Była Powiatowa Lekarz Weterynarii w Nowym Targu przed sądem. Obrońcom zwierząt zarzuca chęć robienia szoł

Przed Sądem Rejonowym w Nowym Targu rozpoczął się proces w sprawie transportu jagniąt z Podhala do Włoch. Na ławie oskarżonych zasiadła Barbara Z., była Powiatowa Lekarz Weterynarii w Nowym Targu, która wspólnie z prywatnym pośrednikiem w handlu jagniętami oskarżona jest o to, że dopuściła do przewożenia zwierząt w niewłaściwych warunkach.
Sądowa rozprawa to wynik śledztwa Fundacji Viva! Wiosną ub. r. jej działacze przyglądali się skupowi jagniąt w Bańskiej Niżnej i ich eksportowi do Włoch. Od wielu dekad przed świętami wielkanocnymi Włosi kupowali na Podhalu kilkadziesiąt tysięcy jagniąt, które są u nich świątecznym przysmakiem. W tym roku skup się nie udał, bo Włosi nie chcieli problemów z zeszłego roku, kiedy to ekolodzy zatrzymywali transporty jagniąt jadące na południe.

Aktywiści Vivy! i dziennikarze TVN Uwaga przyglądali się ubiegłorocznemu skupowi skupowi jagniąt w Bańskiej, a potem jechali za tirem, który wiózł zwierzęta do Włoch. Nagrywali i robili zdjęcia. Próbowali nawet zatrzymać transport, wzywając Inspekcję Transportu Drogowego i policję. Wynikiem ich doniesienia jest akt oskarżenia przygotowany przez Prokuraturę Rejonową w Nowym Targu, która skierowała do sądu oskarżenie przeciwko dwóm osobom - byłej Powiatowej Lekarz Weterynarii Barbarze Z. i pośrednikowi, który organizował sprzedaż podhalańskich jagniąt do Włoch Markowi O. Zarzuty to godzenie się na przewożenie 822 sztuk zwierząt przeznaczonych do uboju w niewłaściwych warunkach, bez m.in. odpowiedniego dostępu do wody i dopuszczenie do znęcania się nad nimi.

Aktywiści z fundacji na rzecz zwierząt dopatrzyli się nieprawidłowości. Anna Plaszczyk z Vivy! mówiła przed sądem, że z ich ustaleń wynika, iż jagnięta były w tirze upchane - na jednym metrze kwadratowym było aż siedem zwierząt. Kolejny zarzut to transport zwierząt nieodstawionych od matek, które wymagały specjalnego traktowania i pożywienia, którego nie otrzymały. Plaszczyk mówiła też że gdy w Rogoźniku transport został zatrzymany przez Inspekcję Transportu Drogowego, jedno z jagniąt było wyczerpane, wyglądało na chore, a mimo zgłoszenia tego faktu Powiatowej Lekarz Weterynarii Barbarze Z., ta nie zareagowała i nic nie zrobiła. Podobnie zachował się drugi współoskarżony, pośrednik Marek O.

Zeznając przez sądem Barbara Z. nie przyznała się do winy. Zarzucała biegłym podawanie nieprawdy i nieznajomość przepisów. Jej zdaniem zarzuty są wyssane z palca i są dowodem na nieznajomość problemu. Była Powiatowa Lekarz Weterynarii w Nowym Targu, obecnie na emeryturze, przekonywała, że od momentu odbioru jagnięta od hodowcy do momentu dostarczenia go do klienta, nad jego dobrostanem czuwało pięciu lekarzy weterynarii. To że do Włoch dojechały wszystkie 822 zwierzęta, to z kolei dowód na to, że nic złego im się nie działo. - Sam transport odbywał się w zgodzie ze wszystkimi przepisami i wymogami - przekonywała. Tłumaczyła, że samochód spełniał wszystkie normy przewidziane do transportu zwierząt, a kierowca miał zgodę strony włoskiej na przewóz zwierząt. - Wszystko odbywało się w zgodzie z unijną dyrektywą transportową - zapewniała.

Barbara Z. miała pretensje do aktywistów Vivy!, że swoim zachowaniem i doprowadzeniem do zatrzymania transportu, narazili zwierzęta na dodatkowy stres. Zarzuciła im, że straszyli jagnięta - świecili im kamerami w oczy, podawali im butelki z płynem niewiadomego pochodzenia. - Robiliście show i naraziliście jagnięta na dodatkowe cierpienie - oskarżała.

Była Powiatowa Lekarz Weterynarii w Nowym Targu zapewniała, że jagnięta były odstawione od matek, nie potrzebowały specjalnych pokarmów, a nawet gdyby przez 8 godzin nic nie piły "to człowiek przed operacją też nie pije 8 godzin i nie umiera z tego powodu".

Marek O. bronił się, że nie jego rolą było kontrolowanie, czy samochód jest odpowiedni, a transport odbywa się w zgodzie z przepisami. Zapewniał, że nie był organizatorem transportu, a jedynie pośrednikiem między kupującym, a sprzedającymi. - Nie jest moją rolą kwestionować to, co jest w dokumentach, a transport posiadał wszystkie wymagane dokumenty - mówił. Pytał, jak działacze Vivy! mogli po obejrzeniu zwierzęta z jakiejś odległości stwierdzić, że jest chore i na tej podstawie wzywać policję, skoro miałby z tym problem nawet doświadczony weterynarz. - Zarzuty są bezpodstawne. Nie zrobiliśmy niczego, żeby te zwierzęta męczyć.

Anna Plaszczyk mówiła przed sądem, że skup i transport przebiegał w sposób nieprawidłowy. Zwierzęta były przewożone w złych warunkach, zadeptywały się, nie miały dostępu do odpowiedniego pokarmu i były upchane na siłę w naczepie tira. - A pani Barbara Z. kompletnie nie interesowała się tymi zwierzętami i ich cierpieniem - dodała. - Mimo naszych interwencji zwierzęta nie otrzymały pomocy.

Po wysłuchaniu świadków sąd zarządził kolejną rozprawę.

r/

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 11.07.2018 23:56