Nikt tak jak Jerzy Chramiec nie zna otoczenia Kasprowego Wierchu. Pracuje w Tatrach przez cały rok. Pewnego razu lawina zepchnęła ratrak, w którym siedział wraz z operatorem z grani Kasprowego do Doliny Cichej po słowackiej stronie Tatr. Udało im się w porę wyskoczyć. Ratrak lawina pociągnęła w głąb doliny.
Stawianie siatek, płotów, tyczek, montowanie kotw, remonty mostków na nartostradach, przycinanie gałęzi i roślin, by nie zarosły nartostrady, a zimą robota niemal non stop, również w nocy, przy ratrakowaniu i przygotowywaniu tras w rejonie Kasprowego Wierchu. Tę całoroczną pracę wykonuje Jerzy Chramiec wraz z bratem Andrzejem.
Od lat zajmuje się pan przygotowywaniem tras narciarskich wokół Kasprowego Wierchu.
- Gdy zacząłem prowadzić schron na Goryczkowej, często byłem w terenie, widziałem, że to nie jest tak, jak trzeba. Nikt wtedy o to nie dbał. Trasami opiekował się Centralny Ośrodek Sportu, nie miał żadnego interesu, żeby te trasy utrzymywać. Było to rozdzielone. Co wozili narciarzy, ci musieli obsługiwać trasy. No to obsługiwali tak, jak obsługiwali. Nikt się nie przykładał. Jak nie było śniegu, to nie było. To było w poprzedniej epoce. A ja prowadząc schron wszystko widziałem, że to nie jest, jak trzeba. A gdy zimą nie zarobiłem, to latem nie miałem pieniążków. Tylko na prowadzeniu schronu wtedy się opierałem. Nie szukałem gdzieś specjalnie pracy, taki mój charakter, że jak nie mam, to nie wydaję, a jak mam, to oszczędzam. Małą łyżeczką ciągle całe życie, spokojnie. No i pracoholikiem jestem strasznym, to już choroba jest moja. Chyba dokąd nogami będę ruszał, to będę pracować. W 1991 roku poszedłem do byłego dyrektora PKL-u Ryszarda Antoszyka i zaproponowałem mu pracę. Wcześniej już robiłem coś na trasach, np. szedłem z łopatą na Bulę, i jak śnieg się tam wytapiał, to podsypywałem, żeby ludzie mogli sobie przejeżdżać. Robiłem to z własnej woli, bez pieniędzy. Potem zaczęliśmy pracować z bratem. Do tej pory pracujemy razem. Był okres, że trzej jego synowie nam też pomagali. To bardzo ciężka praca, nie ma chętnych. Według umowy, jaką mamy zawartą z PKL-em, mamy trasy narciarskie utrzymać w przejezdności. Przygotowujemy stoki, nartostrady.
Jak dawniej przygotowywano trasy, gdy nie było ratraków?
- Pracowali deptacze. Pierwsze ratraki miał Centralny Ośrodek Sportu, bez oprzyrządowania, to były proste urządzenia, ale po deptaczach gdy weszła maszyna - przełożenie było niesamowite. Później COS dostał ratrak z pługiem. Można było płużyć, ścinać muldy. Wcześniej maszyna wjeżdżała na muldy, musiała kręcić gąsienicami, niszczyła się. To były trudne czasy. Teraz ludzie narzekają, ale teraz to jest "stół". Maszyny wyjeżdżają wieczorem, czasem jeżdżą tak późno, by aż o uruchomienia wyciągu być na stoku. /.../
Kiedyś podobno ratrak pod kopułą szczytową spadł i zsunął do Doliny Cichej...
- Brałem w tym udział. Zeszła lawina. Już się żegnałem: Panie Boże ratuj. Robiliśmy wtedy trasę pod szczytem, na trawersie, jest tam taka półka nad Doliną Cichą. Bywa tam lawiniasto, po 6, 7, 8 metrów śniegu. Jechaliśmy od dołu, tego nie wolno robić. Teraz w życiu bym tak nie pojechał. W takiej sytuacji ratrakować trzeba od góry. Teraz wiążą się na linie. Tam jest niebezpiecznie, nikt nie powiedział, że to wytrzyma, że się nie urwie, to się robi na słowo honoru. Trawers był już gotowy, już się jeździło, tylko nawiało śniegu i nasypało. Maszyna nas zepchnęła z tego trawersu. Lawinę podcięta, zaczęliśmy się zsuwać. Byłem w ratraku z operatorem, Michałem Gąsienicą. Znałem topografię tego terenu, tam są takie turnie, które trochę wystawały, było wtedy dużo śniegu. Myślę sobie: tam nas zatrzyma. Jednak minęliśmy te skałki i zaczęło się robić stromo, całe szczęście, że maszyna jechała tyłem - drzwi można było otworzyć tak, że mogliśmy wyskoczyć. Gdyby ratrak zsuwał się przodem, drzwi otworzyłyby się tak, że wtrzepałoby nas pod gąsienice. Wyskoczyliśmy, zaczęliśmy się turlikać po tym śniegu. Wstajemy, a maszyna poszła na dół. Widać ją było. Zsunęła się do dna doliny (kilkaset metrów - przyp. red.) i stanęła. Światła zaświecone, silnik zapalony, maszyna nie zgasła. I decyzja: Michał ty idziesz na dół do ratraka, ja idę do góry zawiadomić, co się stało. To było przed 1 kwietnia. Dzwonię do kierownika Kazimierza Korzeniowskiego: Najpierw mówię: "- Kaziu, siądź se". "- A co się stało"? Maszyna w Cichej. Później odbyła się cała procedura wyciągania tej maszyny. Wyciągaliśmy ją we współpracy ze Słowakami. /.../ Udało się zjechać ratrakiem przez Dolinę Cichą do Podbańskiej, w porozumieniu ze Słowakami i TOPR. Była to cała akcja. Zakończyło się to happy endem, maszyna się nie uszkodziła, z wyjątkiem jednej taśmy. Powstała w Dolinie Cichej wspaniała nartostrada, wspaniały "sztruks". Była to jedyna w historii nartostrada z Kasprowego Wierchu przez Dolinę Cichą do Podbańskiej.
Jakie jest pana zdanie w sprawie sztucznego śnieżenia Kasprowego Wierchu? Jest to teren Parku narodowego. Trudno o wodę.
- Mam swoją koncepcję dośnieżenia. Z Gąsienicową nie ma problemu, to pokazały ostatnie lata. Dośnieżania wymaga dolna stacja, a tam jest proste rozwiązanie. Trzeba zrobić zbiornik. Są takie plastikowe zbiorniki, których używa się nawet w domach na paliwo do ogrzewania. To jest lekkie, można wywieźć na dolną stację, połączyć w jeden zbiornik, przykryć siatką maskującą, by nie rzucał się w oczy. Wodę pozyskiwać nie ze stawku, ale tą której nadmiar ze stawku wypływa. Ze stawku absolutnie nie, też sobie tego nie wyobrażam. Tam jest przecież życie biologiczne. Ale można pozyskiwać nadmiar wody, która wypływa i wsiąka w grunt. /.../ Goryczkowa to jest już większy problem, bo teren jest większy. Na Goryczkowej jest źródło wody, ale bardzo mało jest tej wody. Ono zaczyna się w kilku punktach, powyżej "szyjki", pod Pośrednim Goryczkowym. Tam zaczynają się cieki wodne. /.../ Na totalne śnieżenie nie ma wody. Trzeba byłoby ją czerpać znad Kuźnic, nie z Goryczkowej.
/.../ Kasprowy jest specyficzną górą. Na Słowacji wszystko chodzi, a u nie chodzi? Teren jest tak usytuowany, że wieją tu niesamowite wiatry. Nad Cichą cały czas wieje. Przeciągi. Rzadko się zdarza, żeby była cisza. Są goście, którzy widzą to w różowych kolorach, ja do nich nie należę. /.../ Jest podstawowa kwestia: z Kasprowego nie zrobimy fabryki. Swego czasu, gdy byłem młody, myślałem innymi kategoriami, ale po przeanalizowaniu wszystkiego, doszedłem do wniosku, że my tutaj musimy dążyć do skansenu. I promować ten skansen. Żeby wyszaleć, wyjeździć się na nartach - jedziemy do fabryki! Najbliższą fabrykę robią Słowacy. Dlatego oni chcą to kupić /.../ Na Kasprowym dadzą zaporową cenę, dajmy na to 150 zł, będzie mniej ludzi, nie będzie kolejek, bo większość... pojedzie do Łomnicy. Tu jest takie zagrożenie. Najlepszym rozwiązaniem jest zostawić tak, jak jest.
Cały wywiad publikuje NaszKasprowy.pl
W galerii - zdjęcia dokumentujące prace przygotowawcze tras narciarskich - arch. Jerzego Chramca
s/