Ksiądz pokazał odłamki po bombach spadających na Ukrainę (zdjęcia)

W Poroninie w parafii św. Marii Magdaleny zagościł ksiądz podwójnej narodowości polsko-ukraińskiej. Na co dzień pomaga w szpitalu polowym w Charkowie, gdzie ze względu na bliskość granicy z Rosją panują bardzo trudne warunki.
Ksiądz Michał Prokopiw pracuje w Charkowie w szpitalu polowym. Pokazał na co jest narażony personel oraz pacjenci. - Te większe kawałki potrafią przebić ścianę nośną. One nie ranią. One odrywają ręce i nogi - mówi ksiądz.

- Do granicy z Rosją jest 30-40 km. Jest to na tyle blisko, że najpierw są wybuchy, a później dopiero włączają się syreny. Jeżeli ktoś chce tam jechać, żeby pracować, to musi oswoić się z myślą, że w każdej chwili może zostać ranny, może stać się inwalidą lub zostać porwany, a nawet zginąć - mówi ks. Michał Prokopiw.

Warunki, w których prowadzone są operacje i amputacje są skrajnie nieprzyjazne. Tymczasowe szpitale muszą być ukrywane, ponieważ Rosja od razu niszczy takie miejsca.

- Jest to szpital przejściowy, aby doprowadzić rannego do stanu stabilnego i wykonać niezbędne operacje, a następnie dalej ewakuować - mówi o miejscu, w którym pracuje ks. Michał. - Personel działa, budynki też stoją, ale wielokrotnie byliśmy już ostrzelani. Ranni żołnierze są różni. Część potrzebuje rozmawiać. Inni chcą zadzwonić do domu i powiedzieć, że żyją. Najgorzej jest z tymi, co nic nie mówią i patrzą tylko przed siebie. Budzą się po operacji i nie mają ręki, nogi, czy innej części ciała. Jak dalej żyć? - opisuje sytuację.

Personel, jak i pacjenci nie widzą światła dziennego. Okna w budynkach i namiotach muszą być szczelnie zaklejone, aby w nocy światło nie było widoczne na zewnątrz. Stają się wówczas celem do ataku.

- Okna są zaklejone grubą folią. Nie ma wewnątrz światła dziennego i wydaje się, że jesteśmy pod ziemią. To bardzo źle działa nie tylko na psychikę, ale też na wzrok, czy błędnik - mówi ks. Prokopiw.

Teren szpitala był już kilkakrotnie ostrzeliwany. Byli zabici i ranni. Ksiądz przywiózł odłamki pocisków, które spadają nie tylko w Charkowie, aby pokazać z czym musi się mierzyć ludność Ukrainy oraz bestialstwo Rosji.

- Są to odłamki pocisków artyleryjskich o kalibrze 152 i 203 mm z największej armaty lądowej. Sam pocisk waży od 110 do 140 kg. Spadły one na nasz szpital, byli zabici i ranni. Te większe kawałki potrafią przebić ścianę nośną. One nie ranią. One odrywają ręce i nogi. Krawędzie są bardzo ostre. Jeżeli wbiją się np. w jezdnię, to nie da się już później jeździć po tym. Trzeba kłaść nowy asfalt, lub wycierać odłamki z asfaltu - opisuje ksiądz.

Ksiądz Michał Prokopiw przyjechał także prosić o pomoc dla mieszkańców Ukrainy. Potrzebne są przede wszystkim ciepłe ubrania. Skarpety, spodnie i kurtki. Z większych rzeczy brak jest łóżek szpitalnych, chirurgicznych lamp przenośnych z akumulatorem, a także namiotów, które mogą posłużyć za szpital polowy. Osoby, które chcą pomóc, mogą przynosić ciepłe ubrania, ale też ładowarki do telefonów, power-banki, telefony, latarki i baterie do salki katechetycznej przy Parafii św. Marii Magdaleny w Poroninie. Ks. Michał będzie tam w godz. 15-17.30 do środy. Dary można także przesłać do Parafii św. Michała Archanioła w Młochowie ul. Markiewicza 10 gdzie jest główna baza zaopatrzeniowa.

ms/

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 24.01.2023 14:10