Z Weroniką Smarduch o sejmie, pracy i "Podhalance"

- Dzielę polityków na tych, którzy chcą coś zrobić, i na tych, którzy tylko chcą być „kimś”. Dla mnie, stanowiska same w sobie nie mają znaczenia, bo najważniejsze pytanie brzmi, co my na tych stanowiskach jesteśmy w stanie zdziałać - mówi w rozmowie z Podhale24 posłanka Koalicji Obywatelskiej z Łopusznej.
Podhale24: - Na początek - co robi sekretarz sejmu? W tej roli już Pani kilkukrotnie występowała podczas pierwszego posiedzenia…

Weronika Smarduch: - To rola dla najmłodszych posłów, tych, dla których jest to też pierwsza kadencja. Pod mównicą, blisko marszałka i pracowników kancelarii sejmu. Obecnie jest nas 20, zmieniamy się rotacyjnie. Czytamy komunikaty, jesteśmy świadkami tego, co się pod mównicą dzieje, przysłuchujemy się. Chodzi głównie o to, żebyśmy obserwowali i uczyli się sejmu. Miłe było, gdy wicemarszałek Czarzasty śmiał się do nas, że nigdy tak sekretarze nie wypełniali do końca swoich obowiązków, jak my teraz.

Pierwsze wystąpienie na mównicy też już było...

W.S. - W trakcie dyskusji o budżecie mówiłam o tym, jak za czasów PiS rozdzielane były pieniądze dla samorządów. Jak samorządy te - zwłaszcza gminy nie mające dużych dochodów własnych i uzależnione od rządowych dotacji - musiały przyklaskiwać rządzącej partii, bo inaczej na środki nie miały szans. I o podniesieniu subwencji ogólnej oraz uruchomieniu zablokowanej wcześniej subwencji rozwojowej, a także o nowych - merytorycznych, klarownych i obiektywnych - zasadach dzielenia pieniędzy, blokujących możliwość partyjnego rozdawnictwa. W końcu o sprawach samorządów dużo mówiłam w kampanii wyborczej, one zawsze najbardziej leżały mi na sercu.

Sejm bardzo się zmienił pokoleniowo?

W.S. - Nowych posłów jest ponad 150, w samym naszym klubie 41. Wśród nich bardzo duża ekipa młodych ludzi, która ma bardzo podobne podejście do polityki - oczekuje od niej zmiany. I współpracuje z sobą, wymienia się informacjami. Dzięki temu dużo łatwiej się działa, prościej realizuje pomysły. Jesteśmy taką świeżą krwią, która pokazuje inne nastawienie do pracy niż to było wcześniej.

Na rozgrzewkę zapytam jeszcze o restaurację i hotel sejmowy.

W.S. - Nie, nie mieszkam w hotelu, on - z tego, co wiem - jest bardzo depresyjny. Wynajmuję mieszkanie. A co do restauracji, to faktycznie, jest tania, ale też nie jest to jakość luksusowych lokali. Zarówno cenowo, jak i jakościowo mogę ją porównać do dobrych jadłodajni.

Komisje sejmowe. Czy o te właśnie chodziło?

W.S. - Tak. Jestem w komisji gospodarki i rozwoju, która jest dla mnie priorytetem, tu zajmujemy się wszystkim, co dotyczy tego sektora, w skład którego wchodzi też m.in. branża turystyczna, gastronomiczna. I w drugiej - cyfryzacji, innowacyjności i nowych technologii. Tam pracujemy m.in. nad planami, środkami w zakresie rozwoju innowacyjności przedsiębiorstw, a jestem przecież z zawodu analitykiem finansowym.

Do tego dochodzi praca w zespołach parlamentarnych. Pierwszy to zespół ds. gmin uzdrowiskowych, drugi - którego jestem wiceprzewodniczącą - ds. młodzieżowych rad przy jednostkach samorządu terytorialnego. Już podczas najbliższego posiedzenia sejmu będziemy mieli pierwsze spotkania z organizacjami młodzieżowymi i radnymi sejmików młodzieżowych.

Jestem też wnioskodawcą powołania zespołu ds. rozwoju obszarów wiejskich, bo tego wcześniej brakowało. Jest w nim sporo osób związanych z wsią, są byli wójtowie, i widzimy tutaj duże pole do działania, szczególnie w zakresie rozwoju pozarolniczego. Podhale na przykład charakteryzuje się tym, że rolnictwa praktycznie u nas nie ma. Jest turystyka, są inne obszary, coraz więcej osób przybywa na wieś z miast. Trzeba więc tę wieś zacząć rozwijać w kontekście zapotrzebowania. Oczywiście są w Polsce bardzo „rolnicze” wsie, które w tym temacie wymagają wsparcia i to też będzie omawiane, ale trzeba również dbać o rozwój społeczności lokalnych, budowanych choćby wokół OSP, czy kół gospodyń wiejskich, o kulturę. Miasta, szczególnie te duże, nie potrafią tak budować tych lokalnych społeczności, w tym temacie na wsiach jesteśmy dużo lepsi.

Najważniejszy dla mnie zespół, którego powołania również jestem wnioskodawczynią, to zespół ds. zrównoważonego rozwoju turystyki na terenach górskich. Nie ma niestety komisji, która się tymi sprawami zajmuje, dlatego chcieliśmy znaleźć jakieś forum, na którym będziemy mogli budować strategię i wprowadzać w życie pomysły, ogólne zasady we wszystkich gminach górskich w Polsce. Takiego zespołu nigdy nie było. Pierwsze posiedzenie chcę zrobić w lutym, w trakcie ferii, na Podhalu, żeby parlamentarzyści zobaczyli, jak tu się żyje, spotkali się z ludźmi, których te sprawy najbardziej dotyczą. W zespole jest siódemka parlamentarzystów - z Podhala, Dolnośląskiego, Sądecczyzny, Podkarpacia, czyli ze wszystkich terenów górskich, które mają podobne problemy - ot, choćby w Karpaczu od 10 lat nie powstał żaden wyciąg narciarski. Takie same wszyscy mamy również problemy w kontekście chociażby parków narodowych. Przypomnę, że na przykład nasza nowotarska gmina jest w całości otuliną parku narodowego, bardzo ciężko jest się tu budować. W tym oczywiście nie jest ona osamotniona, takie problemy występują wszędzie, gdzie są parki.

Z perspektywy warszawskiej, chronienie przyrody, dbanie o zwierzęta, jest priorytetem. Ale ci ludzie nie mieszkają na takich, jak my, terenach, nie mają na nich działek, nie rozumieją, jak to jest, jeżeli dyrektor parku narodowego potrafi komuś w otulinie parku, odmówić zezwolenia na pobudowanie się, a potem ci ludzie wygrywają w sądach. To tak nie może funkcjonować. Potrzebujemy bardziej ludzkiego podejścia. Ochrona przyrody jest bardzo istotna, ale trzeba pamiętać, że my tutaj na co dzień żyjemy, że to jest nasza ojcowizna. I musimy wypracowywać kompromisy. Tego w Warszawie nie rozumieją, ale jeżeli my nie będziemy brali pod uwagę lokalnych społeczności, to utracimy te społeczności, które lata się zakorzeniały, utracimy naszą kulturę, ludzie będą się stąd wyprowadzać. I będzie tak, jak w Zakopanem, gdzie nie lokalni mieszkańcy budują hotele, tylko warszawskie korporacje, a miasto staje się powoli miastem emerytów, rdzenna społeczność się wykrusza.

Ten zespół będzie również forum do dyskusji na temat dostępności komunikacji i wypracowywania projektów związanych z tą tematyką, która była przecież jednym z priorytetów w mojej kampanii wyborczej. Tu myślę m.in. o konieczności koordynacji rozkładu jazdy pociągów z komunikacją gminną, czyli znowu współpraca z samorządami. Trzeba mieć plan i strategię, jak tworzyć dostępność kolejową nie tylko dla turystów, ale też - poza sezonem - przekonać mieszkańców, by z pociągów korzystali. Sama natomiast komunikacja gminna powinna tak zostać zorganizowana, by tym miejskim czy gminnym autobusem można było się dostać w każde miejsce. Na takim jak nasz terenie, obejmującym powiat nowotarski i tatrzański, trzeba - według mnie - stworzyć jeden system autobusowy i oprzeć go o kolej. W kosztach mogłyby partycypować wspólnie gminy, powiaty i województwo. I takimi tematami będziemy się również w tym zespole zajmowali.

Wróćmy do sejmu. Nie był on nigdy areną tak ostrej walki politycznej, jak dziś. Czy nowa posłanka - mówiąc kolokwialnie - przeciera oczy ze zdumienia, gdy widzi, co się w nim dzieje?

W.S. - Jak się widzi poziom uprawiania polityki przez PiS, to, jak nie umieją pogodzić się z porażką - to się faktycznie przeciera oczy, bo wygląda to przerażająco. Zwłaszcza, gdy człowiek uzmysłowi sobie, że tacy ludzie zarządzali przez 8 lat 38-milionowym państwem. Wśród nich nie ma refleksji: „a może bym ustąpił, bo jestem przedstawicielem pewnej grupy wyborców, bo ktoś mnie wybrał na to stanowisko, żebym wziął odpowiedzialność za jakiś fragment tego kraju”. Państwo zostało wywrócone do góry nogami, a ja się bardzo cieszę, że nam się udaje znaleźć prawo, dzięki któremu jesteśmy w stanie je naprawiać. Jeśli prawo przestało funkcjonować, bo zostało upartyjnione, to my musimy znajdować takie prawo, które pozwoli nam na naprawę tego i pokaże jasne zasady, na podstawie których to robimy.

Jednak te zachowania posłów PiS-u nie są dla mnie jakimś wielkim stresem, zwłaszcza że marszałek Hołownia doskonale sobie radzi, doskonale umie zorganizować pracę, nie dopuścić do łamania regulaminu sejmu przez pana Suskiego czy Błaszczaka, do obstrukcji. I choć w mediach wygląda to pewnie inaczej, z naszej perspektywy to jest pięć minut ich ujadania i tyle. Potem święty spokój i pracujemy. Dla mnie największe nerwy są związane z zupełnie czymś innym. Są wtedy, gdy dociera do mnie, ile osób mi zaufało i gdy uświadamiam sobie, jak ciężko trzeba pracować, by tego zaufania nie zawieść. Jak wielki to będzie wysiłek, by zmieniać kraj, region, jakie wyzwania przede mną i jaka odpowiedzialność, by za 4 lata móc stanąć przed wyborcami i powiedzieć - dotrzymałam słowa, zrealizowałam swoje obietnice.

Dzielę polityków na tych, którzy chcą coś zrobić, i na tych, którzy tylko chcą być „kimś”. Dla mnie, stanowiska same w sobie nie mają znaczenia, bo najważniejsze pytanie brzmi, co my na tych stanowiskach jesteśmy w stanie zdziałać. I na szczęście takich ludzi jest teraz w sejmie bardzo wielu. Jak ktoś siedzi 30 lat w parlamencie, to czasem zdarza mu się oderwać od rzeczywistości, ale teraz jest duża i silna ekipa, która nie myśli o osiadaniu na laurach, tylko chce pracować. Mamy power i - przede wszystkim - wzajemne wsparcie.

Trzy tygodnie temu mogliśmy Panią oglądać na konferencji prasowej, gdy towarzyszyła Pani minister Nowackiej po odwołaniu małopolskiej kurator Barbary Nowak i powierzeniu jej obowiązków Gabrieli Olszowskiej. Ministerstwo Edukacji jest już co prawda rozdzielone od Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, ale wcześniej za wszystko odpowiadał Przemysław Czarnek. Nie sposób - w kontekście zmian politycznych - nie spytać o naszą „Podhalankę”, na której w ostatnich latach dobrze się nie działo...

W.S. - Przychodzą do mnie tłumy ludzi, cały czas dostarczających nowych informacji o tym, co złego dzieje się na uczelni. Na razie z pewnej odległości monitorujemy sprawę wyborów rektora. Gdy widzę zmienianie statutu uczelni czy wymogów dla kandydata już po ogłoszeniu kalendarza wyborczego, gdy widzę odwlekanie wyborów, i już przez dwa lata pełnienie przez jedną osobę obowiązków rektora, którego nadal nie ma, gdy widzę nieprawdopodobną wręcz liczbę dyscyplinarnych zwolnień, niezgodnych - o czym orzekł sąd pierwszej instancji - z prawem i „kruszenie” listy elektorów, gdy czytam raport NIK po jej kontroli na uczelni, to bardzo mocno świeci mi już czerwona lampka. I wyłania się jeden obraz - chęć manipulowania wynikiem wyborczym. My tej sprawie się bardzo dokładnie przyglądamy, już w tym momencie mogę powiedzieć o zarzucie podstawowym, czyli zmianie statutu już po ogłoszeniu wyborów na rektora. Jakiekolwiek manipulacje przy wyborach muszą być bardzo wnikliwie przeanalizowane.

Osobiście zaangażowałam się w „Podhalankę”, ale dopóki nie przewertujemy całej sprawy od początku do końca, nie będę mówić o planach, które mamy. Jestem w polityce od 15 lat, dla mnie ta historia to walka o władzę, a nie o to, by mieć uczelnię na dobrym poziomie. Bardzo mnie poza tym boli sama zmiana nazwy z Podhalańskiej Państwowej Uczelni Zawodowej na Akademię Nauk Stosowanych, to pozbawienie jej określenia „Podhalańska”, które sprawia, że traci lokalny charakter. A przecież to bardzo istotne dla mieszkańców, dla samorządów, by uczelnia była związana z nami, by kultywowała naszą tradycję. Tak, jak mówię, mamy plany wobec niej, ale na razie ich nie zdradzę.

A co ze sprawą kierunku lekarskiego? Polska Komisja Akredytacyjna, czyli gremium eksperckie oceniające jakość kształcenia na polskich uczelniach, wydała negatywną opinię, co do prowadzenia lekarskich kierunków na kilku polskich uczelniach. Od października ubiegłego roku, na mocy decyzji Czarnka, przyszłych lekarzy kształci 36 uczelni wyższych, czyli o 12 więcej niż rok wcześniej, a wiele z nich - według PKA - nie spełnia wymogów. W tej grupie znalazła się też nasza „Podhalanka”. Komisja wytknęła jej, że „tylko nieliczni spośród nauczycieli akademickich mają „aktualny dorobek naukowy”, a w 32 przypadkach zajęcia zostały przyporządkowane nauczycielom niezgodnie z ich kompetencjami. Uczelnia nie ma swojego prosektorium, więc studenci będą jeździć na zajęcia do Krakowa”. Słychać o możliwości cofnięcia przez nowego ministra nauki i szkolnictwa wyższego zgody na prowadzenie kierunku lekarskiego uczelniom, które nie spełniają standardów. Mówi o tym chociażby Damian Patecki, przewodniczący Komisji Kształcenia Naczelnej Rady Lekarskiej.

W.S. - Uważam, że akurat ten projekt PiS-u jest wart dyskusji. Lekarzy jest mało, powinniśmy ich kształcić, a pójście w takim kierunku, by kształciły ich szkoły blisko lokalnej społeczności może sprawić, że będzie ich więcej. Bo ci, którzy studiują w dużych miastach, najczęściej w nich zostają, a my w finale nie mamy specjalistów. Oczywiście wszystko jednak zależy od poziomu kształcenia, bo jeżeli nie jesteśmy w stanie zapewnić takiej szkole zawodowej poziomu najwyższego, to jacy ci lekarze będą? To jest jednak sprawa, którą trzeba bardzo głęboko przemyśleć. Pamiętajmy też, że studenci zaczęli już rok na tych lekarskich kierunkach, mają umowy, to jest w końcu świadczenie pewnej usługi. I co? Mamy rozwiązać te kierunki? I co wtedy ze studentami będzie? Absolutnie nie można czegoś takiego z dnia na dzień zrobić. Będą rozmowy, będzie poszukiwanie rozwiązań. PiS wprowadzało rozwiązania nieprzemyślane, przez co czasem jesteśmy w kropce. Nie jesteśmy w stanie zmienić pomysłów z dnia na dzień, a jeśli taki projekt by upadł, to publiczne pieniądze zostaną zmarnowane. Będziemy o tym dyskutować, ale w przeciwieństwie do naszych poprzedników musimy zacząć realizować politykę przez plan 10-, 50-letni, myśleć o ty, co będzie za 10, 50 lat. Nie możemy ciągle realizować pomysłów tylko po to, by dotrwać do kampanii wyborczej i przetrwać następną kadencję.

Rozmawiał Piotr Dobosz

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 08.01.2024 14:30