Terenowe auto w podhalańskiej rodzinie jest dziś czymś tak oczywistym, że trudno byłoby nie zahaczyć o ten segment w naszym cyklu. Tym razem kolejnym przystankiem był Waksmund.
Najmłodsze lata 83-letni dziś Bronisław Rejczak, jak większość rówieśników tej miejscowości spędził pod bokiem rodziców, na nielekkiej pracy przy gospodarstwie, czasem było trochę handlu. Skuszony szansą polepszenia bytu, w 1969 roku załapał się na rejs „Batorym” do Montrealu, skąd poleciał na drugi koniec Kanady do Vancouver, gdzie miał czekać z atrakcyjną pracą jego mocodawca. Ale gdy po trzech dniach oczekiwania w prymitywnych warunkach i jedzenia chipsów popijanych wodą ów zjawił się ze skromną ofertą zarobkową, wsiadł do „pociągu byle jakiego”, a był to pociąg towarowy (!). Po paru dniach jazdy wylądował w Chicago, gdzie miał wujka na South. Jego american dream spełniał się przez ponad dwa lata pracą w masarni, gdzie nieraz przyszło nosić na plecach całe półtusze.
Bronek wrócił do kraju jednak z pewnym zasobem odłożonych dolarów, za które chciał kupić jakieś fajne auto na taksówkę. Wymarzył sobie nowo produkowaną, a montowaną na Żeraniu limuzynę Fiata o symbolu 132p, jednak zamiast zakupić go przez Bank PeKaO, dał się skusić korzystniejszą ofertą od pewnego cwaniaczka; oczywiście też za dolary. W owych restrykcyjnych czasach sprawa się rypnęła, a Rejczakiem zainteresowały się władze finansowe i milicyjne służby od PG. Długo trwało wyjaśnianie sprawy, kosztownej za sprawą i adwokata i nieuchronnego domiaru za transakcję walutową, szczęściem delikwent nie powąchał więziennych krat, a PF 132p wrócił do właściciela w stanie…
To była dotkliwa dla pana Bronka lekcja peerelowskiej demokracji, ale swój zamiar zrealizował, kupując kolejno dwie Wołgi, radzieckie limuzyny oznaczone symbolami GAZ-21 i GAZ-24; służyły mu na taryfie przez cztery lata pod numerem bocznym 113.
Rejczak, jak większość waksmundzianów, ma w Gorcach kawałek łąki i lasu, a przy okazji bacówkę, do których trzeba czasem dojechać, ale nie koniem, jak to drzewiej bywało. Zwidziało mu się zatem jakieś auto terenowe, a o takie w latach osiemdziesiątych raczej łatwo nie było. Ale u obrotnych górali zawsze znajdzie się jakiś „ szwagier z wojska”, co to niejedną rzecz potrafi załatwić. Tak też się stało i wnet pan Bronek mógł śmigać w góry na bacówkę swoim „gazikiem”.