SkyShowtime chwali się, że serial, którego akcja rozgrywa się na Podhalu, to najchętniej oglądana w Polsce produkcja od początku działania platformy. Niedługo ma ona trafić również do europejskiego widza. Jak twórcy pokazują w nim górali i nasz region? Jak najlepsi polscy aktorzy jak Jan Englert, Andrzej Chyra czy Anna Nehebrecka radzą sobie z gwarą?
Oczywiście, z naszego punktu widzenia, czyli górali, najgorszą stroną większości seriali i filmów jest gwara. Od czasów serialu "Janosik", aktorzy kaleczą jak tylko mogą. Czasami od jej słuchania więdną uszy. Ale w "Ślebodzie", o dziwo, jest pod tym względem całkiem dobrze. Widać, że twórcy dużo nad tym pracowali, choć trudno oczekiwać, że Andrzej Chyra czy Jan Englert nauczą się jej w kilka miesięcy. Ale filmie jest dużo dobrej i prawdziwej gwary. Niektórym aktorom nawet całkiem dobrze wychodzi mówienie po góralsku. Witać tu pracę Jana Karpiela Bułecki i Stanisława Trebuni, którzy byli konsultantami ds. języka. Oczywiście jest to w wielu momentach gwara pisana "pod ceprów", więc górali muszą boleć uszy od tych wszystkich "psyde" (przyjdę), "noso" (nasza ziemia") czy "chybo" (chyba). Ale może jest to potrzebne, bo przecież ogląda go cała Polska i ludzie muszą coś z tego zrozumieć, a w serialu gwary jest naprawdę dużo - mówią nią prawie wszyscy główni bohaterowie, w domu, w sklepie, w pracy. I to jest najbardziej podhalańska część całego serialu.
W głównych bohaterów wcielili się znani polscy aktorzy. I to jest wielka zaleta serialu. Na ekranie możemy zobaczyć m.in. Andrzeja Chyrę, Jana Englerta, Annę Nehrebecką, ale też Tomasza Karolaka, Macieja Musiała, Leszka Lichotę, Andrzeja Zielińskiego, Helenę Englert, Magdalenę Lamparską, Piotra Packa czy występującą w głównej roli młodą Marię Dębską. Prawdziwa plejada gwiazd polskiego kina, dlatego też serial aktorsko stoi na dobrym poziomie. Na szczęście producenci nie wystroili ich po góralsku. Zobaczymy u niektórych kapelusze góralskie na głowach, ale generalnie górale zostali w serialu pokazani tak, jak wyglądają na co dzień. To plus.
Twórcy wracają kolejny raz do oklepanego tematu Goralenvolku. Czy można zrobić film o Podhalu nie wracając do tego? Chyba, niestety, nie. Nie brakuje "góralskich swastyk", czyli krzyżyków niespodzianych. Podobnie było choćby w równie popularnym serialu "Forst" z Borysem Szycem, który przed rokiem podbił serca fanów Netflixa. Oba seriale łączy wątek kryminalny, tajemnicze morderstwa, zakopiański policjant, który próbuje rozwikłać zagadkę. Ale w "Ślebodzie" jest też wątek walki o ziemię, o cenne nieruchomości, na których można zabić.
Dużo jest w serialu tatrzańskich krajobrazów, za to mało samego Podhala, naszego życia, ulic czy ludzi. W Forscie, mam wrażenie, było tego trochę więcej. W "Ślebodzie" gdzieś w tle możemy rozpoznać rzekę Białkę, stary tartak w Jurgowie, stację paliw Circle K na wylocie z Nowego Targu, sklep spożywczy w Kościelisku, czy okolice Krupówek. Ale to wszystko. Zdjęcia kręcone były głównie gdzieś w nieokreślonym plenerze (nawet nie wiadomo, czy to było Podhale), albo w apartamentach i osadach domków letniskowych. Trudno w tym serialu wypatrzeć Podhale. Dla nas szkoda, bo to Podhale, ale bez Podhala.
Na uwagę zasługuje gra aktorów. Każda postać jest niejednoznaczna, mocno zapada w pamięć. Prawie każdy z bohaterów przechodzi osobisty dramat: góral-homoseksualista, który boi się zdemaskowania, policjant, który musi wybierać między rodziną i życiem w górach a miłością życia; kochanka, która, żeby ocalić ukochanego musi przyznać się do romansu; antropolożka kultury, która przyjeżdża z Krakowa na Podhale, żeby odkryć prawdę o swojej matce i przerażającą prawdę o ojcu. To te dramaty, wewnętrzne rozterki, moralne dylematy decydują o ich, czasami tragicznych, wyborach.
Robert Miśkowiec