Prezes ZG WPR ostro o firmie zatrudniającej ratowników na nowotarskim basenie: "bez umowy, bez odpowiedzialności"

NOWY TARG. - Pan prezes jest szaleńcem - mówi o prezesie Fundacji Tobie Polsko Ratownicy, Marek Jasiński. Prezes Zarządu Głównego Wodnego Pogotowia Ratunkowego - ostro zaatakował nieobecnego na sesji Piotra Łuczyńskiego.
W sali obrad pojawiło się ok. 10 ratowników wodnych. W części sesji poświęconej wystąpieniom mieszkańców wrócono do piątkowych wydarzeń, kiedy to - w ramach protestu przeciwko brakowi umów o pracę ratownicy odmówili pełnienia obowiązków na basenie.

Do głosu zapisany był Piotr Łuczyński, prezes zarządu Fundacji Tobie Polsko Ratownicy, która wygrała przetarg na "usługi w zakresie ratownictwa wodnego i zabezpieczania ratowniczego" na miejskiej pływalni - ale nie pojawił się na sesji. Za to byli ratownicy, w imieniu których głos zabrał Marek Jasiński.

Ratownicy chcą pracować

- Chodzi o nietypową sytuację do jakiej doszło na basenie w Nowym Targu. Media dużo pisały o tym, ale chcę podkreślić, że to nie ratownicy nie chcą pracować. Chodzi o to, że ratownicy od początku roku pracują na czarno. Nie ma umów, nie ma składek zusowskich, jest za to "dawanie pieniędzy ratownikom pod stołem" - mówił prezes ZG WPR. Jak dodał - może dojść do sytuacji, że to ratownicy zostaną oskarżeni przez prezesa fundacji o współudział w przestępstwie.

- To co się dzieje na basenie to jest jakieś szaleństwo. Ratownicy ręczą głową za to, co się tam dzieje. Gdyby doszło do wypadku - to ratownicy za to odpowiadają, a ja idę siedzieć. Ratownicy, ale nie wolontariusze. Jak nie ma umowy o pracę to oni nie są pracownikami - mówił Marek Jasiński. - Pan prezes Fundacji jest szaleńcem. Jak dojdzie do wypadku na basenie to wolontariusze idą do domu, bo nie ponoszą żadnej odpowiedzialności - przestrzegał.

Dodał, że "fundacja ma wszędzie w Polsce kłopoty" a to, co się dzieje w Nowym Targu da początek całemu szeregowi skarg. - To będzie afera na cały kraj - mówił Jasiński.

"Skok na kasę"

Zwracając się do urzędników - oskarżył ich o to, że kwota podana w przetargu na usługi ratownicze na basenie nijak się miała do faktycznych kosztów. - To kwota nie do zrealizowania. Ta usługa kosztuje, powiedzmy - 200 tys. zł, a firma daje 100 tysięcy, to oznacza że oni z marszu wiedzą, iż nie zapłacą składek, czy podatku. My przetarg przegraliśmy, bo uwzględniliśmy składki i działamy legalnie, płacąc podatki. Drugi ogłoszony przetarg tamci też przegrali, ale "weszli". Czy księgowy nie patrzy w papiery? To jest ewidentny "skok na kasę". Ratownicy nie mają podpisanych umów o pracę, albo te umowy w ogóle nie są zgłoszone. Czy my byliśmy za drodzy? Dawaliśmy stawkę 10 zł na godzinę. To nie jest dużo, bo średnia stawka to 15 zł. I jeszcze jedno: my zarabialiśmy miesięcznie na basenie 2 tysiące złotych, a potem te pieniądze przelewaliśmy na działalność w Czorsztynie. Czyli: nasi ludzie mają stanowiska pracy, zabezpieczmy nasze jezioro i tu płacimy podatki. Tak to działało. A tu przyjeżdża facet z Wrocławia busem z wolontariuszami. Tu na sali są ratownicy, siedzą i czekają, bo są w każdej chwili gotowi do pracy, ale chcą uczciwej sytuacji i umów i chcą swoich 10 zł za godzinę - deklarował Marek Jasiński.

Komisja Rewizyjna - nie, ale Policja i PIP - tak

Janusz Tarnowski tonował emocje: - Nie chciałbym żeby na tej sesji padały oskarżenia i były potem powodem sporu, ale ta sprawa wymaga wyjaśnienia - mówił przewodniczący Rady Miasta i zaproponował, by "Komisja Rewizyjna zainteresowała się sytuacją na basenie i sposobem jego funkcjonowania pod kątem bezpieczeństwa osób korzystających z obiektu". - Nie powinniśmy dopuścić do sytuacji, by w całej Polsce mówiono o tym jak to niewłaściwie funkcjonuje basen w Nowym Targu - apelował.

Radni zaprotestowali. - Co Komisja Rewizyjna może tu zrobić? Poczekajmy, może w drugiej połowie roku komisja zajmie się basenem, teraz jest na to za wcześnie - mówił radny Marek Mozdyniewicz. Wtórował mu Paweł Liszka, który zaproponował, by najpierw to Urząd Miasta zajął się kontrolą procedur i sprawdzaniem specyfikacji zamówień. - Poza tym jak widziałem, przed chwilą Policja już zajęła się sprawą, bo naczelnik prewencji zbiera zeznania od ratowników, który wyszli właśnie z sali obrad - dodał radny.

Także przewodnicząca Komisji Rewizyjnej nie była zwolenniczką natychmiastowego kontrolowania miejskiej pływalni. - Sprawa jest niezwykle ważna, bo chodzi o bezpieczeństwo ludzi, ale uważam że dyrektor Ścisłowicz dołoży wszelkich starań, by taka sytuacja jaka miała miejsce w miniony piątek - już się nie powtórzyła. Teraz ta sytuacja jest nakręcana przez media. Łatwo jest kogoś pomówić, a trzeba mieć dowody i dokumenty na poparcie swoich oskarżeń. Ja się nie wzbraniam przed dodatkową pracą, ale to burmistrz ma swoje służby i audytor już teraz może na tym etapie sprawdzić tę sytuację. Jestem za tym, by poczekać na rozwój wydarzeń - oświadczyła Danuta Wojdyła.

Przypomniano też, że w tym tygodniu na basenie prowadzona będzie kontrola Państwowej Inspekcji Pracy. Padła też uwaga, że "zainteresowano sytuacją ratowników - Urząd Skarbowy".

Wniosek wycofany

Wobec sprzeciwu większości radnych - Janusz Tarnowski wycofał swój wniosek, by poszerzyć plan pracy Komisji Rewizyjnej o "kontrolę na basenie". Ale zapowiedział zwrócenie się do burmistrza o szczegółową informację dotyczącą obu przetargów (pierwszy został unieważniony), z których ostatni zakończył się "takimi kłopotami". - Żeby radni zostali poformowani o przyczynach i ewentualnych niedociągnięciach. Ja nie mogę się zgodzić z wyjaśnieniami pana dyrektora Ścisłowicza, który prezentuje stanowisko: "nie mnie ingerować w wewnętrzne sprawy firmy". Rozumiem to, ale na litość boską - nie może tak być, że firma której płacimy za usługi nie realizuje obowiązków wobec pracowników i dochodzi do sytuacji, gdy basen przez kilka godzin czy dłużej będzie wyłączony z eksploatacji - a my chowamy głowę w piasek, bo to że basen nie funkcjonuje to nie jest nasz problem. Otóż to jest nasz problem, bo to my mamy sprawdzać, czy osoby za to odpowiedzialne wykonują swoją pracę rzetelnie. A my, co? Znaleźliśmy wykonawcę i koniec? Nie. Jeszcze trzeba tę firmę kontrolować - tłumaczył i dodał, że wobec sprzeciwu radnych - "nie będzie się na siłę upierał".

Na basenie jest bezpiecznie

- Państwo ratownicy nie są stroną dla mnie, umowa podpisana została na podstawie wyniku przetargu. Po zawarciu umowy - mimo, że nie było takiej potrzeby - kontaktowałem się z ratownikami czy warunki przedstawione im przez firmę są OK. Odpowiedzieli, że jest OK. Zawarłem umowę outsourcingową, czyli na świadczenie usług. W tej sytuacji nie mam jak wglądać do tego, jakie są warunki ich umowy z pracownikami. Doprowadziłem do spotkania prezesa fundacji z ratownikami. Rozmawiali długo od godziny 7 do 12. Potem pytałem, czy doszli do porozumienia i powiedzieli, że "tak". Ze swojej strony nie widzę co więcej mogę zrobić. Przecież nie będę tłumaczyć prezesa z podpisania przez niego, czy nie - umów z pracownikami. Firma została dziś rano wezwana pisemnie, by bezwzględnie osoby pełniące funkcje ratownicze miały zatrudnienie. To co było do tej pory - to było niedopuszczalne. W tej chwili obsługa na basenie jest zapewniona. Ale sytuacja jest dynamiczna - mówił Bartosz Ścisłowicz.

Dyrektor Miejskiego Centrum Sportu i Rekreacji podkreślił kilkakrotnie, że na basenie jest bezpiecznie i żadne zawirowania płacowe na bezpieczeństwo użytkowników nie mają wpływu. - Od razu w piątek zapewniliśmy innych ratowników, by móc pływalnie uruchomić, a firma poniesie stosowne kary przewidziane w umowie za niewywiązanie się z warunków umowy. Bezpieczeństwo na pływalni jest priorytetem. Czy podpisujemy z kimś umowę outsourcingową, czy umowę o prace - obsługa ratownicza ma być i jest zgodna z normami. Postawiłem prezesowi fundacji warunek, że dalsza współpraca jest uzależniona od tego, czy umowy z ratownikami będą podpisane. W tej chwili jest zapewniona pełna obsługa ratownicza i chcę przesłać jasny sygnał: "na basenie jest bezpiecznie" - podsumował dyr. Ścisłowicz.

Dopytywany przez radnego Andrzeja Rajskiego czy przy przetargu była badana wiarygodność oferenta, Bartosz Ścisłowicz przyznał, że nie.

Dyrektora w obronę wziął burmistrz. - Żeby móc odrzucić ofertę, to trzeba zrobić postępowanie dotyczące rażąco niskiej ceny, a to leży w kompetencjach PIP. W tym przypadku nie było podstaw, by udowodnić oferentowi rażąco niską cenę - mówił Grzegorz Watycha.

not. Sabina Palka

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 25.01.2016 19:28