70 rocznica śmierci rodziny mjr Józefa Kurasia "Orła"- "Ognia" (zdjęcia)

Grupa Rekonstrukcji Historycznych Ogniowcy była organizatorem rocznicy śmierci rodziny mjr Józefa Kurasia "Orła" "Ognia". - W wydarzeniu wzięło udział kilkanaście osób w tym zaprzyjaźnione Stowarzyszenie ONR Podhale. Spotkanie odbyło się na waksmundzkim cmentarzu. Mamy nadzieje że z roku na rok będzie coraz więcej uczestników" - piszą w relacji członkowie GRH Ogniowcy.
Przypomnienie wydarzeń w poniższym artykule przedstawia Adam Błaszczyk nauczyciel historii w Ludźmierskim Gimnazjum:

70 lat temu … nastał „Ogień”

Waksmund 29 czerwca 1943 w historii:

Po zabójstwie w Gorcach na Gabrowskiej Polanie za Turbaczem 2 granatowych policjantów, w przebraniu turystów węszących za partyzantami- konfederatami, zemsta Niemców i ich konfidentów uderzyła w rodzinę Józefa Kurasia. Tak wyjaśnia genezę tej tragedii biograf mjr„Ognia”:
"Szybko pojawiły się podejrzenia, że w zabójstwa policjantów mogli być zaangażowani pracujący na Turbaczu ludzie z Waksmundu. Rozumiano przy tym, że sam Kuraś może być trudno uchwytny – nawet nie liczono na oficjalne aresztowanie go przez organa policyjne GG. Konfidenci zdawali sobie sprawę z tego, że Kuraś we wsi prawie nie bywa i faktycznie jest poza zasięgiem Gestapo. Dlatego postanowiono dokonać zemsty na jego najbliższej rodzinie. Wtedy jeszcze dbano o zachowanie pozorów „niemieckiej praworządności”. Dlatego akcję upozorowano na zwykły napad „bandycki”, zemstę „nieznanych sprawców”, których później , przynajmniej oficjalnie, będą ścigać władze bezpieczeństwa.
Akcję wykonano niezwłocznie. Przed północą 29 czerwca 1943 r. grupa przebranych w ubrania cywilne „nieznanych sprawców” wtargnęła do pogrążonego we śnie domu „Orła”. Wojciech Kuraś po latach zeznawał, że do „domu ojca przyszło czterech Niemców, ubranych w cywilne ubrania i góralskie kapelusze. Ci zapukali i ojciec ich wpuścił”. Wojciech Kuraś na podstawie relacji sąsiadów, którzy widzieli sprawców, twierdził, że byli to funkcjonariusze Policji Kryminalnej Niemieckiej. Wśród napastników jedna z sąsiadek rozpoznała kierownika Kripo w Nowym targu SS-Sturmfuhrera Józefa Kandzię.
Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Oprawcy z zimną krwią zamordowali całą rodzinę. Senior rodu został zastrzelony strzałem w skroń. W ten sam sposób zamordowano żonę „Orła”, Elżbietę, oraz dwu i półrocznego Zbyszka. Elżbieta Kuraś nie miała nawet 26 lat. Zwłoki napastnicy przywalili szafą, która wcześniej stała obok łóżek. Ciała wszystkich pomordowanych oraz cały dom oblano benzyną i podpalono. Sprawcy pod groźbą użycia broni zabronili sąsiadom gasić pożar. Mimo wszystko chcieli, aby zemsta była czytelna, dlatego na pobliskim drzewie zawiesili kartkę z wymalowaną czarną ręką z napisem : „Za naszych braci Benala i Kruszewskiego”/…/

„…Wszedłem do płonącego domu i zobaczyłem na podłodze obok łóżek zwłoki ojca Józefa Kurasia, bratowej i 2,5rocznego bratanka./…/Nogi i ręce ofiar były już prawie spalone, w szafie paliły się kożuchy i ubrania. Odwróciłem szafę i widziałem, że ojciec dostał kulą w skroń/…/pod nim było strasznie dużo krwi. U bratowej nie widziałem dziury od kuli, gdyż miała rozrzucone włosy wokół całej głowy. Pod zwłokami była również kałuża krwi. Dziecko leżało najbliżej szafy i najbardziej zwłoki jego były spalone tak, że nic nie potrafiłem już ustalić.” - ze wspomnień Wojciecha Kurasia.

W księgach parafialnych zapisano:
"Tajemniczo zamordowani i spaleni we własnym domu.
Resztki ciał zebrano do 2 trumien i pochowano na cmentarzu dn. 1/7 /1943/"

Maciek Korkuć, Józef Kuraś „Ogień” Podhalańska wojna 1939-1945, Kraków 2011

29 czerwca 1943 w waksmundzkiej legendzie:

„ORZEŁ” SPŁONĄŁ O ŚWICIE

< Oprawcy /…/ chcieli aby planowana zbrodnia była dla innych okrutną lekcją lęku i pokory./…/ Spędzeni w pobliże mieszkańcy opowiadali, że najpierw wyciągnięto na dwór starego Kurasia, jego synową Elżbietę, żonę „Orła” i 2,5 rocznego Zbysia./…/Niektórzy twierdzą, że Kurasiowie zostali żywcem spaleni w chałupie, inni przekonują , iż ojca i synową rozstrzelano, a dopiero później ciała wrzucono do ognia./…/Dziecko kręciło się po obejściu i nie bardzo zdawało sobie sprawę z całego zamieszania. Kiedy dom płonął już na dobre, jeden z Niemców złapał malca za nogę i z rozmachem wrzucił w ogień./…/
Opowiadają, że Józek z daleka obserwował przez lornetkę zagładę swoich najbliższych. Chciał biec na ratunek, ale powstrzymali go siłą ludzie z jego oddziału. Wyrywał się, szarpał, przeklinał, płakał. Przez długie tygodnie go pilnowali, by oszalały z bólu nie palnął sobie w głowę. Nie dziwota, że od tego strasznego ranka coś w nim pękło. Wcześniej lubił zabawić się, śpasy prawić, śmiać się tak, aż smreki wyginało. Potem stał się ponury, jakiś dziwny czasami.

Z dawnego „Orła” nic nie zostało, jakby dusza w nim umarła.
„W tym pożarze chłop wypalił się do cna” – szeptali jego żołnierze.
Nastał „Ogień” – mściciel, o którym do dziś przetrwały pieśni na Podhalu.
Zimny w uczuciach, bezwzględny w działaniu,
bezlitosny dla okupanta i jego sługusów.>

Jan Szczerkowski, Ogień król Podhala, Wrocław 2006"

opr.s/ zdj. GRH Ogniowcy

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 03.07.2013 21:10