Burmistrz Grzegorz Watycha zarzucił radnym próby dyskredytacji władz Miasta i magistratu

NOWY TARG. Ponad godzinę burmistrz czytał odpowiedzi na interpelacje radnych złożone podczas poprzedniej sesji. Było ich wtedy ok. 25, ale Grzegorz Watycha sięgnął także po interpelacje składane wcześniej, bowiem radni kilkakrotnie wracali do swoich zapytań. Nie obyło się bez podnoszenia głosu, przywoływania radnych do porządku i uszczypliwości.
- Przez dwa tygodnie Urząd Miasta intensywnie pracował nad odpowiedziami na państwa interpelacje. Była ich cała lawina, co wymagało dodatkowej pracy urzędników - mówił burmistrz do radnych pokazując plik kartek z odpowiedziami. Jak dodał - niektórzy radni wykorzystują czas do "przedstawiania swojej wersji wydarzeń, kreując nieprawdziwy obraz sytuacji". Kilkakrotnie zarzucił radnym, że złośliwie próbują dyskredytować jego, jego zastępców i pokazywać Urząd Miasta w niekorzystnym świetle. - Teraz odpowiem na te interpelacje, bo nie wszyscy czytają odpowiedzi zamieszczane na stronie internetowej UM - wyjaśnił.

Burmistrz ostrzega radną

Sporo miejsca poświęcił Grzegorz Watycha czytaniu odpowiedzi na zapytania i interpelacje Ewy Pawlikowskiej, która kilka razy pytała o kwestie kadrowe w magistracie. - Kolejny raz przypominam, że kierownikiem urzędu jest wójt/burmistrz i do jego wyłącznej kompetencji należą sprawy dotyczące zatrudnienia, więc pani radnej pytania nie znajdują uzasadnienia w świetle obowiązującego prawa. Ale ze względu na insynuacje, jakie zostały zawarte w pani pytaniach odpowiem - rozpoczął długie wyjaśnienia burmistrz.

Stwierdził, że na ponad 130 osób zatrudnionych w UM, z pięcioma rozwiązana została umowa o pracę na mocy porozumienia stron, a zmiany były spowodowane "dalszym rozwojem zawodowym tych osób". - Od momentu rozpoczęcia mojej pierwszej kadencji nie został zwolniony z urzędu żaden pracownik podlegający ochronie prawnej, więc nie toczyło się żadne postępowanie przeciwko UM. Zatrudniane są osoby o odpowiednim doświadczeniu i kwalifikacjach, nie ma osób zatrudnionych na półtora etatu, nikt nie jest zatrudniony na więcej, niż jeden etat. Sprawa osoby, zwolnionej - o które to okoliczności pani radna szczegółowo pytała - tu odsyłam do naszego sprostowania w Tygodniku Podhalańskim i apeluję, by zaprzestała pani rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na ten temat - zaapelował.

- Pozwoliła sobie pani na osobistą wycieczkę w stronę moich zastępców i uszczypliwe określanie mojego zastępcy mianem "leśnika". To zachowanie niegodne funkcji, jaką pani pełni. Mój zastępca ma doświadczenie, pracował w administracji rządowej, samorządzie, prowadził własną działalność gospodarczą przez 7 lat, ma wykształcenie, uprawnienia do zasiadania w spółkach skarbu państwa, stale ponosi swoje kompetencje. Dlatego bardzo proszę o zaprzestanie powielanie słów, które ukazują go w złym świetle. Potem te słowa są powielane w anonimowych wpisach. Może to poskutkować tym, że wystąpimy w końcu na drogę prawną służącą ochronie dóbr osobistych - ostrzegł.

- Gdzie w interpelacji nazwalam pana zastępcę "leśnikiem"? W którym miejscu padło takie słowo? Poza tym - co jest złego w słowie "leśnik"? - dopytywała radna. Odpowiedź burmistrza nie była zbyt jasna.

Radny poucza burmistrza

Pawłowi Liszce nie spodobało się stwierdzenie burmistrza, że w swojej interpelacji dotyczącej kosztów wymiany dachów na kawiarenkach w Rynku zawarł nieprawdziwe dane. Radny zażądał nagrań z komisji, na której wiceburmistrz Joanna Iskrzyńska-Steg podała kwotę ok. 7 tys. zł, jako koszt ponownego wykonania pokrycia dachowego na jednej kawiarence.

- Jest to informacja zmanipulowana, bowiem informacja jaką podała Joanna Iskrzyńska-Steg, dotyczyła poniesionego przez miasto kosztu plandeki i jej montażu, naciągniętej na konstrukcję dachu jednej z kawiarni, który wynosił ok.7000,-zł (dokładnie 7276,08zł), a nie kosztów nowego pokrycia dachowego z trwałego materiału. Koszty dwóch plandek, które służyły jako pokrycie dachów w kawiarenkach przez prawie 3 lata i uległy zużyciu, opiewają na łączną kwotę ok. 14 tys.zł. Obecnie plandeki, zostały zastąpione trwałym pokryciem z blachy - mówił burmistrz.

Ponownie kłótnia wybuchła przy temacie postawienia biletomatu przy ulicy Szaflarskiej. Burmistrz Watycha tłumaczył, że urządzenie zostało postawione na terenie spółdzielni mieszkaniowej co wywołało "nieprzewidziane trudności". Zasugerował, by radny Liszka będąc członkiem Rady Nadzorczej Nowotarskiej Spółdzielni Mieszkaniowej zadbał bardziej o interes mieszkańców, dla których wygody postawiono ten biletomat.

- Jestem członkiem RN NSM i dbam o dobro mieszkańców - obruszył się radny. - Żali się pan, że spółdzielnia zareagowała na tę samowolę budowlaną. Ale najpierw uzyskuje się pozwolenia, prosi o to, by móc postawić urządzenie, a potem dopiero się je montuje. To tak jakbym ja na pana działce postawił sobie kiosk, a potem prosił o pozwolenie. A gdy pan się nie zgodzi, to ja będę się żalił, że to pana wina, bo nie dostałem zgody. Poza tym działka jest współwłasnością kilku osób i spółdzielni, więc to nie jest tylko kwestia zgody spółdzielni - mówił radny Liszka.

W odpowiedzi burmistrz przyznał, że błędem pracowników urzędu było postawienie w tym miejscu biletomatu przed uzyskanie zgody właściciela teremu. - Ale jakaś współpraca ze spółdzielnią powinna być. Chodzi tu o dobro mieszkańców. Nie licytujmy się. Spółdzielnia powinna pomagać. Był błąd, ale można go było wspólnie naprawić - upierał się burmistrz.

Bez filmów i bez nerwów

- Mam nadzieję, że tymi odpowiedziami pokazałem też ilość pracy, jaka została wykonana w tym czasie. Pracy ponad normalną działalność urzędu. Te interpelacje często nie dotyczą spraw ogólnomiejskich, wracają do tematów z przeszłości, mają na celu dyskredytowanie pracy mojej i moich zastępców - podsumował Grzegorz Watycha.

- Bardzo się cieszę, że pan odczytał te odpowiedzi na interpelacje i mam nadzieję, że nie będzie to jednorazowa akcja - zauważył Paweł Liszka. Jednak kolejne słowa radnego, że "trzeba się cieszyć, że jest tyle interpelacji, bo to świadczy o tym, że mieszkańcy mają zaufanie do radnych, zwracając się do nich ze swoimi problemami i być może radni z obozu burmistrza nie mają tylu interpelacji, bo może mieszkańcy nie mają do nich zaufania" - poirytowały radną Katarzynę Wójcik.

- Pana wypowiedź była krzywdząca dla nas. My też chodzimy do urzędu w sprawach mieszkańców. To, że nie ma naszych interpelacji na sesji nie znaczy, że my nie pracujemy - powiedziała radna.

Pod koniec sesji Paweł Liszka przeprosił radnych. - Może za dużo powiedziałem. Przepraszam radnych, jeśli poczuli się urażeni moimi słowami o braku zaufania mieszkańców.

- Po co te nerwy? Nie wiem, czy ktoś z moich poprzedników kiedykolwiek skarżył się na ilość interpelacji. Chciałem podziękować panu burmistrzowi, że odczytał te odpowiedzi, bo może przez to wzrośnie zainteresowanie interpelacjami - skwitował Marek Fryźlewicz.

Odnosząc się jeszcze to sprawozdań - Agata Michalska poprosiła, by w każdym sprawozdaniu burmistrz zamieszczał "dwa słowa" na temat aktualnego etapu przygotowań do uruchomienia Podhalańskiego Centrum Sportów Lodowych (bo to żywo interesuje mieszkańców), a Bartłomiej Garbacz, by w przyszłości zrezygnowano z zamieszczania w ramach sprawozdań burmistrza - prezentacji filmów zrealizowanych przez Nowotarską Telewizję Kablową. - To wpływa na przewlekłość sesji. Te filmy i tak pokazują to, o czym burmistrz wcześniej mówi - argumentował radny i zaproponował, by filmowe podsumowania pracy burmistrzów i relacje z wydarzeń wyświetlane były na przykład na telebimie w Rynku.

"Dowcipy może pan opowiadać po sesji"

Próba zdyscyplinowania radnych nie przyniosła skutku. Podczas dzisiejszej sesji radni nie tylko zgłosili masę interpelacji i zapytań, ale także wrócili do spraw wcześniej sygnalizowanych - między innymi obsługi prawnej magistratu, kawiarenek w Rynku i decyzji burmistrza dotyczących zatrudniania osób w jednostkach mu podległych.

Długie, bogate w opisy wystąpienia radnych spowodowały, że przewodniczący Rady Miasta zwrócił się do Ewy Pawlikowskiej słowami "proszę się nauczyć składać interpelacje".

- W którym miejscu w statucie jest zapis, że to przewodniczący decyduje co jest, a co nie jest interpelacją - stanął w obronie koleżanki klubowej Paweł Liszka i płynnie przeszedł do własnych interpelacji, dotyczących dachów kawiarenek, dzierżawy lokali i odrzucenia oferty najemcy, który proponował Miastu lepsze warunki, niż osoba która kawiarenki otrzymała w administrowania.

- Przekroczył pan wszelkie możliwe granice absurdu włączając do ich działalności koszty nieistniejących toalet. Robi pan to, by wprowadzić mieszańców błąd? To jak kadry z filmu "Miś" - mówił Paweł Liszka i zaczął czytać fragmenty dialogu z filmu Stanisława Barei.

- Panie radny, dowcipy może pan opowiadać po sesji - zareagował Grzegorz Luberda. Przewodniczący ustąpił jednak radnemu, gdy ten stwierdził, że i tak powie, co ma do powiedzenia, a przerywanie mu tylko przedłuży czas jego wystąpienia.

Sabina Palka

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 07.10.2019 17:51