Bartuś Obrochta - najsłynniejszy skrzypek Skalnego Podhala

Kilka dni temu minęła 95. rocznica śmierci góralskiego skrzypka i tatrzańskiego przewodnika – Bartusia Obrochty.
"W majowy dzień, gdy słonko było wysoko,
sokół i orzeł szybowali na tle obłoków.
W majowy dzień, gdy przyszedł rocznicy czas,
skrzypka Bartusia wspominał niejeden z nas…
Sto lat temu zmarł ów góral pod reglami,
nie krzesał nut, pożegnał się z Tatrami.
Obrochta był też znanym przewodnikiem,
wędrowania po górach miłośnikiem.(…)"

W związku z pandemią nie sposób było zorganizować spotkanie w miejscu, gdzie zmarł ten znany góral – na Ścieżce po Reglami (przy Dolinie za Bramką). Poszliśmy w to miejsce pierwszego maja b.r. we dwóch, ja i skrzypek Andrzej Obrochta, prawnuk Bartusia. Jak dobrze, że od wielu lat stoi tu pamiątkowa kapliczka, bo można odmówić modlitwę i zapalić symboliczną świeczkę. Turyści zatrzymywali się na krótką chwilę, by spojrzeć na figurkę Chrystusa Frasobliwego i odczytać inskrypcję na cokole. Wieczorem pod kapliczkę zawitał Bartek Obrochta z bratankiem, reprezentujący najmłodsze pokolenie skrzypków z tej rodziny. Warto w kilku słowach przypomnieć tego hyrnego syna Skalnej Ziemi.
I spoglądał Bartuś rozmiłowanym wzrokiem po tej rodzinnej, skalistej, jałowej na chleb ziemi, a urodnej w taki wielki czar piękna, jaki zasiał na niej Bóg wtedy, gdy tworzył świat
Góry, moje góry, dołbyk wos ozłocić,
Kieby się mi mogły moje lata wrócić.

I wnet rozgorączkowana wyobraźnia, podniecona złuda muzyki, poczęła realizować zwidy legendarnej przeszłości. A z boku szedł grający Sabała i uśmiechał się do Bartusia ...

Byli chłopcy, byli ale się mineni
I my się miniemy po malućkiej kwili

A potem szli znajomi i towarzysze młodości, przewodnicy, strzelcy: Klimek, Suleja, Sieczka, Tyrała..., a między nimi pan Chałubiński, Witkiewicz ..., a wszyscy się uśmiechali do niego i zapraszali do pochodu...

Bartłomiej Obrochta urodził się 16 sierpnia 1850 roku w Zakopanem. Pochodził ze znanego rodu góralskiego, obok Gąsieniców, Krzeptowskich, Bachledów, Galiców, Marusarzy, który żyje pod Tatrami od wielu pokoleń. Był synem Jakuba i Agnieszki. Rodzice mieli młyn przy górnych Krupówkach (dzisiaj ani młyn, ani dom nie istnieją). Bartłomiej ukończył dwuletnią Szkołę Ludową w Zakopanem i od najmłodszych lat uczył się gry na skrzypcach u znanych ówcześnie muzykantów: Jędrzeja Kowala z Kotelnicy – na złóbcokach i Szymka Krzysia z Gubałówki – na skrzypcach.
Jako mały chłopiec przez kilka okresów letnich wypasał owce na halach, np. w Dolinie Białego. Natomiast zimą grywał na weselach i zabawach stając się coraz bardziej wziętym muzykantem. Jednego lata usłyszał granie Bartka ostatni sławny zbójnik tatrzański Wojtek Mateja. Tak mu się spodobała ta muzyka, że zabierał często całą kapelę w góry, np. na Skupniów Upłaz, na Halę Gąsienicową czy do Doliny Cichej, aby tam grała zbójnikom. Ten czas niewątpliwie wpłynął na styl gry Obrochty. Była to już muzyka góralska tętniąca żywiołowością, tężyzną, ale i mistrzowsko wykonywana, zespolona z pełnym czaru światem tatrzańskim – granitowymi turniami, szumiącymi potokami, strzelistymi świerkami.

Zahucały góry, zahucały lasy
Kany sie podziały starodawne casy?

Ten tatrzański góral pamiętał jeszcze dni w Tatrach przed Tytusem Chałubińskim i stał się muzyczną arką przymierza między dawnymi, a młodszymi czasy. Nie popełnimy błędu, jeśli Obrochtę - skrzypka postawimy ponad Krzeptowskim - Sabałą, który przede wszystkim był wspaniałym gawędziarzem, a grą na gęślach niejako wtórował swym opowieściom, jakby głównej melodii. Natomiast Bartłomiej Obrochta, grający już nie na złóbcokach, lecz na skrzypcach wygrywał prawdziwie duszę Tatr, ludu i starodawnych czasów, a jednocześnie potrafił sam „zdajać” nowe, ciekawe wersje dawnej podhalańskiej muzyki. Był on upartym tradycjonalistom, stroniącym od wszystkiego co nie łączyło go z młodością, był wiernym uczniem starszych muzykantów, którzy uczyli go również żyć w Tatrach po swojemu (jak żyli Sabała, Mateja, Nowobilski), a więc według tradycyjnych zwyczajów. Wystarczyło patrzeć na jego oczy podczas gry, aby się przekonać, że tonie myślami w świecie, z którego ani śladu nie pozostało w Zakopanem i okolicy już w latach międzywojennych. Jego konserwatyzm przejawiał się również w stroju, sposobie noszenia się, a nawet w wąsach.
Zdaniem Stanisława Mierczyńskiego, muzykologa i przyjaciela rodziny Obrochtów, Bartuś - jak go zazwyczaj nazywano potrafił zachować nie tylko przekazane mu staroświeckie nuty, lecz dzięki talentowi i głębokiemu umiłowaniu ich wzbogacił je zachowując przy tym nieskazitelną czystość charakteru i stylu dawnej podhalańskiej muzyki. Ponadto „urabianiem” na kapelę góralską melodii śpiewanych powiększył on znacznie ilość tych „nut”. Był więc współtwórcą większości melodii podhalańskich granych przez kapelę.
Z drugiej strony ten mieszkaniec Skalnego Podhala to jak najbardziej człowiek współczesny, by nie powiedzieć modernistyczny. Chętnie jako artysta przebywał z „panami”- Chałubińskim, Kossakiem, Paderewskim, Witkiewiczem, Prusem, czy Szymanowskim - grywał dla nich, bawił gadkami, chodził w góry, bywał z nimi na weselach. Obrochta miał z pewnością daleko wyższą kulturę niż wielu górali, czy „ceprów”, a jednak umiał uchronić się od wszystkiego, co w muzyce góralskiej da się rozpoznać jako coś obcego. Za to go ceniono i szanowano wśród swoich i obcych. Muzykolog Jan Kleczyński słusznie mu nadał tytuł „rapsoda góralskiego”.

Jerzy Rytard tak wspomina jeden ze wspólnych, muzycznych wieczorów: "zebraliśmy się wspólnie z Szymanowskim, Iwaszkiewiczami i Mierczyńskim na jedyny w swoim rodzaju kameralny wieczór u Obrochty młodszego (Jana) na Żywczańskim pod reglami(...) Bartuś Obrochta czekał już na nas. Szymanowski polubił bardzo, od pierwszego wejrzenia, tego sympatycznego, drobnego staruszka. Siwiutki, zasuszony Bartuś, zawsze pełen humoru i wigoru, sypiący przednimi dowcipami góralskimi, był jednym z niewielu już staroświeckich chłopów, którzy dożyli naszych czasów. Obdarzony bystrą, wrodzoną inteligencją, interesował Szymanowskiego przede wszystkim jako świetny muzykant. Gdy zebraliśmy się wreszcie w izbie Obrochtów i pokrzepili nieodłączną przy takich okazjach gorzałeczką, do której Bartusiowi aż się oczy śmiały, wzięli się Obrochtowie oraz Mierczyński, z głową rodziny na czele, do instrumentów, pobrzękali, nastroili i puścili smyczki po strunach. Cóż to była za muzyka! (...) Stary muzykant popisywał się więc przed nami całą swoją wirtuozerią smyczkową. Niektóre „nuty” grał solo. Za oknami w księżycowej pełni szczyty połyskiwały metalicznym światłem. Bartuś z siwymi, długimi, po staroświecku przyciętymi włosami, opadającymi na czoło, z przymkniętymi powiekami, kołysząc się rytmicznie na ławie, był doprawdy jakby natchniony w tym swoim zagraniu się aż do niepamięci, do zatonięcia w powodzi „krzesanych”, to znów „ozwodnych” nut. Burza dzikich szarpiących tonów huczała w izbie i naszych głowach. Mam wrażenie, ze był to jeden z najlepszych, można powiedzieć bez przesady, najwznioślejszych wieczorów w życiu muzykanta Bartusia".
Syćkie wirchy przeseł, syćkie przewandrował,
Przyseł do Morskiego, tam se zanocował.

Bartuś miał dwóch starszych braci – Józefa i Andrzeja, młodszego brata – Jana oraz siostrę. Jan był cenionym budorzem, m. in. zbudował willę Pepitę (dziś stoi w tym miejscu Palace), willę Turnię (dom przy ul. Kościuszki popadł w ruinę); dom Obrochtówkę (stoi przy ul. Kaszelewskiego) i był współwykonawcą willi Pod Jedlami )stoi na Kozińcu).

Bartłomiej Obrochta ożenił się z Agnieszką Galicą. Przez jakiś czas młodzi mieszkali w Zakopanem, ale później przenieśli się do Kościelisk i do końca życia „siedzieli” w Polanach (dom już nie istnieje). Z tego małżeństwa urodziło się pięciu synów – Jan, Stanisław, Józef, Władysław, Kazimierz i trzy córki – Helena, Agnieszka, Marianna.

Kiedy jo se zagrom na pośród polany,
Teloby zagrały w kościele organy.
Góry moje góry, okolicne skały,
Kiebyście się zesły mój świat oglądały.

Znaczącym wydarzeniem w życiu Obrochty była znajomość z doktorem Tytusem Chałubińskim. W latach 1876 – 1888 uczestniczył Bartuś w wielu wycieczkach górskich „króla Tatr” jako muzykant i przewodnik (przewodnikiem II klasy został przed 1882, a awans na przewodnika I klasy otrzymał przed 1892). On to, a nie Sabała był ulubionym skrzypkiem lekarza z Warszawy. Na jednym ze wspólnych biwaków ustalony został w górach układ tańca zbójnickiego. Chodził on po górach także z innymi góralami – Sabałą - Krzeptowskim, Klimkiem Bachledą, Wojtkiem Rojem, Szymkiem Tatarem. Wojciech Kossak tak pisze o Bartusiu:

Kapela Bartka Obrochty grała ciągle, chyba że się przechodziło przez bardzo „płone” miejsce. Brzęcząca ta naiwna muzyka, zaledwie dosłyszalna wśród olbrzymich złomów i ciemnych turni, ściągała czasem, niewiadomo skąd i jak, zdaleka jej odgłosem przynęconych Juhasów. Czarni, jak ich koszule, uwędzeni dymem szałasów, z dziką furyą puszczali się natychmiast w taniec, wpadali w szał, jak derwisze, zapamiętywali się po prostu. Bartek Obrochta zawźinał się w takich chwilach tak, że fajki nie wypuszczając z zębów, walił z wściekłością piętą takt w skałę albo piargi, oczy przymykał w upojeniu i stopniowo nikła ta muzyka nabierała mocy i brzmiała „staroświeckim” pomiędzy turniami, dziwiąc kozice i strasząc świstaki. (...)

Ognie pogaszono, wszystko spakowane, Sabała z Bartkiem intonują „Orawskiego”, kulawy Kuba z ogromną basetlą i młodszy Obrochta, jako trzecie skrzypce, stoją na dużym głazie. Czarne kapelusze z piórami i siwe cuhy odcinają się na tle niebieskich turni, tabor rusza ku Mięguszowieckim szczytom. Za nimi klejnot tatarzański – Morskie Oko.
Z Bartusiem Obrochtą chodził w Tatry Ralf Zimajer, syn Heleny Modrzejewskiej z pierwszego małżeństwa. Modrzejewska wybudowała na zboczu Antałówki w Zakopanem dom, któremu nadała nazwę „Modrzejów” (dziś dom nie istnieje). Otwarcie tej rezydencji w 1884 roku zgromadziło wszystkich ówczesnych bywalców Zakopanego i zacnych przedstawicieli ludności miejscowej, wśród których nie zabrakło Jan Krzeptowskiego-Sabały i Bartusia Obrochty. Ralf lubił chodzić w góry. Z przewodnikiem Obrochtą przeszedł przez Morskie Oko do Szmeksu (dzisiejszy Smokowiec), potem był trzy razy na Krywaniu, Rysach i Wysokiej. Towarzyszył im w charakterze „tragarza” Ferdynand Hoesick.

Razem z Ludwikiem Chałubińskim (synem Tytusa) i Wojciechem Rojem wszedł Obrochta na Galerię Gankową (przed 1880), a cztery lata później był głównym przewodnikiem Jana Grzegorzewskiego, podróżnika i orientalisty, przy pierwszym zimowym przejściu przez Zawrat do Morskiego Oka. Ten ostatni wspomina wyprawę zimową do Morskiego Oka: "Rozległ się strzał, powtórzony dziesięciokrotnym echem w skałach. To Obrochta, stojąc wyżej przed nami, na powitanie gór „wygarnął” ze swej rusznicy jako strażnik tatrzański. Panna P... odrywając się od tego widoku, żądna dalszych wrażeń wyprzedziła wszystkich i podążyła naprzód o kilkaset kroków w górę tuż bezpośrednio za wskazującym drogę Obrochtą (...) Po paru minutach przeszliśmy próg i stanęliśmy już na przełęczy. Była godz.4-ta popołudniu, a więc blisko pięć godzin szliśmy na Zawrat.(...) Gdyśmy się zbliżyli do miejsca, gdzie się zlewają stoki Miedzianego i Świstówki, poprzedzający nas o pareset kroków górale zatrzymali się na zboczowem płaskowzgórzu i Obrochta zaczął rozglądać się w topografii miejscowości, badać teren i namyślać się nad kierunkiem drogi, któraby nas najbezpieczniej zaprowadzić mogła na tamtą stronę gór na dolinę Roztoki lub potoku Rybiego."

Jakiś czas Bartuś Obrochta był strażnikiem Towarzystwa Tatrzańskiego od ochrony kozic i świstaków, a także pracował przy budowie ścieżek turystycznych w górach, np. z Maciejem Sieczką umieścił pierwsze klamry na drodze z Wagi przez Pazdury na Wysoką, a wspólnie z synami - Janem i Stanisławem oraz Janem Gadeją, budował ścieżki na Zawrat i Szpiglasową Przełęcz. W Tatrach nazwano jego imieniem: Bartkową Turnię i Bartkową Przełączkę ( w zachodniej grani Małego Ganku). Bartuś w 1894 roku, za namową wspomnianego Jana Grzegorzewskiego, założyciela i redaktora czasopisma „Goniec Tatrzański”, figurował jako wydawca (oczywiście formalnie!). Niestety ukazały się tylko dwa numery pisma.

Zarosły chodnicki drobnemi smreckami,
Którędy ja chodził z temi owieckami.
Wirsycku zielony cegoś tak osowiał,
Cy cie śnieg przykurzył, cy cie dyscyk poloł
Ten „rapsod góralski” w 1890 roku z góralami i służbą leśną hrabiego Władysława Zamoyskiego bronił przed Węgrami Morskie Oko, które chcieli zagarnąć zbrojnie; za co przez 12 lat zakazano mu przechodzić na węgierską stronę Tatr. Z kolei w roku 1897 wyjechał po raz pierwszy do Warszawy, gdzie udzielał objaśnień i przygrywał ze swoją kapelą na panoramie Tatr (największy polski obraz namalowany, m. in. przez: A. Piotrowskiego, S. Janowskiego, L. Bollera, T. Axentowicza). Później jeszcze kilkakrotnie odwiedzał stolicę.
Obrochta w 1919 roku aktywnie włączył się w akcję plebiscytową na Górnym Śląsku, występując ze swoją kapelą i tancerzami. Przez kilka tygodni kilkudziesięcioosobowy zespół przedstawiał w śląskich miasteczkach sztukę teatralną napisaną przez Heleną Roj (później Rytardową) Janosik – zbójnik tatrzański. Przywiózł stamtąd kilka śląskich melodii, które czasem grywał w Zakopanem, ale bez przekonania.
Za narodową działalność i patriotyczną postawę Bartłomiej Obrochta, na wniosek Wojciecha Korfantego – przywódcy III Powstania Śląskiego, posła i senatora II Rzeczypospolitej Polskiej, otrzymał pośmiertnie odznaczenie - Krzyż Kawalerski Polonia Restituta (niestety odznaczenie nie zachowało się w zbiorach rodzinnych).

Zdarzało się, że Bartuś Obrochta z kapelą lub sam brał udział w okolicznościowych uroczystościach. Jednym z takich wydarzeń był pogrzeb Walerego Eljasza w marcu 1905 roku w Krakowie. Redakcja gazety „Nowa Reforma” informowała: Kraków 27 marca. Pogrzeb ś. p. Walerego Eljasza odbył się w piątek po południu przy tłumnym udziale publiczności. Przed domem żałoby przy ul. Karmelickiej w wymownych słowach żegnał zmarłego wiceprezes Towarzystwa Tatrzańskiego prof. Ponikło, poczem ruszył poważny kondukt, prowadzony przez ks. kan. Wydolnego. Pochód żałobny otwierał oddział „Sokołów”, następnie „Przytulisko” weteranów z 1863 r. ze sztandarem. Duchowieństwo poprzedzała delegacja przewodników: Szymon Tatar, Klimek Bachleda oraz Bartłomiej (ojciec) i Jan (syn) Obrochtowie, którzy nieśli wieniec z kosodrzewiny z wstęgami z napisem „Tatrzańscy górale swojemu ojcu i opiekunowi”.

Serce moje serce na poły sie dzieli,
Jedna strona płace, druga sie weseli.

Ważnymi postaciami w życiu Obrochty byli: literat Jerzy M. Rytard i kompozytor Karol Szymanowski. Obaj często bywali tam gdzie grywała kapela Bartusia, czy to wesela, czy dom Obrochtów na Małym Żywczańskiem, czy uroczystości oficjalne. Pierwszemu z nich grał Bartuś na jego weselu z Heleną Roj - Gąsienicą, gdzie najważniejszym drużbą był Szymanowski. Pisarz Jarosław Iwaszkiewicz tak wspomina:

Jedną z największych fet zakopiańskich, jakie przeżyłem, było wesele Rytardów na wiosnę 1923. To powtórzenie parady bronowickiej zyskiwało być może na góralskiej atmosferze; na pięknie góralskiej muzyki, której przewodził stryjeczny dziadek panny młodej, Bartek Obrochta ze swoim kwartetem; na pięknej wiosennej pogodzie; wesele odbywało się w kwietniu. Góry były jeszcze białe od śniegu, a na dole było ciepło, zielono, kiedyśmy zmierzchem zajechali do hotelu Karpowicza. (...)Sam ślub i wesele były jednym barwnym obrazem, który zresztą dość prędko zlał się w mych oczach w kolorową mgłę (...).Nie brakowało tutaj nikogo z zakopiańskich wielkości: Witkacy, Gucio Zamoyski, Stryjeńscy, Jan Mieczysławski z żoną, jednym słowem, wszyscy.

Rytard zorganizował w czerwcu 1925 roku wyjazd górali z Podhala do Paryża z okazji Międzynarodowej Wystawy Sztuki Dekoracyjnej. Bartuś ze swoją kapelą grał tam w Polskim Pawilonie.

Z kolei, ten drugi (Szymanowski), chętnie słuchał góralskiej muzyki w wykonaniu samego Obrochty bądź wspólnie z kapelą. Kompozytor cenił Bartusia jako muzyka i człowieka, z wzajemnością zresztą. Pod wpływem tej muzyki i tańców góralskich stworzył wkrótce balet „Harnasie”. Wspomniana Helena Roj – Rytardowa pisze o tej znajomości tak:
Przyjechaliśmy raz na wesele do jednych gazdów, już się weselnicy zwiedzieli i nim weszliśmy do białej izby, Bartuś Obrochta wraz z całą orkiestrą wyszedł przed chatę i grał Szymanowskiemu marsza powitalnego. Nowożeńcy zabrali nas na gościńca, ale Szymanowski niedługo za stołem siedział. Kiedy weszłam do izby, gdzie grali, zobaczyłam go wciśniętego między muzykantów, wsłuchującego się w Bartusiowe granie i stawiającego w notesiku kreseczki i pałeczki. Bartuś przebierał po strunach kościstymi palcami, rzucając głowę w tył, to znów kładł siwą głowę na gęśliki, co by ino utrafić w gust panu Szymanowskiemu. Dobrotliwy uśmiech Karola leciał po izbie za tańczącymi, którzy popisywali się przed nim najbardziej zmyślnymi figurami.
(...)Kiedyś spotkałam Obrochtę, idącego z gęślikami dołu: pytam się – Dokąd to idziecie, dziadku?- Na koncert pana Szymanowskiego, bo jego cały świat słucha, a on słucha mojego grania - odpowiedział dumnie.
Zaś Karol Szymanowski w artykule o muzyce góralskiej pisze:
(...) coraz więcej słyszy się na weselach obrzydłych walczyków, polek, niemożliwych wprost do zniesienia w wykonaniu góralskiej kapeli, niejeden z młodych chłopców zatańczył by już i shimmy, płaska zaś „dólska” nuta uporczywie i wytrwale stara się wyrugować prawdziwne – wytyczne niemal w swym archaicznym wyrazie „wirchowe”, „sabałowe”, „ozwodne”, które w nietkniętej, tradycyjnej formie przechowuje jak skarb bezcenny jedyny dziś duchowy spadkobierca i dziedzic Sabały- stary Bartek Obrochta z Kościelisk.

Zainteresowanie muzyką nie ograniczało się u Obrochty jedynie do muzyki góralskiej. Często przysłuchiwał się on muzyce klasycznej, np. Szymonowskiego, Paderewskiego, Barcewicza, wypowiadając trafne uwagi o wartości, charakterze utworu oraz interpretacji wykonawców. Po śmierci „rapsoda góralskiego” Szymanowski z wdzięcznością przyjął funkcję przewodniczącego komitetu budowy pomnika Bartusia Obrochty; niestety nie doszło do realizacji tego pomysłu. Może warto do tej idei wrócić lub postawić pomnik obu artystom, np. obok Atmy?

A dyć mi zagrojcie jaworowe deski,
Niech se potańcujom Janickowe nozki.
Janicku, Janicku, sto hromów do tobie,
Po syćkik dziedzinak idzie hyr o tobie.

Bartłomiej Obrochta dwukrotnie prowadził schronisko w Starej Roztoce. Pierwszy raz było to w latach 1890 - 1895, a drugi raz w czasie pierwszej wojny światowej. Był to czas kiedy jego synowie poszli na wojnę i Bartuś z tęsknoty wolał być w górach, niż w rodzinnym domu. Później prowadził schronisko jego syn Jan.
„Gazdowanie” Bartka w Roztokach wspomina Jerzy Lande, który ostatniego lata wojny, idąc z Marylą i Janiną Mierczyńskimi z Morskiego Oka do Zakopanego pieszo, zawitał do schroniska:
Moje towarzyszki i teraz nie tracą humoru. Nucą sobie piosenkę góralską, a jedna zwraca się do Bartka: - Zagralibyście, krzesny ojcze. Zaraz skoczył, wyciągnął skrzypce, przygryzł kołki, nastroił - i popłynął strumień muzyki, w pierwszej chwili dla słuchacza zgrzytliwy i bez akompaniamentu ubogi, ale stopniowo porywający temperamentem, przekorny, zacinający jak batem. Bartek się w mig odmienił.(...) Jedną nogą w kierpcu wytupuje wciąż rytm, uparcie, zapamiętale. I panny, widzę nie obce są tym czarom. To jedna, to druga wyskakuje przed muzykę, przebierając na miejscu nóżkami, wsparłszy się rękami w boki, i sztucznie grubym, męskim głosem wyśpiewuje parę taktów, poddając mu nową melodię, a kończąc śmiechem.

Ten „rapsod góralski” zakończył swój koncert dla świata i żywot górala poczciwego z 30 kwietnia na 1 maja 1926 roku na ścieżce pod reglami, tak jak sobie wymarzył - bliżej Tatr niż zakopiańskiego gwaru.
Hej Sabała zaśpiwoł, hej Krzywań mu odpedzioł,
Hej bo o jego sprawak nik inny nie wiedzioł.
Regle się zieleniom, owiecki w dolinie,
Co mi Bóg obiecoł to się mi nie minie.
Bartuś siedział oparty o głaz, szeroko otwartymi, błędnymi oczyma wpatrzony w wizję pochodu. A pochód szedł bez końca. Wychodzili wciąż nowi ludzie z mgły i znikali za ściana lasu. Wreszcie zobaczył i Daniela Gąsienicę, serdecznego przyjaciela, który wysunął się z pochodu, podszedł blisko ku niemu i rzekł uśmiechnięty: „pódź towarzisu s nami”. Idem: szepnął Bartuś nieprzytomnie. Chciał się podnieść, ale tylko roztworzył kurczowo dłoń, z której wypadły skrzypce z głośnym jękiem strun.

Dzieło muzyczne i przewodnickie Bartłomieja Obrochty podjęli jego synowie - Jan i Józef. Muzykantami byli również potomkowie Jana - Władysław i Stanisław, a także synowie Heleny, córki Bartusia – Jan, Andrzej i Władysław. Warto wspomnieć, iż wnukowie Heleny, Władysław i Stanisław to wzięci malarze. To oni grywali każdego roku, w lutym pod Małym Kościelcem w rocznicę tragicznej śmierci Mieczysława Karłowicza, to kapela Obrochtów grała w 1937 roku w Krakowie na pogrzebie Karola Szymanowskiego. Posiady i wspólne muzykowanie odbywały się zarówno w domu Jana Obrochty (jeszcze z Bartusiem), jak i w domu Gąsieniców - Sieczków na Małym Żywczańskiem (oba domy istnieją do dziś).

Wielki, polski kompozytor Karol Szymanowski pisał: Góralską muzykę taneczną albo się rozumie i odczuwa tajemnym jakimś instynktem rasy: wówczas kocha się, tęskni do jej tętniącego uniesieniem życia utajonego w chropawej, prostokątnej, w kamieniu jakby wykutej formie. Albo się jej nie rozumie: wówczas nie ma mowy nawet o obojętności, o pobłażliwym „braniu pod uwagę” jej sui generis wartości, jak każdego innego objawu ludowej sztuki.
Po II wojnie światowej niezmiernie rzadko, w kolejne rocznice wspominano postać Bartłomieja Obrochty. Wyjątkiem jest PLSP im. A. Kenara, które w pracach dyplomowych uczniów przypominało dokonania artystyczne muzyka, a w czterdziestą rocznicę śmierci młodzi artyści pod kierunkiem Kazimierza Fajkosza wykonali rzeźbę ceramiczną poświęconą temu wielkiemu synowi Skalnego Podhala (rzeźba stoi przed szkołą przy ul. Kościeliskiej).
W 90. rocznicę śmierci skrzypka góralskiego i przewodnika tatrzańskiego, 30 kwietnia 2016 roku odsłonięto niedaleko wejścia do Doliny za Bramką, replikę kapliczki zaprojektowaną w latach międzywojennych przez Karola Stryjeńskiego, którą ufundowali i wykonali – Wojciech Kukuc (potomek muzykanta) i Henryk Krzeptowski – Bohac.
Obecnie w karczmie „Harnasiowa chata” przy Krupówkach można obejrzeć wystawę fotografii „Bartuś Obrochta i jego rodzina”.

Dzisiejsza muzyka pod Tatrami, poddająca się folkowym modom, jest już inna. Ale czasem współcześni góralscy muzykanci zagrają „staroświecką” nutę, która „powędruje” pod regle, w hale i doliny, zabrzmi na tatrzańskich wierchach.

Adam Kitkowski
wykorzystano:
H. Jost, Skończona pieśń
W. Kossak, Wspomnienia
J. Grzegorzewski, Pierwsza wyprawa zimowa do Morskiego Oka przez Zawrat
J. Lande, Wycieczka do Morskiego Oka
H. Roj-Rytardowa, Wspomnienia o Batrusiu
K. Szymanowski, Muzyka góralska
J. Iwaszkiewicz, Moje spotkania na Żywczańskiem
S. Mierczyński, Muzyka Podhala
A. Kitkowski, Ślebodne nuty, monografia o Bartusiu Obrochcie

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 05.05.2021 21:10