych zawodnikach, ale nadal muszą trenować i pracować nad sobą. Pozostali gracze mają już bogaty bagaż doświadczeń. Nawet Mrugała, którego można nazwać jeszcze młodym. Ale jeśli gra się 3-4 sezon i ma się w nogach 150 -200 spotkań, to trudno mówić o nowicjuszu. Na pewno trener w tej formacji miał małe pole manewru. Rzadko się jednak zdarza, by w zespole było dziesięciu solidnych obrońców i każdy był gotowy do grania. Czwarta nasza para była słabsza. W sezonie zasadniczym była jednak wykorzystywana. Takie mamy zaplecze i gdyby nie obcokrajowcy, to kiepsko byłoby w tyłach.

- Obcokrajowcy zachwycili?

- Najbardziej przypadła mi do gustu gra Fina Haverinena. Był dobrym graczem, ale każdy gra tak jak przeciwnik pozwala. Nie wiem jak zaprezentowałby się w finale. Niemniej nie można mieć do niego pretensji. Czegoś więcej spodziewałem się po Luczce i Imrichu, w końcu graczach ogranych w czeskiej i słowackiej lidze. Zobaczymy, czy trener będzie ich widział w przyszłym sezonie w składzie. Zapewne wymogi trenera, kibiców i zarządu będą wyższe względem drużyny. Pokazała, że może wygrywać z asami z Sanoka i wzmocnioną na play off Cracovią.

- Pozostali do oceny napastnicy.

- Było się czym pochwalić. Damian Kapica wysoko znalazł się w punktacji. Widać było go na lodzie. W pierwszej części sezonu grał z Dziubińskim i Gruszką i tworzyli groźne trio. Potem przesunięty został do formacji z Bryniczką i Kmiecikiem. Niektórzy przebąkiwali, że zmiana na dobre mu nie wyjdzie, a tymczasem było świetnie. Brał ciężar gry na swoje barki, inicjował akcje i wiele z nich kończył bramkami. Drugi atak został solidnie wzmocniony i zmienił swoją jakość. Za Damiana do pierwszej formacji przeszedł Różański i odnalazł się w niej. Punktował, wychodził na przewagi i osłabienia. Trzeci atak Michalski – Wronka - Omeljanenko ( w takim ustawieniu najdłużej grali ) w punktacji widać, mieli lepsze i gorsze momenty. Od każdego z nich można więcej wymagać, ale to już kwestia przyszłego sezonu. Czwarta formacja grała dużo, to się ceni, że trener dawał im pograć. W innych drużynach było z tym różnie. Zagrali 2-3 zmiany, żeby odfajkować udział młodzieżowców. U nas chłopaki grały dużo i walczyli. Nie wychodzili na przewagi i osłabienia, ale to normalka, bo trener wtedy w bój wysyłał swoje najlepsze armaty.

- Zespół potrzebuje zmian?

- Oczywiście. Teraz wymogi i oczekiwania wszystkich będą zdecydowanie wyższe. Przecież gra się po to, by być lepszym i piąć się coraz wyżej. Zdobyto brąz, to wypadałoby zrobić krok do przodu. Małymi kroczkami, ale piąć się w górę. Czy ta drużyna jest na finał? Jeśli nie, to należy ją wzmocnić.

- Jeśli wzmocnienia to kim? Wychowankami, obcokrajowcami?

- Mistrzostwa Polski juniorów pokażą czy mamy wychowanków, którzy byliby w stanie wzmocnić, a nie uzupełnić skład. Z pewnością wielu kibiców marzy, by powrócili wychowankowie grający w innych klubach. Kolusz i Guzik zdobyli mistrzostwo Polski. Zapała i Dutka byli największymi przegranymi ligi. Czy stać nas będzie na nich? Malasiński chwali sobie grę na Wyspach i nie wiem czy ma ochotę wrócić. A obcokrajowcy? Jaki obrać kierunek? Południowy, wschodni czy skandynawski? Nieważne, trzeba mieć szczęście, by dobrze trafić. Vitek w Tychach miał chyba najlepszy play off w historii występów w Polsce. Kto wcześniej by to przewidział? Byli Rosjanie w lidze, solidna niby szkoła, a nie było ich widać. Mamy Skandynawa i możemy powiedzieć, że jest niezłym graczem i pewnie chcielibyśmy, by został. Trudno ukierunkować. Jedno jest pewne, że nie pozyskamy zawodników pokroju Ahlroosa, Koivunoro, Agiejkina, Siemieraka czy Gusowa grających kiedyś w Podhalu. Tej klasy zawodnicy do naszego kraju raczej nie trafią. Z wiadomych powodów.

Stefan Leśniowski

 

Komentarze







reklama