Maciej Jachymiak: Pot’me chlapci do toho!

FELIETON; "Dzisiejszy felieton będzie miał odcień sportowy, siłą rzeczy nie będzie stał na dobrym poziomie" - zastrzega Maciej Jachymiak, nowotarżanin i lekarz, były polityk i samorządowiec.
Gdzie mi tam do prawdziwych sportowych żurnalistów jak redaktor Leśniowski czy Zubek. Ale napisać muszę, bo spodziewam się, że w materiałach na najbliższy zjazd Polskiego Związku Hokeja na Lodzie może nie być dokumentów finansowych ale na pewno będzie opis mojego pobytu na turnieju przedolimpijskim w Bratysławie. Kończy się moja kadencja w komisji rewizyjnej Związku. Dokumentów prawie nigdy nie było. Nikt nad tym bezhołowiem nie panował. Od 3 lat drzwi centrali hokeja są zamknięte, żeby uciec przed wierzycielami. Ale donos na mnie napisać potrafili.

Tym razem więc było tak: Opanowawszy nadludzkim wysiłkiem sprawy zawodowe udaliśmy się z prezesem (nie Minkiną!) na drugi mecz, ze Słowacją. Na stadion Ondreja Nepeli, cudowny obiekt wklejony w centrum nowego miasta, dotarliśmy w ostatniej chwili. Nad Bratysławą lśniła tęcza. Coś czułem, że to zły znak. Tęcza ma być usunięta z języka polskiego…

Przebiliśmy się nad polską ławkę. Bracia Słowacy patrzyli na nas jak na dziwolągi, niemniej składali graty za Białoruś. Szło nam nawet nieźle, aż przyszedł niefart. Krążek zakręcił łyżwami naszego obrońcy i wtoczył się… Trzeba było zmienić styl. Początek drugiej tercji to był dramat. Zamknęli nas i puknęli dwie bramki. Potem Dziubek (Podhale!!!) dał na 3-1 a młody Zygmunt wyszedł sam na sam. I to by było na tyle. Zanalizowaliśmy z Prezesem skład Słowaków. Dwóch z ich ligi, pięciu z czeskiej, reszta NHL, KHL… szans nie było. W sumie to 5-1 to i tak nie najgorszy wynik…

Słowacy na trybunach się odprężyli. Pocieszali nas. Śpiewaliśmy sobie razem. Wznosiliśmy okrzyki na cześć Wojtka Chowańca, serwismena kadry. Nie będziemy kryli, bo Minkina na pewno już wie. Wypiliśmy kilka staropramenków. Po meczu wzięliśmy udział w jakieś grupowej słowackiej celebracji przed stadionem i chcieliśmy ruszyć na miasto. Ale daleko nie uszliśmy. Gazdowie ze Starej Lubowni zaprosili nas na posiady. Działo się. Śpiewaliśmy hymn słowacki. Znam! Prezes nie mógł uwierzyć. Potem czeski. Też znam. Potem uczyliśmy ich polskiego. I śpiewaliśmy o Marusynie. I Katarinę. Miarkujcie sobie Słowacy nie znali zwrotek o Zvolenu i Levoczy!

Nie pamiętam dokładnie szczegółów zamówienia. Myślę, że zostanie precyzyjnie opisane przez zarząd PZHL. W każdem razie obudziliśmy się we własnych łóżkach. Nie był to może najmilszy poranek, ale cóż, życie działacza sportowego nie jest łatwe. Gdybyż tam nasłać policję (jak kiedyś ś.p. radny Bomba) wskazówka by się nie cofnęła… Mimo, że należę do tzw. szybkich metabolizerów.

W południe, w kawiarni przed hotelikiem, zebrała się socjeta miłośników polskiego hokeja. W liczbie prawie takiej na jaką nas wycenił towarzysz Łukaszenka. Snuliśmy plany. Zjazd je zweryfikuje. Po tej kadencji zauważyłem, że polskie środowisko hokejowe na skłonności samobójcze. Może się nic nie zmienić. Czego między słowami życzyli nam przyjaciele Słowacy, szczęśliwi, że zawsze mogą spuścić bęcki braciom z północy…

Doszedłszy do pełnej zdolności udaliśmy się z prezesem po auto. Stało pod stadionem, przy naszej knajpie. Z blokadą. Właściciel, z wielkimi wąsiskami jak pan Palivec ze Śvejka, wyszedł do nas, podziękował za wieczór i zadzwonił na policję. Powiedział, że Polaczki przyjechali na mecz i żeby dać najniższą pokutę. Tak też się stało. I jeszcze pomachali na pożegnanie.

Więcej nic nie pamiętam… Na pewno nie odwiedziliśmy starej Bratysławy. Pressburga. Może i dobrze. Zawsze tam robi mi się przykro. Komuniści przeorali piękną starówkę na pół budując drogę szybkiego ruchu. Koszmarek. Jeszcze większy niż nowotarskie wyczyny w zakresie urbanistki czasów Naszej Watahy.

Aha… Na pieniądze z PZHL nie liczę. Komisja rewizyjna działa tam charytatywnie. Ale moglibyśmy z prezesem wystąpić do w.w. Watahy. Mają zwyczaj finansowania ze środków na zwalczanie alkoholizmu suto zalewanych imprez. Ostatnio nawet z mordobiciem.

Maciej Jachymiak

P.S. Właściciel naszej knajpy, p.Palivec, w czasie gdy oczekiwaliśmy na policję, zdradził, że bardzo się nas obawiał. Ostatnio jeden wybitny przedstawiciel naszej nacji bawił tu i korzystając z chwili nieuwagi wsadził pod pazuchę koszyczek ze sztućcami. Nagrała to kamera. Interpol analizuje. Niesmak straszny…

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 29.08.2021 14:17