Obsesja pt. Gorallenvolk (część pierwsza)

"Nie milkną echa rzuconego na ekrany obrazu o tytule „Biała odwaga”. Nie mam zamiaru wdawać się w żadną polemikę ani, broń Boże, bijatykę co do wartości artystycznej tego filmu, poddając w wątpliwość jego ukryty przekaz historyczny" - pisze dziennikarz i publicysta Jacek Sowa.
Od dawna denerwują mnie zamysły rozpraw laików na temat górali, od Wacka Krzeptowskiego począwszy, na białym misiu na Krupówkach skończywszy. Łatwość, z jaką przychodzi wieszanie psów po moich współplemieńcach jest irytująca, zastanawia mnie też bezkarność autorów w szafowaniu opinii, ba, nawet sądów w materii zarówno trudnej, jak i delikatnej. Bierzemy to często na klatę, wyszydzając tych, którzy podnoszą raban w imię naszej regionalnej godności. Ciekawe, jak ci pseudo znawcy czuli by się, gdyby dostali kontrę od Ślązaków czy Kaszubów, którzy pilnie strzegą swej autonomii, ale jednak w granicach ustalonych w Poczdamie; do Jałty lepiej nie wracać…

Nie mam zamiaru dokonywać oceny politycznej tzw. Gorallenvolku w zamierzchłych czasach okupacji hitlerowskiej. Urodziłem się na to za późno, niemniej jednak temat ten przewijał się równie często jak Powstanie Warszawskie, Monte Cassino czy Katyń. Wiedziony historyczną ciekawością poszedłem podczas studiów w temat leżący najbliżej, który po konsultacji z moim wspaniałym promotorem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Stanisławem Grodziskim, określiliśmy jako próbę góralskiego separatyzmu. Obronić tę pracę dyplomową nie było łatwo, gdyż ówczesna Alma Mater to nie dzisiejsze żarty typu Collegium Humanum. Kto zdawał komis z prawa cywilnego u profesora Edwarda Drozda może coś na ten temat powiedzieć…

Wybór katedry Historii Prawa na UJ nie był drogą na skróty; zbieranie materiału zabrało mi kilkanaście miesięcy, spędzonych na grzebaniu w archiwach, muzeach, rozmowach z ludźmi pamiętającymi tamte czasy i naukowcami, którzy zmierzyli się wcześniej z zagadnieniem, które dla ówczesnej władzy było tematem tabu. Mimo usilnych starań archiwa XVI Wydziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pozostały dla mnie niedostępne, pozostało więc pionierskie docieranie do źródeł.

Pierwsze kroki skierowałem do Archiwum Powiatowego w Nowym Targu, gdzie prof. Józef Grzybek udostępnił mi szereg ciekawych dokumentów z tamtych czasów, na co Jan Żmuda, ówczesny kierownik powiatowego Wydziału Spraw Wewnętrznych, łaskawie wyraził zgodę. Kopalnią wiedzy były rozmowy z Witoldem i Zofią Paryskimi w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, ale zastrzegali sobie anonimowość, odsyłając do tamtejszego publicysty, ppłk milicji Alfonsa Filara. Wiele wniósł do mojej pracy Włodzimierz Wnuk, zakopiański pisarz i publicysta.

Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł także mój dziennikarski i hokejowy mentor telewizyjny, Stefan Rzeszot. Dzięki niemu kontakt z Jerzym Berghauzenem, doktorantem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego, okazał się nieoceniony. Jego niepublikowany szerzej skrypt „Podhale w czasie okupacji”, będący efektem wielu wakacyjnych studenckich obozów naukowych, okazał się kopalnią wiedzy o tamtych czasach. Rodzinne spotkania z udziałem wuja Romana Rapackiego i ciotki Wacławy Legutko dały bezcenne kontakty do ludzi z „tamtych czasów”, zaś towarzyskie posiady mego ojca z braćmi Zbigniewem i Leszkiem Behounkami, ostemplowane wiedzą Józefa „Starego” Borowicza, dopełniły starań o historyczną rzetelność.

Rzetelność, która obarczona była ryzykiem anatemy informatorów, zaopatrzona kopiami dokumentów i retuszowanych zdjęć, zamknęła się na kilkudziesięciu stronach mej pracy dyplomowej p.t. „Gorallenvolk – czyli góralski separatyzm pod hitlerowską okupacją”, bardzo dobrze ocenionej przez uniwersytecką komisję podczas obrony dyplomu 17 listopada 1977 roku. Otwórzmy zatem jej karty…

* * * *

Wyspecjalizowana penetracja regionu podhalańskiego przez hitlerowskie tajne służby rozpoczęła się jeszcze na długo przed wybuchem wojny. Znakomitą przykrywką dla niemieckich agentów były kontakty sportowe, turystyczne czy kulturalne, których w latach trzydziestych w Zakopanem nie brakowało.

Skąd w stolicy polskich Tatr wziął się Witalis Wieder, tego do dziś nikt nie wie. Kapitan Wojska Polskiego w stanie spoczynku, długoletni prezes Związku oficerów Rezerwy i komendant Hufca Przysposobienia Wojskowego był dzierżawcą luksusowego pensjonatu „Maraton”. Trudno sobie wymarzyć lepsze stanowisko do działalności wywiadowczej, mając w Zakopanem wielu znajomych i przyjaciół do brydża i kieliszka, wśród nich pracownika Zarządu Miejskiego i działacza okręgowego Związku Narciarskiego, dr Henryka Szatkowskiego, który kilka lat wcześniej był wysokim urzędnikiem Ministerstwa Komunikacji. Jego powiązania ze sferami rządowymi były mile widziane przy inicjowaniu spektakularnych przedsięwzięć, jak prestiżowe zawody narciarskie FIS 1939 roku, ale dużo wcześniej także przy, niezbyt legalnym, forsowaniu u ministrów Bobkowskiego czy Kasprzyckiego budowy kolejki linowej na Kasprowy Wierch. Jako kapitan sportowy narciarskiej reprezentacji kraju często wyjeżdżał na zawody do Niemiec, Austrii czy Szwajcarii, gdzie możliwości kontaktów z obcą agentura były nieograniczone.

Główny teatr działań wojennych w pierwszych dniach września 1939 roku miał miejsce parędziesiąt kilometrów na północ od Podhala. Zajęcie rodzinnej ziemi przez doborowe formacje Wehrmachtu, wspierane przez wojska kolaboracyjnego rządu Słowacji, przygnębiające wieści z głębi kraju o klęsce – to wszystko wstrząsnęło moralnymi podstawami niezłomnych i hardych górali. Drenaż nastrojów był ułatwiony, gdyż Podhale ogłoszono jako rejon zamknięty, z powodu niedostępnej i trudnej do upilnowania górskiej granicy. Granicy od samego początku wojny wydeptywanej przez ruch kurierski i przerzutowy, zorganizowany przez doświadczonych taterników i przewodników górskich. Ale zamknięcie strefy pogorszyło i tak ciężką sytuację aprowizacyjną. Górale zaczęli głodować, a głód nie jest najlepszym doradcą w codziennym życiu…
Ziarno zwątpienia i słabości zasiała także chwiejna niejednokrotnie postawa niektórych ludzi, uznanych w otoczeniu za autorytety moralne. Ich zaskakujące jeszcze przed wybuchem wojny proniemieckie nastroje wyjaśniły się po zajęciu Podhala przez okupanta. Krety wyszły na powierzchnię, a były to głównie osoby napływowe, których w modnym przedwojennym kurorcie nie brakowało (skąd my to znamy?) i rozpoczęły jawną działalność propagandową, na początku delikatnie, wykorzystując polityczną dezorientację tradycyjnie przecież niezbyt światłego ludu podhalańskiego.
Wśród zaabsorbowanych twardą walka o byt górali, wegetujących na pograniczu ubóstwa z wizją dopiekającego przednówka, poglądy o utworzeniu kadłubowego państwa polskiego w oparciu o współpracę gospodarczą i socjalną z Trzecią Rzeszą, która za chwilę zapanuje nad cała Europą, nie były wcale surrealistyczne. Przekonywano, że Związek Górali już przed wojną wypracował własne metody działania, ale lojalny wobec rządu polskiego zarząd pod przewodnictwem Henryka Walczaka zawiesił działalność w okupacyjnych realiach, przy poparciu znakomitej większości zebranych.
Lecz dla kolaborantów nie stanowiło to przeszkody. Niewybredna propaganda miała różne wersje, a głównym teoretykiem i rzecznikiem góralskiej odrębności rejonu Zakopanego i Nowego Targu był Henryk Szatkowski. Aby zrozumieć sens tej preferencji, trzeba zagłębić się w od dawna pokutujący lokalny szowinizm, traktujący z wyższością mieszkańców innych okolic podgórskich, a więc sądeckich, orawskich czy beskidzkich przez „prowdziwych góroli” w opiętych rzemykami nad kostką bukowych portkach. Krzyczano więc głośno o owej odrębności, szukając dla niej historycznie etnicznej motywacji, wplatając jednocześnie germańskie pochodzenie górali, czego miała dowodzić zbieżność starogóralskiej swastyki z hitlerowskim Hackenkreutzem, czy ewoluująca przez pokolenia spinka, do złudzenia przypominająca ozdobę pontyjskich Gotów.

Najmocniejszym argumentem zaś, bo religijnym, było przywiązanie górali podhalańskich do tradycji chrześcijańskich. Pogłoski o bezczeszczeniu świątyń na kresach wschodnich i antysemicka niechęć były skrzętnie wykorzystywane przez hitlerowską propagandę. Oliwy do ognia dolała zorganizowana przez Wiedera wycieczka górali do Częstochowy, która miała udowodnić, że ich opiekunka z Jasnej Góry jest nietknięta przez okupanta i należycie poszanowana. Zdjęcia modlących się w swych malowniczych strojach górali obiegły niemiecka prasę, stanowiąc jeden z atutów w talii kolaboracyjnego duetu graczy Wieder-Szatkowski. „Gott mit Uns!

(cdn)

Jacek Sowa

copyright 2007 podhale24.plData publikacji: 22.03.2024 11:29