01.12.2016 | Czytano: 4220

Zaskakująca decyzja Błażusiaka! Odchodzi na emeryturę!

- Ta decyzja dojrzewała we mnie. Dlatego wiem, że jest właściwa i podjęta bardzo świadomie. Sportowo całkowicie się spełniłem, a myślę, że niewielu zawodników może stojąc przed lustrem coś takiego sobie szczerze powiedzieć – mówi Tadeusz Błażusiak w wywiadzie dla Red Bull.

Tego chyba nikt się nie spodziewał. Najbardziej utytułowany sportowiec Podhala powiedział pas. W najmniej spodziewanym momencie. Ogłosił, że jego ostatnim występem będzie grudniowa runda mistrzostw świata w superenduro w Krakowie.

Nie można było sobie wymarzyć lepszego pożegnania. Sportowiec, który zawojował Amerykę, który był na tym kontynencie bardziej doceniany niż w Polsce, właśnie w ojczystym kraju pożegna się z zawodowym sportem.

To wielki sportowiec. Można powiedzieć, że Tadek urodził się na motocyklu. Pamiętam jak zaczynał od trialu jako brzdąc, jeżdżąc za starszym bratem. Imponował wszystkim obserwatorem wspaniałą jazdą, pokonywaniem przeszkód. Wszyscy wróżyli mu wielką karierę. I nie pomylili się. Długo nie mógł startować w zawodach. Powód? Brak prawo jazdy. Gdy już stanął na starcie nie miał sobie równych. Wygrywał mistrzostwo Polski rok po roku, w sumie osiem razy. Został pierwszym Polakiem, który zdobył tytuł mistrza Europy w trialu motocyklowym ( 2004) i wicemistrz świata juniorów. Zaliczał się do czołówki światowej w tej dyscyplinie. Ósmy zawodnik w kalifikacji generalnej mistrzostw świata w 2006 roku. Piął się w górę w hierarchii trialowej, gdy nagle postanowił zmienić dyscyplinę. Dodajmy dość przypadkowo. Za namowa wybrał się do Austrii by wziąć udział w ekstremalnym radzie Erzberg Rodeo. I od razu zaszokował świat. Zaczął rywalizuję na Gas Gasie, motocyklu nie przystosowanym do tego typu imprezy, a radził sobie wyśmienicie. Wtedy został dostrzeżony przez szefa stajni KTM i na finałowy bieg dostał motocykl taki, który dowiózł go do zwycięstwa. Był rok 2007. W sumie pięć razy z rzędu triumfował w tym rajdzie. Po drodze wywalczył sześć tytułów mistrza świata FIM SuperEnduro, pięć razy sięgał po mistrzostwo Ameryki w Endurocrossie, ma w gablocie cztery złote medale X-Games i triumf w pierwszej edycji Red Bull 111 Megawatt. Dodajmy do tego, że sześć razy z rzędu triumfował w Plebiscycie Sportowego Podhala na najlepszego sportowca naszego regionu.

- Koniec mojej zawodowej jazdy w hard enduro. Tak poważne kroki nigdy nie są kwestią jednej chwili, jednego dnia, przynajmniej u mnie. Nie może być tak, że wstajesz nagle lewą nogą i mówisz: „już nie jeżdżę”. Nie zmienia się życia, a 20 lat startów to większość mojego życia, pod wpływem impulsu. Ta decyzja dojrzewała we mnie. Dlatego wiem, że jest właściwa i podjęta bardzo świadomie. Miałem ze sobą pewnego rodzaju wewnętrzny układ. Jakiś czas temu postanowiłem, że jeśli taka myśl zacznie przebijać się do mojej świadomości, to będzie znak, że pora kończyć. I wiedziałem, że sam będę musiał się pogodzić ze swoim wyborem, zaakceptować fakty, bo nigdy nie miałem złudzeń, że będę się ścigał wiecznie. Hard enduro to nie rock n’ roll – nie da się utrzymywać na szczycie przez 50 lat, jak Rolling Stonesi – powiedział w wywiadzie dla Red Bull.

Stefan Leśniowski

 

Komentarze









reklama