Mieszkaniec się zdenerwował, a radny się rozchorował, czyli konsekwencje sporu o dzierżawę miejskich działek

NOWY TARG. Do Rady Miasta wpłynęło pismo, które tak zdenerwowało jednego z radnych, że autorów pozwał do sądu. Przewodniczącego Rady Miasta i swojego kolegę radnego wskazał natomiast w pozwie jako świadków, bo podejrzewa ich, że samą rozmową z mieszkańcami Miasta - autorami listu - naruszyli jego dobra osobiste i dobre imię.
Ów radny to Grzegorz Grzegorczyk, a autorzy listu to między innymi Łukasz Leja. Sprawa poruszana była podczas dzisiejszego posiedzenia Komisji Finansów, Gospodarki Komunalnej i Rozwoju.

Skarga mieszkańca

Łukasz Leja w piśmie do Rady Miasta, w którym skarży się na "zaniedbania ze strony burmistrza Nowego Targu" tłumaczy, że jest właścicielem gruntów znajdujących się przy ul. Targowej, na których prowadzi działalność gospodarczą w postaci parkingu. - Moje działki sąsiadują z działkami miejskimi, które chciałbym dzierżawić. Od ok. 15 miesięcy wnoszę pisma z prośbą o wydzierżawienie mi tych terenów. Niestety otrzymuję ciągłe odmowy, gdyż burmistrz dzierżawi te grunty bezprzetargowo na okresy bardzo krótkie, kilkumiesięczne, w związku z czym burmistrz nie musi uzyskiwać zgody Rady, decyzję podejmuje samodzielnie. Blisko rok temu sprawdziłem kwoty dzierżawy i zacząłem oferować większe kwoty - skoro burmistrz nie dopuszcza do przetargu. Nie przyniosło to żadnego efektu - skarży się nowotarżanin.

Urząd milczy

Dalej w liście do Rady Miasta pisze, że Urząd Miasta nie reaguje na jego pisma i oferty, nie odpowiada na propozycje dzierżawy. "Teraz muszę się wypytywać pracowników urzędu - do kiedy zostaje przedłużona umowa. W urzędzie poinformowano mnie, że to burmistrz podejmuje decyzje dotyczące tych terenów". O dzierżawę gruntów w tamtym terenie wystąpiła również inna osoba wymieniona w piśmie, której także nie odpisywano na jej pisma.

Pan Leja wymienia, że ofertę złożył 17 maja br.(minęło ponad 80 dni roboczych - a urząd winien odpisać w ciągu 21 dni), potem 10 sierpnia. Odpowiedź otrzymał dziś - przesyłką priorytetową, gdy było już wiadomo, że sprawa zostanie omawiana przez radnych.

"Nasuwają się pytania..."

Koniec listu jest ostry. Brzmi: "Nadmienić należy, że grunty miejskie o których mowa dzierżawione są na rzecz ojca radnego obecnej kadencji. Dzięki głosom tego radnego burmistrz utrzymywał większość w Radzie Miasta. Nasuwają się pewne pytania: - czy burmistrz Miasta nie korumpuje radnego? - czy burmistrz swoim działaniem - brakiem przeprowadzenia przetargu i możliwym większym wpływem z dzierżawy nie naraża na szkodę interesu miejskiej kasy, a co za tym idzie - interesu obywateli miasta? - czy nie odpisywanie na pisma obywateli miasta nie jest łamaniem przepisów prawa, których burmistrz powinien przestrzegać? Proszę przewodniczącego Rady Miasta, jak i radnych o interwencję w tej sprawie."

Radny się oburzył, rozchorował i domaga przeprosin

Radny Grzegorczyk uznał, że skarga do Rady Miasta narusza jego dobre imię i pozwał Łukasza Leję i druga osobę podpisaną pod listem - do sądu. W złożonym w I Wydziale Cywilnym Sądu Rejonowego w Nowym Sączu pozwie, domaga się ochrony swoich "dóbr osobistych, w tym dobrego imienia z wnioskiem o zaprzestanie pomówień o korupcje radnego i burmistrza Grzegorza Watychę". Jak pisze sytuacja ta doprowadziła go "jako radnego i kandydata na radnego w okresie kampanii wyborczej do poniżenia wśród wszystkich radnych, a pomówienie negatywnie wpłynie na kampanię wyborczą moją i burmistrza, bo bezpodstawne oskarżenia zarzucają mnie i burmistrzowi działania korupcyjne" /.../ "Działania tych państwa naraziło mnie, jako radnego na utratę zaufania wśród otoczenia, rozstrój zdrowia, nerwicę, bóle w klatce piersiowej, brak możliwości spokojnego snu, uniemożliwienie pracy zarobkowej (zawodowego radcy prawnego), gdzie zaufanie i przestrzeganie prawa jest dla mnie rzeczą priorytetową".

W pozwie kilkakrotnie przypomina, że jest radnym i kandyduje w jesiennych wyborach. Pisze z jakiego komitetu startuje i że burmistrz też kandyduje z tego samego ugrupowania. Domaga się, by autorzy listu napisali kolejne pismo do Rady Miasta, w którym przepraszają jego i burmistrza oraz o odszkodowanie pieniężne, którego wysokość określi sąd i wpłaty tej kary na cel społeczny - także wskazany przez sąd.

Co ciekawe, mimo ciągłego wskazywania na swoją funkcję społeczną i przywoływania gorącego okresu kampanii - radny nie zdecydował się, by sprawa rozpatrywana była przez sąd w trybie wyborczym, czyli ewidentnie ekspresowym. Gdyby to zrobił - decyzję sądu poznalibyśmy jutro.

"Radziłbym panu to wycofać", "Nie powinien pan być radnym..."

Na świadków Grzegorz Grzegorczyk wzywa Andrzeja Rajskiego, czyli przewodniczącego Rady Miasta i radnego Pawła Liszkę - "na okoliczność, czy nie doszło do naruszenia dobrego imienia podczas ich dyżurów radnych". Jak argumentuje radny Grzegorczyk - "pan Leja wielokrotnie był na dyżurach tych radnych w tej konkretnej sprawie", więc możliwe, że podczas tych rozmów źle o rodzinie Grzegorczyków mówiono.

Dodatkowo przewodniczącego Rady Miasta radny Grzegorczyk oskarża, że samym przesłaniem listu do radnych naruszono jego dobre imię.

- Radziłbym panu wycofać to z pozwu. Posłałem pismo do radnych, bo taka jest moja rola. Pismo było skierowane do radnych i oni je otrzymali. A to, o czym rozmawiam z ludźmi na swoich dyżurach jest opisane w księdze dyżurów i to jest do sprawdzenia. Nie ma powodu wzywania mnie na świadka - mówił podczas posiedzenia komisji Andrzej Rajski.

- Nie powinien pan przesyłać tego pisma do innych radnych i powielać tych zarzutów - upierał się radny Grzegorczyk. Jego zdaniem przewodniczący RM winien zwołać "nadzwyczajną komisję", a nie informować o tym całą 21-osobową radę. - A tu każdy radny się dowiedział, pomyślał swoje - ubolewał. - Nie jestem świadomy, czy podczas dyżurów nie doszło do naruszenia moich dóbr, dlatego pytam. A pan Rajski nie jest oskarżonym, tylko świadkiem - tłumaczył Grzegorz Grzegorczyk.

- Pismo adresowane było do Rady Miasta, więc to naturalne, że dotarło do adresatów - skwitował krótko Janusz Tarnowski, a Paweł Liszka dodał: - Panie Grzegorczyk, jest pan osobą publiczną jako radny. Jak pan nie chce, by o nim mówiono i pisano, to nie powinien pan być radnym.

Opieszałość w udzielaniu odpowiedzi

Przewodniczący Komisji Finansów, Gospodarki Komunalnej i Rozwoju Marek Mozdyniewicz przypomniał, że list nosi tytuł/zarzut dotyczący "zaniedbania ze strony burmistrza Nowego Targu". Dlatego prosił, by skupić się na pytaniu trzecim, czyli : "czy nie odpisywanie na pisma obywateli miasta nie jest łamaniem przepisów prawa, których burmistrz powinien przestrzegać?"

Tu wyjaśnień udzielał naczelnik Wydziału Gospodarki Nieruchomościami Janusz Jakobiszyn. - Przyznaję, pisemnej odpowiedzi pan Leja nie otrzymał, bo był wielokrotnie w wydziale i otrzymywał informacje. I nie żądał, żeby była odpowiedź na piśmie. Ale szanujmy się. Słowo burmistrza jest słowem, nie mówiąc o moim słowie... ale tak, wydział powinien odpowiedzieć panu na piśmie - przyznał naczelnik.

"Zostawmy to tak, jak jest"

- Wymaga się od nas radnych odpowiedzi i reakcji na skargę, a nie mamy danych. Póki nie otrzymam odwiedzi na swoją interpelację, w której pytam burmistrza o to ilu oferentów i jakie kwoty proponowali za tę działkę, czyli kto i na jakich warunkach występował - nie możemy decyzji podjąć - tłumaczył Paweł Liszka.

W odpowiedzi naczelnik Jakobiszyn stwierdził, że burmistrz nie ma prawa upubliczniać tych nazwisk. - To niech to będzie w formie tabelki: oferent 1. - proponuje tyle i tyle, oferent 2. tyle i tyle, oferent 3. tyle i tyle - zaproponował radny Liszka.

- Zostawmy to tak, jak jest. Przetarg na tę działki nie będzie ogłoszony, póki nie zostanie dla tego terenu ustalony plan zagospodarowania przestrzennego - mówił naczelnik Wydziału Gospodarki Nieruchomościami.

Negocjacje z jedną stroną

Na koniec spotkania naczelnik stwierdził, że czynsz płacony przez pana Grzegorczyka seniora jest wyższy, niż ten proponowany przez pana Leję.

Radni byli ciekawi jak to możliwe, skoro Łukasz Leja twierdzi, że sprawdzał ceny i zawsze podawał swoją wyższą, niż oferował Stanisław Grzegorczyk. Odpowiedź naczelnika brzmiała: - Burmistrz prowadził negocjacje. Pytał pana Grzegorczyka, czy da więcej i on dawał.

Swoje wyjaśnienia składał też Łukasz Leja. Przyznał, że był w urzędzie informowany, a raczej zbywany. - Byłem informowany, że nie wiadomo kiedy zostanie przez burmistrza podjęta decyzja, że dostanę wiadomość. Czekałem tydzień i nic. Przychodziłem i znów i byłem informowany, że nie wiadomo. Przychodziłem tak miesiącami, żeby usłyszeć to samo - podsumował.

Sabina Palka

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 03.10.2018 21:38