Zofia Chowaniec, nauczycielka z 40-letnim stażem: "Olbrzymim problemem jest występujący u uczniów brak motywacji do uczenia się"

- Nauczycielem byłam od urodzenia. Jak sięgam pamięcią, to zawsze chciałam uczyć. To było moje marzenie. Uczyłam wszystko i wszystkich dookoła - opowiada Zofia Chowaniec z Poronina, nauczycielka, która po 40 latach pracy odchodzi na emeryturę.
Zofię Chowaniec w Poroninie zna każdy. Nauczyciel i dyrektor Szkoły Podstawowej im. Legionów Polskich. Z miejscem, w którym pracuje, jest związana od siódmego roku życia, kiedy rozpoczęła naukę. Początkowo pracowała jako sekretarka, a następnie jako nauczyciel historii, wiedzy o społeczeństwie, plastyki i sztuki. W 2002 r. rozpoczęła kolejny etap kariery jako dyrektor Zespołu Szkół w Poroninie.

Jest absolwentką Studium Pedagogicznego w Nowym Sączu i Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie na kierunku historia. Ukończyła studia podyplomowe z historii na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, studia podyplomowe na kierunku Sztuka w dziedzinie plastyka na Uniwersytecie Rzeszowskim, a także studia podyplomowe z Zarządzania Oświatą na Akademii Ekonomicznej w Krakowie.

Zofia Chowaniec została nagrodzona wieloma Nagrodami Dyrektora, Nagrodami Wójta oraz dwukrotnie otrzymała Nagrodę Małopolskiego Kuratora Oświaty. Otrzymała również Medal Zasłużony dla Gminy Poronin oraz Srebrny Krzyż Zasługi.

Rok szkolny 2021/2022 był rokiem szczególnym - ostatnim w czynnej pracy zawodowej Zofii Chowaniec, która żegna się z pracą w szkole i przechodzi na zasłużoną emeryturę.
Zofia Chowaniec udzieliła wywiadu czasopismu gminy Poronin “Pod Koszystą”.

Jak zmieniła się szkoła przez 40 lat?

- Trudno o wszystkim pamiętać. Na pewno wiele się zmieniło w szkole, jeśli chodzi o budynek, metody i techniki uczenia, a także pracę z uczniem. Zmienili się zarówno nauczyciele, jak i uczniowie. Kiedy rozpoczynałam pracę w szkole, najtrudniej mi było dostosować się do ówczesnych warunków pracy, do kontrolowania sposobu prowadzenia lekcji, kontrolowania tego, co się mówi i w jaki sposób. Teraz jest inaczej. Każdy nauczyciel może wybrać metody i formy pracy najlepiej dostosowane do możliwości ich uczniów.

Jak to się stało, że została pani nauczycielką?

- Ja nauczycielem byłam od urodzenia (śmiech). Od kiedy sięgam pamięcią, to zawsze chciałam uczyć, od dzieciństwa. To było moje marzenie. Uczyłam wszystko i wszystkich dookoła. W tamtych czasach nie było dużo zabawek, więc wykorzystywałam różne przedmioty, które były w domu, w kuchni u mamy. Robiłam klasę z butelek, pojemników i uczyłam. Później ta myśl we mnie dojrzewała. Ale pamiętam też moment w swoim życiu, kiedy wydawało mi się, że powinnam mieć inny zawód. W ósmej klasie chciałam nawet zrezygnować z nauki w liceum. Wymyśliłam sobie, że pójdę inną drogą kariery zawodowej. Nie ukrywam, że było to związane z więzami przyjaźni - chciałam uczyć się dalej w jednej szkole z moją koleżanką. Dziś cieszę się, że interweniowała moja ówczesna wychowawczyni - wezwała do szkoły moją mamę i… zmieniłam decyzję. Na szczęście…

Muszę przyznać, że na początku nie myślałam o historii. Planując moją karierę zawodową, zachowałam się pragmatycznie - wybrałam przedmiot, który był przede wszystkim zgodny z potrzebami szkoły, a co za tym szło, mogłabym spełnić swoje marzenie i pracować w szkole w Poroninie. Na szczęście życie potrafi zaskakiwać i zostałam ostatecznie nauczycielem historii, którą się pasjonowałam.

Co najbardziej lubiła pani w szkole już jako nauczyciel?

- Przede wszystkim bardzo lubiłam uczyć. Praca z dziećmi dawała mi olbrzymią satysfakcję. Myślę, że miałam dobry kontakt ze swoimi uczniami. Przez wiele lat byłam też opiekunem samorządu uczniowskiego. I w tych płaszczyznach szkolnej rzeczywistości realizowałam swoje marzenia - chciałam nie tylko uczyć i wychowywać, ale również, a może przede wszystkim, rozmawiać z dziećmi i młodzieżą i rozumieć ich potrzeby. Pomagałam w rozwiązywaniu problemów i myślę, że mi się to udawało. To było i nadal jest dla mnie najważniejsze.

Co poradziłaby pani młodym nauczycielom, którzy dziś zaczynają pracę?

- Żeby mieli pasję. Ja przez te wszystkie lata swojej pracy zawsze podkreślałam, że nauczyciel to nie jest zawód, to powołanie. I jeśli ktoś chce być nauczycielem, dobrym nauczycielem, to powinien nim zostać tylko wtedy, gdy ma świadomość powołania do tej pracy, bo jest ona bardzo specyficzna, jej nie można odpuścić. Cały czas trzeba wkładać w nią serce.

Na nauczycielach ciąży obecnie większa odpowiedzialność za wychowanie uczniów niż kiedyś?

- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Współczesna szkoła ma uczyć i wychowywać, a to wychowanie ma być wsparciem, pomocą dla rodziców. Czasem jednak odnoszę wrażenie, że bardzo dużo obowiązków nałożonych jest na nas, nauczycieli. I odpowiedzialności. Oprócz rozwiązywania problemów dydaktyczno-wychowawczych, które zawsze były w szkole, oczekuje się od nauczycieli pomocy w rozwiązaniu problemów osobistych, rodzinnych, z którymi przychodzą do nas uczniowie, a czasami i rodzice. Często rodzice oczekują też od nas nie tylko wsparcia, ale podejmowania mocnych działań wychowawczych.

Jest trudnej?

- Tak. Ale taki jest współczesny świat. W szkole są problemy, z którymi borykają się wszyscy w każdym środowisku, nie tylko szkolnym. Dziś są inne czasy, inna młodzież, dzieci, środowisko. Kiedy zaczynałam pracę zawodową, nauczyciel był poddawany kontroli, w jaki sposób uczy, czego uczy. Wydawało mi się wtedy, że jest trudno pogodzić prowadzenie lekcji z wymogami, które nam stawiał ówczesny ustrój państwa. Teraz nie jest łatwiej. Mamy świetną szkołę z nowoczesnym wyposażeniem - od komputerów, przez monitory dotykowe, pomoce dydaktyczne do każdego przedmiotu, do zajęć pedagogiczno-psychologicznych. Opiekujemy się dziećmi z różnymi dysfunkcjami. Nie umiem ocenić, który okres pracy w szkole jest trudniejszy - obecny czy ten sprzed 40 lat.

Z jakimi problemami dzisiaj boryka się szkoła?

- Myślę, że oprócz problemów wychowawczych, olbrzymim problemem jest występujący u uczniów brak motywacji do uczenia się. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich uczniów. Problem braku motywacji nasila się od kilku lat. Większość uczniów nie ma ukierunkowanych zainteresowań, dlatego zawsze cieszymy się, jeśli są uczniowie, którzy biorą udział w konkursach, zawodach sportowych, mają jakąś pasję. Dzisiaj uczniowie mogą łatwiej zdobyć informacje - jest tyle możliwości - internet, publikacje, gotowe wypracowania, rozwiązania, lekcje dodatkowe z języków obcych. Trudniej nam, nauczycielom, być w centrum uwagi. Trudniej być źródłem wiedzy. Trudniej stać się alfą i omegą.

Wychowuje pani już kolejne pokolenie młodych ludzi. Jak wyglądają spotkania po latach z absolwentami?

- Wielu z moich byłych uczniów jest już dziadkami... Zawsze się bardzo cieszę, kiedy spotykam tych, których uczyłam. Niestety, nie wszystkich pamiętam, bo przez te 40 lat było ich tysiące. To bardzo miłe uczucie, kiedy spotykam dorosłych ludzi, których nie do końca mogę sobie przypomnieć z nazwiska, ale oni mnie pamiętają. I zaczynamy wspominać najpiękniejsze, najśmieszniejsze i najważniejsze dla nas wspólne chwile ze szkoły. Co ciekawe, miłe są też wspomnienia z tymi, którzy nie zawsze zachowywali się wzorowo. Do dziś utrzymuję kontakt z uczniami, którzy byli moimi pierwszymi wychowankami. To był rok 1983, kiedy po raz pierwszy objęłam wychowawstwo. Moja pierwsza klasa… pamiętna.

Jaka jest różnica w uczeniu dawniej a dzisiaj?

- Kiedy zaczynałam pracę jako nauczyciel, to byłam jedynym źródłem wiedzy dla moich uczniów. Pamiętam, że wtedy trudnością było nawet zdobycie zwykłej encyklopedii powszechnej. Dzisiaj trzeba znaleźć dobrą metodę pracy, żeby dotrzeć do uczniów i ich zainteresować. I to jest problem, bo dzieci trudno zainteresować - tyle się dzieje wokół nich, z łatwością zdobywają informacje. Nauczyciel jest jakby na dalszej pozycji. Na szczęście wielu z nas potrafi jeszcze stać się konkurencją dla innych źródeł.

A jak jest w przypadku pani przedmiotu – historii?

- Zawsze słyszałam od uczniów opinię, że historia jest dla kujonów, bo trzeba wykuć wydarzenia, daty, postacie i tak dalej. To nieprawda. Historia to przedmiot, który trzeba zrozumieć. Zawsze musi być jakaś przyczyna, żeby było wydarzenie. I to staram się w mojej pracy przekazać.

Wnętrza szkoły świadczą o tym, że uczy pani historii, na przykład na stopniach schodów są daty najważniejszych wydarzeń. W 2015 roku otworzyła pani szkolne muzeum historyczne. Mamy między innymi replikę klasy z minionej epoki. Skąd pochodzą muzealne eksponaty?

- Kiedy oprowadzam młodzież czy dorosłych po muzeum, to wskazuję na jeden z eksponatów w sali lekcyjnej. To tabliczka z nazwą ulicy Marszałka Józefa Piłsudskiego. Dostałam ją od jednego z pierwszych swoich uczniów. Miałam wtedy lekcję w czwartej klasie o rodzinie, środowisku, regionalizmie i każdy uczeń miał przynieść jakąś rzecz, która nawiązywała do tradycji rodziny albo przedmiot z przeszłości. Jeden z moich uczniów przyniósł tabliczkę z nazwą ulicy. W tamtych czasach ta ulica nosiła imię Lenina, więc dla mnie tabliczka była niesamowitym eksponatem. Uczeń nie chciał zabrać jej do domu, bo stwierdził, że mama ją wyrzuci. I przeleżała w szkole od lat 80. Dla mnie jest jednym z najcenniejszych eksponatów, bo przypomina mi o pierwszych latach pracy i o tym, że wszystko wokół się zmienia - nie tylko ludzie, ale nazwy ulic i to, co nas otacza.

Kiedy zostałam dyrektorem w 2002 roku, dokonałam odkrycia na strychu szkoły - znalazłam eksponaty i archiwalne dokumenty dotyczące budowy szkoły. Niektóre są z końca XIX w. To wszystko było na strychu. I tak się zaczęła moja kolejna pasja poszukiwanie, segregowanie, opisywanie. Pasja historyka… Dużą pomoc uzyskałam od pana Franciszka Łojasa-Kośli, który część swoich zbiorów przekazał do szkoły - dla muzeum. Kiedy wreszcie muzeum zaczęło powstawać, wielu mieszkańców Poronina zaczęło przynosić eksponaty. I do dziś tak jest.

Co najbardziej podoba się uczniom w muzeum?

- Dzieci szczególnie lubią część, w której jest urządzona dawna sala lekcyjna. Siadają w ławkach, sprawdzają, czy są wygodne. To jest dla nich wielka atrakcja. Ławki zniesione ze strychu i odnowione pochodzą z połowy XX wieku. Znajdujące się w muzeum pomoce dydaktyczne, obrazy i tablice pochodzą z lat 30. ubiegłego wieku. Wszystko to zostało zniesione ze strychu, odkurzone i powieszone w klasie.

W tym roku kończy pani pracę w szkole. Ale czy nadal można będzie spotkać panią w muzeum, podczas oprowadzania zwiedzających?

- Jeżeli nowy dyrektor mi na to pozwoli, to tak (śmiech). Ja zawsze unikałam słowa „moja” szkoła, chociaż tak się w niej czuję. Ale jak mówię o muzeum, to już muszę się pilnować, żeby nie użyć tego słowa, bo włożyłam w nie dużo pracy i serca. Ale nie tylko ja, bo muzeum powstawało dzięki moim koleżankom i kolegom z pracy, nauczycielom, pracownikom szkoły i rodzicom. Bez ich pomocy to by się nie udało.

W największej sali muzealnej była kiedyś sala gimnastyczna. Trzeba było ją wyremontować i doprowadzić do takiego stanu, aby nadawała się na muzeum. Teraz mamy tam ekspozycję etnograficzną.

Muzeum cały czas tętni życiem i nie chodzi tylko o zwiedzane. Odbywają się tu również inne spotkania artystyczne.

- Kiedy muzeum powstawało, to obawiałam się, żeby ono nie było zakurzonym miejscem, do którego nikt nie przychodzi. Dlatego organizujemy wystawy czasowe, na które są zapraszani mieszkańcy Poronina, nasi uczniowie, przedstawicieli lokalnej społeczności. Dumna jestem, że cieszą się one dużą popularnością.

Z czego jest pani najbardziej dumna po 40 latach?

- Najbardziej…, że oddaję szkołę nowoczesną, wyposażoną we wszystkie możliwe pomoce dydaktyczne. Mam nadzieję, że moi nauczyciele mogą powiedzieć, iż atmosfera była dobra, przyjazna - dobra do pracy. Cieszę się, że pamiętają mnie moi uczniowie i cieszę się ze współpracy z rodzicami. Przez 40 lat pracy zawodowej - 20 lat dyrektorowania - nie miałam żadnych konfliktów ani problemów z rodzicami. Wręcz przeciwnie. Zawsze spotykałam się z ogromną życzliwością, wsparciem i to dla mnie najważniejsze.

Co będzie pani robić na emeryturze?

- Nie mam pojęcia. Nie mam sprecyzowanych planów. Myślę, że tak jak czasami życie mnie zaskakiwało w trakcie pracy zawodowej, życia rodzinnego, to jeszcze kolejny raz mnie zaskoczy i ciekawy pomysł sam przyjdzie. Decyzja o odejściu nie była dla mnie łatwa, ale uważam, że wszystko ma swój początek i koniec.

Praca w szkole była moją pasją i taką pozostanie zawsze. Często powtarzałam nauczycielom, z którymi pracowałam, swoje życiowe i zawodowe motto, że aby innych zapalić, trzeba samemu płonąć. I temu pozostanę wierna do końca.

Źródło: “Pod Koszystą”, dwumiesięcznik gminy Poronin

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 03.08.2022 11:50