Wczoraj inspekcja weterynaryjna poinformowała, że do skażenia mięsa antybiotykami, które trafiło z Nowego Targu na rynek słowacki, doszło najprawdopodobniej na poziomie hodowcy. - To mi trochę wygląda na nagonkę Słowaków na mój zakład - twierdzi Marcin Borowicz, właściciel firmy "BB z Nowego Targu.
Słowacy po wykryciu skażonego mięsa natychmiast upublicznili nazwę zakładu z Nowego Targu, z którego pochodziło mięso i nazwisko jego właściciela, mimo iż firma Borowicza nie zajmuje się hodowlą kurczaków, a jedynie porcjowaniem mięsa. Mięso sprowadza od producenta z Kielecczyzny. - Nawet jeżeli w tym mięsie były antybiotyki, to nie jest to wina mojego zakładu - mówi "Dziennikowi Polskiemu". - Wszyscy obwiniają o całą sytuację tylko mnie. Przecież ja nie zabijam tu kurczaków, tylko kupuję je gdzie indziej. Tutaj tylko porcjuję mięso. Gdy je kupiłem, dostałem dokumenty, że zostało przebadane przez weterynarzy.
- Działam dopiero od 4 miesięcy, zainwestowałem sporo w firmę i gdy powoli zaczęła się rozkręcać, wydarzyło się coś takiego. Może komuś przeszkadzałem? - zastanawia się nowotarski przedsiębiorca, który przez całą aferę stracił kontakty z Almą i Tesco.
oprac. r/ źródło: "Dziennik Polski"