Jacek Sowa: Podhalańskich kółek czar. Kółka Borowiczów

"Nowotarski ród Borowiczów jest jednym z większych, żeby nie wspomnieć znanych, w mieście, a ich losy oczywiście wplatały się w podhalańską historię motoryzacji. Zajrzyjmy więc do jednej z tych rodzin…" - proponuje w kolejnym odcinku "Podhalańskich kółek czar", Jacek Sowa.
Wspólna historia pani Bogusi i Józefa Borowiczów sięga już grubo ponad sześćdziesiąt pięć lat, ale przesłaniem tej opowieści nie jest zaglądanie do ich sypialni, lecz do garażu, a raczej bramy wjazdowej domu w starej części miasta. Ich motoryzacyjne przygody zaczęły się dwadzieścia lat później, co ze swadą opisują w rodzinnej historii nie bez kozery zatytułowanej „Na wozie – pod wozem”.


Historia pani Bogusi i Józefa sięga ponad 65 lat...

...Gdy nadeszła epoka Gierka, uchylone drzwi do legendarnego Zachodu, nasi zamożniejsi koledzy byli posiadaczami Fiatów- my nawet nie przymierzaliśmy się do nich. Pracowaliśmy w biurze projektów (Balneoprojekt na Kowańcu – przyp. autora) - gdy nieoczekiwanie dostaliśmy wysokie premie, które łącznie osiągnęły wartość pseudo samochodu produkcji krajowej; Syrena kosztowała 75 tysięcy. Szczęśliwie mój Józek akurat był na delegacji, kiedy z naszymi premiami wkroczyłam do PKO i ..wpłaciłam całość na Syrenkę; na realizację czekać trzeba było miesiąc.

Nie obeszło się w domu bez awantury, ale koniec końców można było pojechać po odbiór własnych czterech kółek.

... Na terenie dawnego lotniska w Czyżynach zastaliśmy całe pole Syrenek¬ błękit „majtkowy” i żółć określona dumnie jako „bahama yellow”. Na wstępie wręczyliśmy pięć stówek facetowi, który miał nam wydać przedmiot marzeń maksymalnie sprawny. Facet przezornie zainkasował gotówkę i oświadczył: „chcecie państwo mieć samochód za 70 tysięcy? - a do męża: - bierz pan sam, który chcesz”.

Syrena yellow bahama

Przed szlabanem przy wjeździe na pole marzeń, stała sobie rozkraczona, świeżo nabyta Syrena, której właściciel na zmianę przeklinał lub błagał ciecia o pomoc, na co ten niewzruszenie oświadczał, że „po wyjeździe za bramę Polmozbytu reklamacji się nie przyjmuje”. Nasi bohaterowie ostatecznie wybrali „bahama yellow” z niedziałająca klamką od strony pasażera, na co znalazła się rada; dokupili bagażnik na dach i przywiązali ją do niego solidnym sznurkiem. Stwarzało to pewien problem pasażerowi, zmuszonemu czekać aż zostanie „odwiązany”- ale szczęśliwi chwil nie liczą....

Miejsce pasażera było zawiązywane sznurkiem…

…Z duszą na ramieniu Józek dojechał do domu, gdzie już czekały nasze dzieciaki oświadczając, że noc spędzą w samochodzie całą trójką, pakując doń poduszki i koce.

Dla pewności należało owe cuda polskiej motoryzacji wyposażyć w dodatkowe akcesoria, do których należała guma od majtek, zastępująca trudno dostępny pasek klinowy, magiczny palec rozdzielacza zapłonu, bez którego nikt rozsądny nie wyruszał z domu i oczywiście bogato wyposażoną skrzynkę narzędziową, która w sumie i tak na niewiele się przydawała. Ale to Syrenkom zawdzięczają cudowne poczucie wolności, gdy wyruszali „w Polskę” którą istotnie zjeździli jak długa i szeroka. Oczywiście Syrenki dostarczały Borowiczom niezapomnianych przygód, choć stwarzały „pewne” niedogodności, eufemistycznie ujmując.

Syrenki dostarczały niezapomnianych przygód...

...Ponieważ nie miały nadmuchu na przednią szybę, w zimie wydmuchiwało się „okienko” w zamarzniętej szybie, a ja miałam surowy zakaz oddychania, by nie tworzyć wilgoci; jeździłam więc z gębą owinięta szalikiem.

Najczęściej przygody dopadały ich w czasie wakacyjnych wypraw i to w miejscach najmniej stosownych. Gdy nieopatrznie zatrzymali się „na siusiu” na szosie między Łebą a Lęborkiem (w owych czasach niemal pustą), Syrena odmówiła ruszenia. Pan Józef wyciągnął grubą instrukcję obsługi, studiował niemal godzinę, zanim się poddał, a ubłagany kierowca przejeżdżającej Nyski podholował do stacji napraw w Lęborku. Tu z kolei majster zainkasował pokaźną kwotę za łaskawe podjęcie się naprawy i oznajmił: pękł wał napędowy!

...Zakoczowaliśmy więc na poboczu drogi, obok uprzejmego starszego pana, także klienta stacji, czekającego na litość mechaników. Pan okazał się profesorem UJ a długie godziny oczekiwania sprawiły, że zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, iż zaoferował nieograniczoną pomoc w dostaniu się naszych dzieci na studia. Niestety, te bezczelnie oświadczyły, że raczej wybiorą karierę mechanika samochodowego! O poniżona godności naszej Almae Mater!

Jednak mimo naprawy szczęście nie trwało długo. Po rozbiciu namiotu na Helu, Borowiczowie wyruszyli do Władysławowa do kościoła, przed którym hamulce Syreny odmówiły posłuszeństwa. Pan Józek stwierdził, że trzeba odpowietrzyć hamulce i w tym celu wraz z synami demontował i montował koła, w czym doszli do wprawy niemal jak team Formuły 1- nadaremno! A samochód w tym czasie zapadał się w piasek i trzeba było znaleźć kamienie na podkładkę pod lewarek.

...Z tą misją wyruszyłam na poszukiwanie kamienia; łatwo powiedzieć, bo gdzie znaleźć kamień pod kościołem we Władysławowie? Zrozpaczona porwałam krawężnik ze stosu pewnie przygotowanego do naprawy chodnika, gdy z kościoła akurat ruszyła procesja, za procesją ja z krawężnikiem, budząc współczujące spojrzenia: - ani chybi grzesznica pokutująca taszczeniem kamienia!

Domorosłe naprawy okazały się zbędne, trzeba było wymienić pompę hamulcową- wszystkie fundusze wakacyjne diabli wzięli! Pamiętną przygodę mieli kiedyś w Krakowie: jadąc z Placu Matejki ulicą Karmelicka, skręcali na Plac Ducha, ale Syrena pojechała … prosto w krzaki na Plantach; pękł drążek kierownicy! Mieli szczęście że na drodze nikogo nie było!

…Niemniej nasze Syrenki wspominamy z łezką oku; zawdzięczamy im wspaniałe wspomnienia i zwiedzenie niemal całej Polski, no bo cóż, byliśmy młodzi! Tak wyglądał początek naszej motoryzacji. Mieliśmy tych Syrenek cztery, zanim przesiedliśmy się do małego Fiata.

Nabycie fiacika było wydarzeniem w życiu Borowiczów, wszakże był to samochód zachodni i nie wypadało go już było naprawiać drutem czy sznurkiem. Jedynym potrzebnym narzędziem był tylko kij od szczotki, wspomagający w razie potrzeby rozruch silnika…

Pani Bogda i Józef lojalnie związali się na dłuższy czas z koncernem Fiata; mieli kilka Maluchów, Cinquecento, dwa Seicento i Pandę, której poza instrukcją bali się nawet dotknąć, bo wszystko tam już było skomputeryzowane. A największą frajdę sprawiło im zaproszenie do Starej Wsi k/Kęt od kolegi ze studiów na przejażdżkę Polskim Fiatem, ale …starszym od nich!

Wizyta w Kętach

Ileż takich historii kryje się za drzwiami wielu podhalańskich domów, przed którymi dziś trudno znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu; samochodu, który kiedyś był przedmiotem marzeń, nieosiągalnym dla przeciętnego rodaka.

Nasza skrzynka jest nadal otwarta na wszelkie wspomnienia, które pozwolą przybliżyć dawnych podhalańskich kółek czar… (jacek.sowa@mzpn.pl)

Jacek Sowa

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 07.08.2022 11:54