Opowiadania Andrzeja Finkelstina na Podhale24.pl: "W domu profesora Ferdbluma"

Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. "Nokaut" i "Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś pt. "W domu profesora Ferdbluma".
Nokaut_ W domu profesora Ferdbluma
/Fantástico Chico Blanco/

Profesor Ferdblum krzątał się po swojej pracowni.

Zasadniczo cieszyłem się, że dane mi było podjąć u niego staż, chociaż nie było jasne, czy ktoś ten staż kiedykolwiek ukończył. Niepokoiło mnie też jedno zastrzeżenie, Ferdblum jest trudny i ekscentryczny, żeby nie rzec szajbus i zdecydowanie odbiega od standardów. Mówi się o nim, amator kwaśnych jabłek, co definiuje jego arcydziwność.

- Wygląda pan na zaskoczonego. Coś pana szczególnie zaintrygowało? - Zagadnął do mnie jakby mimochodem, obrzucając jednocześnie badawczym spojrzeniem.

Chyba rozbawiło go moje onieśmielenie. Pewnie dlatego prowokował. Uśmiechnąłem się znacząco, ale nie odpowiedziałem. Nie, żebym nie chciał. Uznałem to za rodzaj gry a asertywność w moim położeniu mogła nie być moją kartą przetargową. Dopiero co poznaliśmy się. Zresztą z natury jestem konformistą i nie lubię w krwiożerczy sposób kwestionować określonego porządku.

- Śmiech to inteligentna reakcja na kontrast. - Odparł odsłaniając krzywe, ale zadbane zęby. - Zetknie się pan tu z wieloma rzeczami, które pana zadziwią, jednak proszę się tym nie zrażać. Jest pan w końcu mnie, a nie u kogoś innego. - Uzupełnił swoje spostrzeżenie, nie ukrywając zadowolenia z tego jak mnie rozegrał i jak gdyby nigdy nic, powrócił do swoich zajęć. Był górą.
Już to gdzieś słyszałem, cholera, jakby déj? vu.

Obrócił się do mnie plecami i nachylił nad laboratoryjną ladą. Lada wykonana z ciemnego drewna była czysta, jednak miała widoczne ślady intensywnego użytkowania i liczyła sobie pewnie ze sto lat. Byłem podekscytowany i nie zakodowałem, czym akurat tak pieczołowicie się zajmował. Ja tymczasem sterczałem jak zaklęty z torbą podróżną w ręku i nie wiedziałem, co począć. Ciężkie kędziory siwych włosów Ferdbluma opadały w nieładzie na twarz, przysłaniając mu oczy i zadziwiały swoją niezwykłą sprężystością, niemal jak w telewizyjnej reklamie szamponu. Okrągłe bryle w szylkretowych oprawach z żółtymi szkłami wsiały na czubku jego niewielkiego nosa i aż dziw bierze, że nie spadły. Profesor tak koncentrował się na swoich czynnościach, iż wydawało się, że zapomniał o mojej obecności. Ja tymczasem zmęczony i poirytowany jego taktyką, postanowiłem sam znaleźć przynależny mi pokój i oprowadzić się po jego pełnym tajemnic domu. Wymknąłem się bezszelestnie przez uchylone drzwi i wyszedłem do holu. Kamienna posadzka skojarzyła mi się z wygładzoną przez tysiące stóp podłogą gotyckiej katedry, jednak płyty były tak dobrze dopasowane, że nie wcisnąłby między nie żyletki. Ruszyłem wolno, niczym turysta zwiedzający muzeum i z zainteresowaniem oglądałem wszystko, co przykuło moją uwagę, a było co oglądać. Odgłos moich miękkich podeszew przypominał mlaskanie kota, chwilami również stąpanie po dobrze zmrożonym śniegu i odbijał się cichym echem między ścianami.

- Jeden z pokoi na drugim piętrze należy do pana. - Usłyszałem za sobą donośny głos Ferdbluma i omal się nie wywróciłem, tak mnie przestraszył. - Pozna pan po maleńkiej trupiej czaszce na odrzwiach.
- Dziękuję, trafię. - Wyjąkałem, nie będąc przekonanym czy rzeczywiście trafię.

Zaskoczył mnie. Ledwie łapiąc oddech, na miękkich nogach, powędrowałem w kierunku schodów. W duchu dziękowałem Bogu, że nie jadłem dziś nic, co spowodowałoby rozwolnienie, bo mógłbym nieopatrznie zostawić coś w spodniach. Facet jest nieobliczalny, lepiej żeby mnie tak nie zaskakiwał.

Pod ciemnymi kasetonowymi stropami holu podwieszone były ciężkie mosiężne żyrandole, z których mizerne światło rozpraszało się w przypiętych na łańcuszkach kryształowych szkiełkach. Nie było nawet na tyle mocne, by dostrzec sygnatury sprawców dorobku rozmieszczonego na ścianach. Obrazy, oleje na płótnach, nie wzbudzały zaufania. Wyzierające z nich wypłowiałe twarze spoglądały złowrogo i porażały smutkiem. Atmosfera korytarzy, podobnie jak wszystkiego w tym domu, była ewidentnie ponura i zatrważająca. Wyobraźnia działała na wysokich obrotach a klimat kamienicy fundował wielki impuls mojej struchlałej inwencji. Mimo to, zastanawiałem się czy byłoby nietaktem, gdybym zajrzał do innych pokoi. Postanowiłem jednak tego teraz nie robić. Gdy wreszcie trafiłem przed wskazane przez profesora drzwi, moja ciekawość gwałtownie osłabła. Trupia czaszka wkomponowana w stylowe odrzwia była zdeformowana i nienaturalnej wielkości. Dotknąłem ją i ze zgrozą stwierdziłem, że jest prawdziwa.

- Chryste, co za świr. - Szepnąłem i nacisnąłem ciężką kutą ze stali klamkę.

Zamek subtelnie zgrzytnął i zwolnił rygielek. Zasuwa opadła i drzwi się otworzyły. Ze zdumieniem stwierdziłem, że nie zaskrzypiały. Były idealnie ciche a w takim otoczeniu wypadałoby, żeby złowieszczo kwiliły. Ruszyłem więc przed siebie w głąb nieoświetlonego pomieszczenia, wyłapując wzrokiem niewyraźne kształty. Tymczasem drzwi same się zamknęły. Omal, nie zatrzymał mi się oddech. Ostatecznie racjonalnie zauważyłem, że mają wmontowany automat. Wzrok powoli przyzwyczaił się do mroku. Zacząłem się rozglądać. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Poczułem się zakłopotany i speszony. Jednak nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi. W pokoju, oprócz mnie nie było nikogo. Usiadłem więc w fotelu i zaświeciłem ustawioną na stole lampę z witrażowym kloszem. Wielki szklany motyl wkomponowany w klosz mienił się różnymi kolorami oprawionych w ołów szkiełek, subtelnie zalewając pokój blaskiem. Obawa, że jestem obserwowany bynajmniej nie ustąpiła. Czułem się z tego powodu coraz bardziej nieswojo. Czyjeś, mocne spojrzenie wręcz paraliżowało mnie. Serce znowu zaczęło walić mi mocniej. Ponownie zacząłem się rozglądać. Podszedłem do okna i rozsunąłem zasłony. Na ulicy był spokój. Życie normalnie się toczyło. Jezdnią cicho mknęły auta, a ludzie mijali się pogrążeni w swoich sprawach. Wszystko to było takie zwykłe, jakże inne od miejsca, w którym się znalazłem.

Spłoszony gwałtownym szmerem obróciłem się. Na stole leżały okulary, identyczne jak te których używał Ferdblum i obserwowały każdy mój ruch.

- To chyba efekt zmęczenia. - Rzekłem do siebie zdziwiony. - To nie jest możliwe. Nie mogą przecież same na mnie patrzeć.

Mimo to wykonałem kilka zdecydowanych ruchów, by sprowokować reakcję i sprawdzić swoje domysły. Naprawdę mnie śledziły. Zbliżyłem się do stołu. Okulary przesunęły się w kierunku szklanego naczynia z płynem. Teraz dopiero zauważyłem, że na stole oprócz okularów stała wielka laboratoryjna menzurka o nietypowo dużej średnicy. Zbliżyłem się. To co zobaczyłem, o zgrozo, graniczyło z parodią makabreski. Z menzurki wyskoczyła ludzka szczęka o doskonałym uzębieniu. Tłusta, żółtawo biała ciecz chlusnęła po całym pomieszczeniu, bluzgając przy okazji na moją garderobę. Zapach płynu był wyjątkowo podły. Znałem go. To była formalina z czymś jeszcze, ale nie wiedziałem z czym, taki trupi zapach. Teraz przestraszyłem się na serio. Ledwie uniknąłem ataku na twarz. Zrobiło mi się gorąco i nie wiedziałem, co robić. Uciekać, czy zostać? Bałem się ośmieszyć. Mogła to przecież być wyreżyserowana i wielce niesmaczna powitalna gra Ferdbluma, która miała na celu sprawdzenie mnie, a ja nie chciałem kiepsko wypaść. Nie można też wykluczyć, że była tu ukryta kamera, która rejestrowała moje zachowanie. Mimo lęku zdecydowałem się odegrać bohatera. Ostrożnie wyciągnąłem rękę w kierunku okularów, choć paraliżujące emocje nie pozwoliły mi swobodnie nad nią panować. Tymczasem szczęka podskoczyła i zespoliła się z moją dłonią zakleszczając się na palcach. Ból uprzytomnił mi, że nie jest to zabawa. Wczepiła się tak mocno, że usłyszałem zgrzyt kości. Krew szybko zabarwiła rękaw mojej koszuli. Ciemna czerwona plama brukała mi odzież tak szybko, że zrobiło mi się słabo. I nie wiem już czy ze strachu, czy bólu. Musiałem oprzeć się o stół. A stół był przecież polem walki. Nogi, po raz kolejny zrobiły się jak z gumy. Starałem się jednak opanować. Zagryzłem kołnierz koszuli, żeby nie krzyczeć. To oznaka słabości. Przez moment miałem wrażenie, że straciłem w ręce czucie, na szczęście myliłem się. Szczęka zakleszczywszy się trzymała jak imadło. Najgorsze było to, że siła uścisku rosła a krew bryzgała już wszędzie. Chyba przegryzła mi tętnicę, pomyślałem. Poczułem wszędzie pot. Zimy pot i słabłem. Wymachiwanie obolałą kończyną i próba zrzucenia intruza tylko pogarszała sytuację. Zahaczyłem ją o rant stołu, ale z obawy się, że zostawię ją wraz z dłonią odpuściłem. Osłabiony upadłem na fotel. Reszką woli ułożyłem rękę pomiędzy nogami i podeszwami butów zaklinowałem te ohydne wnyki. Jednakże miękkie podeszwy nietrwale osadziły się na śliskich dziąsłach i z winy słabego ucisku zsunęły się. Z braku konceptu zrobiłem to odruchowo i byle jak. Ból był coraz większy, mimo to ponowiłem próbę. Tym razem jednak użyłem więcej siły, bo puściła. Odrzut był tak duży, że poczułem na twarzy krew. Otwarłem oczy i przetarłem twarz zdrową ręką, jednocześnie z obawą przemknąłem wzrokiem po drugiej, obolałej i zakrwawionej kończynie. Krew zalała nie tylko moją prawicę, ale też moje wnętrze. Fala wewnętrznego gorąca tak mocno mnie uderzyła, że na pół zemdlony osunąłem się na ziemię, waląc boleśnie o podłoże kolanami. Wciąż walczyłem, tym razem sam ze sobą. Wsparłem się o oparcie fotela i podciągnąłem do pionu. Raz jeszcze przyjrzałem się ręce. Nie miałem połowy dłoni.

Szczęka leżała na ziemi i śmiała się do rozpuku.

***

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 01.04.2025 14:20