Anna Paluch o "braku chemii" z posłem Edwardem Siarką, uśmiechach Bogusława Waksmundzkiego i zagraniach nie fair władz powiatu nowotarskiego

-> Część druga wywiadu z posłanką Anną Paluch z Krościenka. "Co do koalicji w powiecie nowotarskim, to koledzy nie zachowali się fair. Dobrze być wiceministrem w naszym rządzie, ale poseł powinien ogarnąć swoich współpracowników".

-> Tajemnicą poliszynela jest to, że między panią a Edwardem Siarką nie było i nie ma chemii. - Polityka to nie jest towarzystwo wzajemnej adoracji. To nie czas na wzajemne animozje, bo walczymy o coś większego - odpowiada.
Jak pani ocenia swoje miejsce na liście wyborczej. Cztery lata temu była pani druga, teraz jest pani czwarta. Degradacja? Była ostra walka o miejsce?

- Ja się nie czuję zdegradowana. Miejsce na liście, to nie jest tylko ocena indywidualnej pracy, ocena każdego z osobna. To jest kwestia takiego ułożenia listy, żebyśmy ponownie wygrali. Proszę zwrócić uwagę, że prezes kandyduje w Kielcach. No i oczywiście posłowie Platformy sobie tam głupie żarty robili i nie wpadło im do głowy, że w Kielcach dobrym wynikiem można wyciągnąć dwa mandaty więcej niż w Warszawie, która jest oporna na wiedzę i bardzo często te, tak zwane - nie chcę nikogo obrazić - ale ci świeży warszawiacy nazywani „słoikami”, oni są tak zakodowani na ten awans społeczny, żeby wyglądać jak ci nowocześni Europejczycy, że są gotowi głosować przeciwko własnym dobrze pojętym interesom.

Ryszard Terlecki, który odgórnie, decyzją władz partii został umieszczony na pierwszym miejscu listy w naszym okręgu, pewnie sporo wam namieszał.

- No, jakby to powiedzieć, miał trudno ostatnim razem, cztery lata temu, pewnie u nas będzie miał łatwiej (śmiech). Ale to widać, jak się analizuje całość naszych list, że bardzo wielu kolegów i koleżanek, naprawdę bardzo mocno pracujących, ma miejsca czwarte, piąte, czy dalsze - i żyją. Więc ja ze swoim czwartym miejscem też przeżyję. A nasz elektorat jednak ma zaufanie do nas, że nawet z tego miejsca spodziewam się nie najgorszego wyniku.

Wiceministrowie z naszego regionu, w końcu członkowie rządu – Edward Siarka i Andrzej Gut-Mostowy – znaleźli się jeszcze dalej na liście – 5. i 8. miejsce.

- Też sobie poradzą (śmiech).

A jak pani ocenia ich pracę w rządzie?

- Nie chcę ich oceniać. Każdego z nas oceniają wyborcy.

Poseł znana jest z tego, że śpiewa często i chętnie. Fot. Szymon Pyzowski

Jednak tajemnicą poliszynela jest to, że między panią a Edwardem Siarką nie było i nie ma chemii. Skąd to się wzięło? Chodzi o Radę Powiatu Nowotarskiego i fakt, że cztery lata temu ugrupowanie starosty Krzysztofa Fabera nie zawiązało z wami koalicji rządzącej, mimo iż Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory w powiecie?

- Ordynacja wyborcza do Sejmu jest taka, że wymusza rywalizację. Wszyscy pracujemy na wynik listy, ale potem mandaty idą w kolejności uzyskanych głosów. Co do koalicji w powiecie to koledzy nie zachowali się fair. Dobrze być wiceministrem w naszym rządzie, ale poseł powinien ogarnąć swoich współpracowników. Sytuacja była taka, że w momencie zawierania koalicji w powiecie w 2018 r. pan starosta i koledzy twierdzili, że są lokalnym komitetem i nie muszą w powiecie powtarzać koalicji zawartej w Sejmie. Po roku, kiedy przyszło do dyskusji nad listą sejmową, która w oczywisty sposób zależy od siły struktur poszczególnych ugrupowań, okazało się że panowie są jednak w Solidarnej Polsce. To nie jest zachowanie fair, bo powinno się mieć jedną twarz we wszystkich sytuacjach. I jeszcze to hołubienie wicestarosty, który przez całą kadencję z uśmiechem odbierał promesy na rządowe wsparcie powiatowych inwestycji, a teraz kandyduje przeciw naszemu senatorowi. Gdzie tu sens, gdzie logika?

Podczas oficjalnych spotkań, przed kampanią wyborczą, unikaliście siebie z posłem Siarką.

- Polityka to nie jest towarzystwo wzajemnej adoracji. To jest grupa ludzi, którzy mają wspólny cel do osiągnięcia. Jeżeli mamy alternatywę taką, że gdyby się jakimś zrządzeniem złośliwego losu Platforma Obywatelska dorwała do władzy, to sprzeda wszystko, co tylko wpadnie jej w ręce, z Kolejką na Kasprowy na czele, podniesie wiek emerytalny i sprowadzi nam tu tysiące migrantów. W takiej sytuacji nie można kierować się osobistymi pobudkami, tylko interesem państwa. To nie czas na wzajemne animozje, bo walczymy o coś większego.

Czemu lub komu zawdzięcza pani, mimo wszystko wysokie miejsce na liście?

- Myślę, że pracowitości i temu, że prezes ma do mnie zaufanie. Wie, że po prostu pracuję i poradzę sobie z każdym zadaniem, jakie dostanę do wykonania.

Jakim człowiekiem jest prywatnie Jarosław Kaczyński?

- To człowiek bardzo sympatyczny, kulturalny, erudyta i bardzo interesujący rozmówca, obdarzony poczuciem humoru. Prezes szanuje i docenia kobiety. Świadczy o tym nie tylko to, że kobieta - Beata Szydło była premierem naszego rządu, a teraz marszałkiem Sejmu jest także kobieta – Elżbieta Witek. Mówię też o tym działaniach rządu, które pomagają kobietom łączyć pracę zawodową z funkcjami rodzicielskimi - chociażby intensywna rozbudowa żłobków i przedszkoli, czy ochrona kobiet przed przemocą.

Czego się pani od niego nauczyła?

- Traktowania polityki jako zadania do wykonania. To nie jest towarzystwo, w którym wszyscy musimy się lubić, tylko to jest grupa ludzi, która ma wspólny cel do osiągnięcia i czasami temu celowi trzeba swoje osobiste ambicje podporządkować.

Jakie są plusy i minusy bycia posłem?

- Nie ma się weekendów. Ostatni raz na urlopie byłam w 2013 roku. Na pięć dni udało mi się wtedy wyrwać do Mielna, czyli na wakacje nad morzem. Weekendy mam zawsze zagospodarowane. Wolną chwilę można znaleźć w środku nie sejmowego tygodnia. Teraz ostatnie moje weekendy wyglądają tak, że wyjeżdżam o 9:00 rano, a wracam do domu o 20:00 lub 22.00. Wyjeżdżam w niedzielę, mam cztery imprezy i 200 albo 300 km do przejechania po okręgu.

W Sejmie pracuję w dwóch bardzo obciążonych komisjach - infrastruktury i ochrony środowiska, więc bywały dni, że miałam po 6, 7, 8 posiedzeń komisji w ciągu dnia. O godz. 22 wieczór łapałam się na tym, że wypiłam sześć kaw i teraz trzeba wypić dwie melisy, żeby móc spokojnie zasnąć.

Fot. Archiwum Anny Paluch

W czerwcu Onet podał, że od lat zajmuje pani mieszkanie komunalne w Krościenku nad Dunajcem, za które płaci dziś miesięczny czynsz w wysokości 116,43 zł. Wybuchła afera. Uciekała pani w Sejmie przed dziennikarzami. Nie myślała pani, że to nie jest OK, że może trzeba zrezygnować z tego mieszkania? To by zamknęło temat.

- Ale ja gdzieś muszę mieszkać. 30 lat temu nieruchomość, w której mieszkałam, została sprzedana za 60 tys. zł. 24 ary działki i dwa budynki o łącznej powierzchni ponad 400 metrów kwadratowych zostały sprzedane grubo poniżej realnej wartości. Oczywisty przekręt. Musiałam to mieszkanie opuścić. Ponieważ było wolne mieszkanie komunalne, ja byłam pierwsza w kolejce do lokalu, więc zgodnie z przepisami ten lokal zasiedliłam. Zdecydowałam się, żeby budować własny dom, no ale trzeba było kupić działkę. Moi rodzice przyjechali do Krościenka i nie miałam własnych działek. Musiałam ją kupić, przygotować budowę i zacząć. Dom jest w trakcie budowy. Stan surowy zamknięty. Jak go skończę, to się do niego przeniosę, odetchnę, bo jest mi ciasno i niewygodnie. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie siedzi w ciemnej klitce o powierzchni 38 m kw. jak ma do dyspozycji dom.

Ci państwo, którzy o mnie pisali, dostali na mnie zlecenie i deptali mi po piętach. Bynajmniej przed nimi nie uciekałam. Oczywiście krzyczeli, że ja w Sejmie zarabiam jakieś astronomiczne pieniądze. No przepraszam. Po 40 latach pracy mam prawo do emerytury, wypracowałam ją ciężko. Dopiero dwa lata temu zmieniła się wysokość uposażeń poselskich. Najpierw podnieśliśmy pensje Polakom, a potem dopiero sobie. Przez poprzednie kilkanaście lat uposażenie poselskie to było 1,3 średniej krajowej. Tak więc to nie były jakieś astronomiczne pieniądze. Ale wszyscy atakujący mnie w takie niuanse się nie wdawali.

O jakim zleceniu pani mówi?

- O źródłach trudno powiedzieć. Napisał to dla Onetu dziennikarz z Podhala. Nasi przeciwnicy to bardzo chętnie podjęli, bo mnie nie znoszą. Taka anegdota jeszcze z czasów opozycyjnych: w 2008 roku chyba, tygodnik Wprost albo Newsweek zrobił sondaż wśród posłów PO, kogo najbardziej nie cierpią z PiS-u. I okazało się, że pierwsza była Nelli Rokita, a druga byłam ja. Oni mnie po prostu nie cierpią. Jestem pracowitym posłem i jako sprawozdawca ustaw, znam w niej prawie każdy szczegół. Natomiast posłowie PO nie czytają projektów ustaw, o których dyskutują, opowiadają z mównicy jakieś androny. Ja, jako sprawozdawca prostuję przeinaczenia, udowadniam im, że kłamią lub nie znają przedmiotu, że się nie przygotowali. Przekłuwam te balony kłamstw, więc po prostu za to mnie nie znoszą i dlatego tak wściekle mnie atakują. Trudno, inaczej nie potrafią. Człowiek, który jest w polityce, musi mieć grubą skórę, więc jakoś to znoszę.

Z Beatą Szydło w Poroninie. Fot. Marcin Szkodziński

Chciałbym jeszcze zapytać panią o konkurencję. Jedynką na liście Koalicji Obywatelskiej jest w naszym okręgu Weronika Smarduch. To pani bezpośrednia rywalka.

- Ja tej pani w ogóle mnie znałam. Poznałam ją jakieś dwa tygodnie temu w trakcie rozmowy w Telewizji Kraków. Bardziej znam jej ojca. Generalnie mam odczucie, że ta lista Platformy Obywatelskiej w naszym regionie jest słaba. Na 20 nazwisk na liście rozpoznałam 5.

Co będzie po wyborach?

- Zobaczymy jak wyborcy zareagują. Dosyć krzykliwa jest Konfederacja. Ale ich propozycja, to jest państwo dla młodych, zdrowych i bogatych. Nie daj panie Boże, żeby ktoś zachorował i potrzebował terapii przeciwnowotworowej za 500 000 miesięcznie, to wtedy - przepraszam - do piachu, albo zostaje zrzutka.pl. To taki skrajny, ale bardzo płytki libertarianizm.

A czy PiS nie jest skazany na koalicję z nimi?

- Nie. Doświadczenie uczy i mam zaufanie, że wyborcy zachowają się zdroworozsądkowo. Jeżeli byłoby tak, żebyśmy nie dostali samodzielnej większości, to Konfederacja będzie grała na przyśpieszone wybory i pójdzie z Platformą na rząd „wszyscy przeciw PiS”. Zrobi to nawet za cenę dopuszczenia Platformy do władzy i odebrania ludziom wszystkiego co teraz mają, bo liczy na to, że za rok, za dwa, coś na tym zyska. Oczywiście nic nie zyska, a cena będzie duża. Myślę jednak, że im bliżej decyzji wyborczej, tym bardziej ludzie zastanawiają się jakie dla nich osobiście będą konsekwencje dokonanego wyboru i wybiorą racjonalnie.

Część pierwsza wywiadu: Anna Paluch szczerze o sobie, spóźnianiu się, eleganckich ubraniach, hejcie i ministrach z Podhala. "Nie chcę mówić źle o kolegach, ale…"

Rozmawiał Robert Miśkowiec

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 21.09.2023 15:00