Andrzej Słowakiewicz ostro o sytuacji w Podhalu: "Z każdym rokiem wpadamy w coraz większą dziurę"

- Od 10 lat rządzi klubem Komitet Rodzicielski i daleko mu do profesjonalnego zarządzania. Od tego momentu zaczęły się układy, spełnianie własnych interesów, a nie dobro klubu. Każdy Komitet Rodzicielski zapowiadał po przejęciu władzy, że „my będziemy lepsi”, „my wam pokażemy”. Tymczasem z każdym rokiem wpadamy w coraz większą dziurę - mówi Andrzej Słowakiewicz, olimpijczyk, były trener Podhala.
Zaskoczyła cię decyzja Marka Ziętary?

- Nie jestem zaskoczony. Szkoda, że zrezygnował, bo mało jest młodych trenerów, którzy zostawiają serce i bez granic poświęcają się temu co robią. Bardzo mocno przez dwa lata angażował się w odbudowę drużyny na profesjonalnym poziomie. Początkowo wydawało się, że jest szansa, by powrócić na utracone pozycje. Niestety w pewnym momencie nie miał możliwości wykazania się swoimi umiejętnościami, bo nie miał bazy i materiału. Nie mógł się ścigać maluchem z mercedesem. Na starcie oba pojazdy miały jednakową szansę, ale na trasie maluch został daleko w tyle.

Na giełdzie pada twoje nazwisko jako następcy Marka Ziętary. Prawda czy fałsz?

- Fałsz. Nie podejmę się pracy w strukturach w jakich klub funkcjonuje. Od dziesięciu lat rządzi nim Komitet Rodzicielski i daleko mu do profesjonalnego zarządzania. Od tego momentu zaczęły się układy, spełnianie własnych interesów, a nie dobro klubu. Każdy Komitet Rodzicielski zapowiadał po przejęciu władzy, że „my będziemy lepsi”, „my wam pokażemy”. Tymczasem z każdym rokiem wpadamy w coraz większą dziurę, z której coraz trudniej się wydostać. Gdyby drużynę objął Scotty Bowman (kanadyjski trener, wygrał dziewięć razy Puchar Stanleya i dwa razy Jack Adams Award – przyp. aut.), nic nie zrobiłby. Jeśli klub chce być obecny na hokejowym rynku musi zmienić swoją strukturę. Musi się dostosować do obecnych czasów. Klub dzisiaj to przedsiębiorstwo i na takich zasadach powinien działać, z przygotowanymi menadżerami na każdym odcinku. Coraz częściej związany jest bowiem z biznesem i dużymi pieniędzmi. Myślenie, że do polskiego klubu przyjdzie szejk z walizką pieniędzy, jest nierealne. Powinien więc działać na zasadzie spółki. Społeczne działanie dzisiaj nie prowadzi do sukcesów. Podhale przeżyło już trzy upadki, czwartego nie przeżyje.

Gramy po to, żeby przetrwać, żeby zbudować drużynę na przyszłe lata – to motto obowiązywało przed sezonem w klubie. Czy armia jest już na tyle wyszkolona, by wysłać ją na wojnę.

- Armii brakuje żołnierzy i uzbrojenia. Z takim arsenałem nie da się wyruszyć na wojnę. Każda bitwa zostanie przegrana. Najzwyczajniej w świecie w tym sezonie brakowało jej odwagi, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność za wynik. Wychodzili „żołnierze” na pole bitwy, zobaczyliśmy kilka indywidualnych popisów, pojeździli 60 minut i schodzili do bazy. Najczęściej z opuszczonymi głowami. Uważam, że młodzi zawodnicy za wcześnie dostali szansę gry w ekstraklasie. Wygrali szczęśliwy los na loterii. Dostali się do drużyny, bo musieli, nie mieli konkurencji. Do takich walk nie byli przygotowani. Musieli się uczyć tego, co ich rówieśnicy z innych krajów już posiedli w wieku juniorskim. W Polsce nie ma systemu rozgrywek juniorskich. Drużyny juniorskie w krajach choćby ościennych w 90% przygotowują gracza do seniorskiego hokeja. Pod względem fizycznym, technicznym, taktycznym i mentalnym. Nasi dopiero uczyli się hokejowego abecadła – sytemu gry, dyscypliny, kultury sportowej, nadrabiali niedostatki w przygotowaniu fizycznym – na poziomie ekstraklasy. Efekt mógł być tylko jeden.

Może trzeba zrobić krok w tył, by potem zrobić dwa do przodu.

- Ta grupa otrzymała blisko 50 korepetycji od dobrych ligowych profesorów, spędziła setki godzin na domowych pracach i efekt był taki sam jak po pierwszych lekcjach. Te same błędy i kolejne egzaminy oblane. Profesorowie uwypuklali mankamenty, które trzeba było eliminować podczas prac domowych. Żeby je dobrze wykonać trzeba ćwiczyć z mocnymi. Trzeba mieć zawodników, od których można się czegoś uczyć. Junior od juniora niczego się nie nauczy, bo są na tym samym poziomie, mają te same nawyki. Trener traci głos, wypruwa żyły, a do przodu się nie idzie. Treningi muszą być mocne, takie jak mecze, a do tego potrzebna jest konkurencja. Wtedy na treningach można pokazać szkoleniowcowi przydatność do drużyny, a można to zrobić tylko wtedy, gdy jest rywalizacja. Za moich czasów starszy zawodnik musiał zasuwać dwa razy więcej, bo czuł oddech młodego za plecami. Obecnie trener miał związane ręce. Jak karać zawodnika, który powiela błędy, który nie wykonuje jego założeń taktycznych? Posadzić na ławce? To kim miałby grać? Podhale by wystąpić w lidze juniorów musiało połączyć się z Krynicą. Trener Ryszard Kaczmarczyk wiele razy wypowiadał się, że zawodnicy robią łaskę, że grają. Ile razy trzeba było opóźnić wyjazd na mecz, by czekać na zawodnika do skompletowania składu.

Straszliwie czarny scenariusz malujesz. Wynika z niego, że trzeba zamknąć interes, tymczasem w grupach młodzieżowych jeszcze jakoś sobie radzimy.

- Rzeczywiście zdobywamy medale, ale to nie znaczy, że dobrze trenujemy. Po prostu w innych klubach nic się nie robi. O juniorach starszych już wspomniałem. Juniorzy młodsi, którzy zdobyli wicemistrzostwo kraju złożeni byli z czterech roczników. To niespotykane w 80 – letniej historii Podhala. Czy trzeba coś więcej tłumaczyć. Dawniej grupy wiekowe były bardzo liczne, było z kogo wybrać. Finowie przyjęli model 25 zawodników. Z tej grupy wyłania się jednego hokeistę światowej klasy, pięciu europejskiej i pięciu krajowej. Nie wolno zgubić żadnego gracza. Muszą być stworzone takie warunki, by każdy mógł się pokazać i jednocześnie podnosić umiejętności. Drużyna jest jak rodzina, jak się rozpadnie, to koniec. Działalność grup młodzieżowych oparta jest o fundusze rodziców. Rodzic nie ma wsparcia z klubu. Dzisiaj nic się chłopakowi nie oferuje. A proces szkoleniowy jest bardzo żmudny, trwa 10 lat. Sygnalizowałem ten problem poprzedniemu zarządowi, ale Komitet Rodzicielski nie dał się przekonać. Mogę śmiało tak powiedzieć, bo będąc trenerem SSA Wojas, dyrektor sportowy Stanisław Malecki podpisał umowę o współpracy i wzajemnej wymianie myśli szkoleniowych z Popradem. Dokument jest do wglądu, zyskał akceptację burmistrza, który zaangażował się w ratowanie hokeja. I gdzie dzisiaj jesteśmy? Dzisiaj na zajęciach widziałem ośmiu zawodników, a to nie pierwszy raz. To żaden proces treningowy, to jest ślizgawka. Szkoda tylko prądu. Od kilku lat młodzież nie bierze udziału w turniejach międzynarodowych. Dawniej jeżdżono do południowych sąsiadów, Niemiec, Łotwy, a nawet Kanady. Młodzież potykała się z różnymi stylami gry i podnosiła swoje umiejętności. Teraz nawet u siebie nie organizujemy Memoriałów, które jeszcze nie tak dawno rozgrywane były w okresie świąteczno – noworocznym.

Rozmawiał Stefan Leśniowski
[SPORTOWEPODHALE]index.php?s=tekst&id=7365[/SPORTOWEPODHALE]

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 17.03.2014 23:06