Rok temu na nowotarskim Rynku wybrzmiały mocne słowa piosenki Agnieszki Chylińskiej „Kiedy powiem sobie dość”. Na progu tegorocznego lata tym tekstem chciałoby się zawyć nad miastem w widłach Dunajców.
Zmorą stolicy Podhala nie są jednak widły, lecz pazury, a raczej szpony niekompetencji i zaniechania, które kaleczą codzienny obraz królewskiego grodu. Przedwyborczy boom finansowy skutkuje rozgrzebanymi ulicami, ciągnącymi się w nieskończoność ich remontami, bałaganem organizacyjnym i wieloma jeszcze innymi przypadłościami, które paraliżują codzienne funkcjonowanie miasta. Zacisze, Nadwodnia, Waksmundzka, Szaflarska, Ludźmierska - gdzie nie spojrzeć, wszędzie korki, wszędzie jest źle i co gorsza, jakby nikt nad tym nie panuje.
Gdy zaczyna się weekend, mieszkańcy pospiesznie robią kilkudniowe zapasy, bowiem przebicie się przez lawinę obcych samochodów na Alejach, Szaflarskiej czy Św. Anny w te dni wymaga wielu kwadransów stania w korku. Potem przychodzi poniedziałek i na ulice koniecznie w porannym szczycie wyjeżdżają śmieciarki, czyściciele studzienek i wszędobylska stonka z literą „L” na dachu; jakby innych godzin nie było. Czwartek, sobota – bez różnicy! Niedziela zaś to czas hałaśliwych i smrodliwych pikników „kulturalnych” na które wydaje się pieniądze podatników, którzy pracują na to i cierpią w dni powszednie.