28.02.2016 | Czytano: 1414

Mile widziana powtórka z historii

- Zwycięstwa nas niosą – twierdzi Patryk Wronka, zapytany, czy on i koledzy zdołają zregenerować siły przed poniedziałkowym półfinałem z Tychami.

- Piąte spotkanie z Unią powinno się odbyć w piątek, nie wiem dlaczego zostało przesunięte o dzień – mówi trener Podhala, Marek Ziętara. – Mamy krótki okres regeneracyjny przed pierwszym meczem z Tychami. Nie obawiam się o przygotowanie w fizyczne chłopaków. Są równe teorie jeśli chodzi o rozgrywanie spotkań play off. Są tacy, którzy twierdzą, że lepiej być w rytmie meczowym niż odpoczywać i czekać na rywala.

Tyszanie mieli więcej czasu na odpoczynek, ale różne są teorie na ten temat. Jedni trenerzy twierdzą, że lepiej być w rytmie meczowym, niż czekać i trenować. Zresztą ta teoria już się sprawdziła w przypadku Podhala. W 2010 roku, kiedy „szarotki” sięgnęły po mistrzowskie berło.

Sytuacja w ćwierćfinale była podobna do teraźniejszej. Z JKH Jastrzębie w meczach był remis 2:2. Nowotarżanie do decydującej rozgrywki na lodowisku rywala przystępowali z nożem na gardle i… przegrywali 1:3 Byli za burtą, ale zryw w ostatnich minutach dał im awans do półfinału play off. W 55 minucie Zapała doprowadził do wyrównania. 3 minuty później Iviczicz cudnym strzałem z niebieskiej linii dał prowadzenie „szarotkom”. 127 sekund przed końcem trzeciej tercji trener Wojciech Matczak wycofał bramkarza i Kolusz ulokował krążek w pustej bramce.

- Horror – powiedział wtedy drugi trener Podhala, Marek Ziętara. – Z emocji nie wiem jak się nazywam. Od 50 minuty przeszliśmy na pressing na całym lodowisku i to przyniosło efekt. Gospodarze się pogubili. Gdy Dutka zdobył kontaktowego gola poszliśmy za ciosem, wykorzystując zagubienie jastrzębian. Ci nie wytrzymali naszego nacisku. Wkradł się chaos w ich poczynania i skończyło się naszym happy endem. Nie spodziewaliśmy się, że będziemy mieć tak ciężką przeprawę.

- Sukces rodził się wielkich bólach, ale może to dobry zwiastun – głośno myślał Maciej Klimowski, kibic, który nie opuszczał żadnego spotkania „szarotek” na wyjeździe.

Tymczasem ówczesny półfinałowy rywal, również Tychy, odpoczywał i zbroił się na górali. Tyszanie w trzech meczach odprawili oświęcimian. Podhale nie było faworytem w półfinałowej konfrontacji, podobnie jak obecnie.

- Z GKS Tychy niewielu daje nam jakiekolwiek szanse. Przeciwnik ma potężny skład, ale wierzę w chłopaków, w ich serce do walki i twardy charakter – mówi Marek Ziętara. – W ćwierćfinale byliśmy faworytem i presja zrobiła swoje. Tym razem psychiczny ciężar zostanie zdjęty. Może to będzie z korzyścią dla nas.

Gra na luzie w 2010 roku doprowadziła do niespodziewanego rozstrzygnięcia w półfinale. Podhale wygrało pierwszy mecz na lodzie przeciwnika 2:1, drugi przegrało 1:4, ale po potyczkach u siebie był remis w meczach 2:2 ( 3:2 i 2:6). W kolejnej konfrontacji lepsi byli tyszanie, ale decydujące starcie zakończyło się rezultatem 6:0 dla Podhala. W serii był remis 3:3, ale wtedy obowiązywały bonusy i dzięki temu taki rezultat premiował górali do finału. W nim znalazła się Cracovia, która w trzech meczach uporała się z Zagłębiem.

W finale Podhale pokonało „Pasy” w czterech meczach, co było ogromną niespodzianką. Trener Rudolf Rohaczek narzekał, że zbyt długi był okres oczekiwania na finałowe spotkania i jego zespół wypadł z rytmu meczowego. To podawał za jeden z powodów porażki w finale.

Nie mamy nic przeciwko, by historia się powtórzyła. Niech zwycięstwa niosą „szarotki”, którym w tym sezonie leżą tyszanie. Co prawda w sezonie zasadniczym był remis – po trzy wygrane, ale górale w półfinale Pucharu Polski ograli obrońcę tego trofeum i mistrzostwa kraju.

W play off po raz pierwszy spotkały się zespoły w sezonie 1992/93. Była to pierwsza runda. W tejże rundzie jeszcze trzy razy drużyny skrzyżowały kije. Do trzech konfrontacji doszło w półfinale – dwa razy lepsi byli tyszanie. Raz grano w finale (2006/07) i zwyciężyło Podhale. Ostatni raz zespoły spotkały się w sezonie 2011/12, grając o miejsca 5-8.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama