Trzy historie o pomocy: "Są jeszcze dobrzy ludzie! To budujące!"

W tych dniach w Nowym Targu doszło do kilku zdarzeń, które zadają kłam opinii, że ogarnia nas znieczulica i nie możemy liczyć na bezinteresowną pomoc. Okazano ją i ludziom, i zwierzętom. Nie wszystkie historie zakończyły się szczęśliwie, ale wszystkie one pokazują, że nie powinno się tracić zaufania i wiary w ludzi.
Historia pierwsza: na ratunek tonącym

"Mam prośbę do znajomych o udostępnienie tego posta. Może przeczyta go Pani, która w środę 22 listopada ok. godz. 13:00 biegała nad Dunajcem w okolicy mostu na Alejach w Nowym Targu i pomogła uratować mojego tonącego psa i prawdopodobnie mnie samą" - napisała Agnieszka i jej post szybko rozszedł się po Internecie.

"Z powodu mojej głupoty i serii niefortunnych zdarzeń mój pies wbiegł do wody za kaczkami i i zaczął się topić na progu wodnym. Pomimo moich dramatycznych prób nie mogłam go wyciągnąć. Właśnie wtedy nadeszły z pomocą dwie wspaniałe nie znające się kobiety, które bez wahania wbiegły do lodowatej wody. Pomogły mi uratować psa i mnie wyciągnęły. Akcja ratunkowa przeprowadzono przez dwie drobne kobiety za pomocą szalika i parasola. Niepojęte. Gdyby nie one kto wie co mogło się stać. Jedna z pań odwiozła mnie i Propana samochodem do domu i nawet nie chciała słuchać moich wylewnych podziękowań twierdząc, że zrobiłabym to samo. Jak wielkie serce potrafią mieć niektórzy ludzie. Z powodu szoku nawet nie spytałam tej drugiej Pani o imię, a Ona tak zwyczajnie pobiegła sobie dalej - jakby właśnie nie narażała się dla ratowania obcej osoby i jej psa. Nie wiem czy istnieją słowa, którymi można wyrazić wdzięczność i podziękować za tak wspaniałą i bezinteresowną pomoc, ale i tak z całego serca obu niesamowitym, odważnym Paniom DZIĘKUJĘ!!! W imieniu swoim i mojego psa Propana."

Historia druga: nie do końca szczęśliwa

Na drugi dzień na profilu zrzeszającym wolontariuszy zajmujących się pomocą dla zwierząt, Asia napisała: "Cześć, nie wiem co mam robić. Sowa wpadła nam do komina, udało nam się ją uratować, ale jest chyba poparzona. Piórka ma opalone. Nie wiem co mamy z nią zrobić. Gdzie się udać."

Szybko wskazano osobę, która z racji swoich zainteresowań może pomóc. To znany, nie tyko w Nowym Targu miłośnik i znawca sów - Daniel Urbaniak.



"Piszecie, dzwonicie, pytacie jak się ma to biedactwo, niestety nie udało się jej uratować. Sowa została dotkliwie poparzona, ponieważ znalazła się w kominie podczas rozpalania w piecu. Dzięki szybkiej reakcji wielu ludzi, którzy dzwonili, pisali co robić - udało się szybko zacząć działać. Chciałbym podziękować wszystkim którzy deklarowali pomoc, paniom w zaprzyjaźnionej aptece za pomoc w doborze kropli do oczu (nawet nie wiecie jak ciężko jest zdobyć siemię lniane, jak się go bardzo potrzebuje, a w żadnym sklepie go nie ma), Asi która przywiozła bidulkę do Nowego Targu, ażeby szybciej trafiła w dobre ręce. /.../ Jeszcze raz wszystkim dziękuję." - napisał.

Daniel Urbaniak nie odmawia pomocy jeśli jakiś ptak jej potrzebuje. "Staram się pomóc, jeśli sprawa mnie przerasta - organizuję transport do odpowiednich ośrodków. Nie biorę za to pieniędzy. Od początku roku prowadzę akcję "kosz dla uszatki". Wieszam po lasach kosze dla uszatek, budki dla puszczyków i wszystkich innych gatunków sów, które zamieszkują dziuple z myślą, aby takie przygody nie miały miejsca". Pieniądze na budki i kosze zbiera drukując obrazy-cegiełki. Zainteresowani mogą znaleźć Daniela na portalu społecznościowym.

Historia trzecia: jeszcze bez zakończenia

Na zakończenie list, jaki otrzymałam od pana Józefa:

"Chcę się dzisiaj podzielić z Panią wiadomością, że przywrócono mi dzisiaj wiarę w człowieka! Taką miałem rano (około 7.00) przygodę. Wyszedłem na codzienny poranny spacer z moja suczką. Przechodzę obok boksu śmietnikowego przy bloku nr 1 na Ulicy Generała Maczka i widzę leżącego pod drzewem obok tego boksu psa rasy malamut albo haski.

Pies się nie może podnieść i widać że cierpi! Nie namyślając długo - dzwonię na 997, a tam głos z drugiej strony mówi, że nic nie może zrobić bo to sprawa Urzędu Miasta! No to mówię, że o tej porze nikogo w sobotę nie ma w Urzędzie Miasta. Po czym bardzo grzecznie poprosiłem o załatwienie tej sprawy, bo nie można być obojętnym wobec takiej sytuacji!

Pan powiedział mi, że już ktoś dzwonił w tej sprawie. Poszedłem kawałek dalej - moja suczka się załatwiła - wracam, a tu dzwoni telefon i pan przedstawia mi się, że jest z Policji i czy ja dzwoniłem przed chwilką. Potwierdziłem, a Pan oznajmił, że już jedzie do psa weterynarz! Ucieszony wracam, aby zobaczyć co z pieskiem - a tam już trzy osoby! Dwóch Panów i jedna Pani! Okazało się że to jeden z Panów już wcześniej dzwonił na Policje. Odprowadziłem swoją suczkę do domu i dołączyłem do tej trójki. Młody chłopak już przyniósł wodę i dał się napić nieszczęśnikowi. Pies nadal leżał i nie mógł się podnieść. Napił się wody. A my całą czwórką czekaliśmy na przybycie weterynarza.

Nikt nie zważał na poranny chłód. Po godzinie przyjechał weterynarz, pies dostał zastrzyk znieczulający i pomogliśmy go załadować do samochodu. Weterynarz powiedział, że jest na usługach Urzędu Miasta i że piesek będzie przebadany i ewentualnie przekazany do schroniska.

Dlaczego to Pani piszę? Ponieważ chce powiedzieć, że przywróciła mi ta sytuacja wiarę w ludzi! Chcę, aby może Pani jakoś w artykule podziękowała i temu Panu z Policji i tym trzem osobom, które nie pozostały obojętne na los nieszczęsnego zwierzęcia. Są jeszcze dobrzy ludzie! To budujące!".

Sabina Palka, zdj. Daniela Urbaniaka

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 26.11.2017 13:46