"W Nowym Targu bez zmian"

FELIETON. "Od dłuższego czasu wsłuchuję się w rytm miasta, w którym spędziłem ponad pół wieku, obiecując sobie, że nie będę wsadzał nosa do polityki. Ale w tym mieście dominują także sprawy, obok których trudno przejść obojętnie" - pisze Jacek Sowa, dziennikarz i publicysta.
Wraz z wiosną straci swą intensywność smog z kominów, wypluwających z siebie smród palonego byle czego i być może na chwilę z rur wydechowych aut, wiozących ceprów na i z nart. Rozkosz spaceru po Borze na Czerwonem może tylko zakłócić kawalkada szaleńców na ryczących motorkach, bądź kłęby dymu z wypalanych łąk. Zdarzy się jednak i niepogoda, podczas której Obywatele Miasta zechcą zaznać kulturalnej rozrywki inside, innej niż klikanie pilotem na domowym fotelu. Bo o hokeju pod dachem lodowiska niedługo będziemy dowiadywać się tylko na TVP Historia.

Daleko mi do rozpamiętywania kontrowersji na temat estetycznych walorów Miejskiego Centrum Kultury i smutnego Pegaza na fasadzie. Są przecież w mieście inne pomniki kontrowersyjnej architektury, jak choćby zabytkowe rudery, walące się na chodnik na skrzyżowaniu Królowej Jadwigi z Szaflarską, czy postmodernistyczny szkieletor kilkaset metrów dalej na południe w kierunku Zakopanego.

Ważne jest to, co w środku kulturalnej świątyni Miasta. Surowa na zewnątrz budowla kryje w swym wnętrzu spory potencjał, który jak na miarę prowincjonalnego w końcu miasta, jest wykorzystywany przyzwoicie. Nie chcę tu rozwijać tematu zajęć programowych i kalendarza imprez, bo i tak znajdą się komentarzowi malkontenci. Pragnę odnieść się do wyjętego z kontekstu wydarzenia, dającego jednak pewien obraz kulturalnej rzeczywistości społeczeństwa, pomieszkującego w widłach Dunajców.

Dzięki twardej ręce prof. Stanisławy Wiglusz w murach nowotarskiego liceum, wychowany na literaturze Ericha Marii Remarque’a, łatwiej było mi zrozumieć przesłanie tego genialnego pisarza, który piórem błądził pomiędzy ludzkimi losami, przeważnie smutno kończąc każdą ze swych powieści. „Na zachodzie bez zmian” to sztandarowe dzieło autora, które doczekało się tylko dwóch adaptacji filmowych. Przerażający obraz wojny Edwarda Bergera sypnął zasłużonymi nagrodami, wobec których przy czterech Oscarach trudno przejść obojętnie. Niestety, nowotarski „establishment” nie zauważył tego wydarzenia, od dawna sygnowanego w mediach przez MCK; podczas projekcji filmu na widowni o pół tysięcznej pojemności zasiadło niespełna 40 widzów…

Pamiętam czasy, kiedy nie było social mediów a telefony przypięte były kablem do ściany. Pamiętam też filmowe wtorki z Dyskusyjnym Klubem Filmowym jeszcze w tym starym MOK-u, na którym ponoć Pegaz był ładniejszy. Pamiętam też narrację ze swadą wypowiadaną przez niezastąpionego w tym mecenasa Zbyszka Rene i nigdy nie zapomnę obejrzanego wówczas wstrząsającego filmu Daltona Trambo „Johny poszedł na wojnę”. Fabuła refleksyjnie podobna do powieści Remarque’a, długo jeszcze po końcowych napisach trzymająca w fotelu.

Rezydenci niemieckich okopów mechanicznie wykonują rozkazy, marząc o powrocie do normalności, która potem i tak ma nie być normalna; przeżyją tylko ci, którzy te rozkazy wydawali. Amerykański bohater z kolei przeżył, ale ze wszystkich jego ludzkich organów pozostał mu jedynie funkcjonujący mózg.

Reżyserzy obu filmów posłużyli się wymową symboli, pokazującą upiorność propagandy, która dla nas powinna być także pewną wskazówką przy najbliższych wyborach; wobec braku reakcji rąk i nóg, pozostanie nam jeszcze mózg. Aby jego działanie wzmocnić, dobrze byłoby czasem zakosztować uznanej kultury, o którą w tym mieście trudno jest walczyć. W tej materii w Nowym Targu nadal jest bez zmian.

Jacek Sowa

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 24.03.2023 10:47