16.12.2013 | Czytano: 3171

Każdy gra swoją gierkę

- Żyliśmy nadzieją, że wychowankowie z „dream teamu” wrócą, ale ich nie potępiam. Wybrali drużyny, które mają szansę walczenia o najwyższe trofea. W dobrej, wyrównanej drużynie mogą pozwolić sobie na chwile słabości. W Podhalu musieliby grać na dwóch etatach – mówi Stanisław Papuga.

- Czy dla Podhala ekstraklasa to hokejowe Himalaje? – pytam naszych ekspertów.
Jacek Kubowicz: - Niestety tak. Takie są realia. Początek sezonu mieliśmy słaby, potem było 5-8 meczów w miarę dobrych i wyrównanych. Niestety koniec roku w wykonaniu naszej drużyny był marny. Ekstraklasa to uniwersytet. Dla wielu zawodników, to za wysokie progi.
Stanisław Papuga: - Nie oszukujmy się, nie mamy klasowych graczy, nie posiadają umiejętności na ekstraklasę. Ostatnia runda była kiepska. Może wynikało to z kontuzji, przemęczenia, bo liga pędzi w zawrotnym tempie. Młodzi nie wytrzymali tempa. Trener ma związane ręce, bo innych nie ma. Brakuje tej drużynie pięciu kreatywnych graczy, którzy wzięliby odpowiedzialność na siebie.

- Ważniejszy wynik, czy wrażenia artystyczne?
Jacek Kubowicz: - Zdecydowanie wynik. Pięknych porażek było już tyle, że zabrakłoby palców u rąk. Co z tego, że fragmentami gramy ładnie, ale z tego punktów w tabeli nie przybywa. Nie przybywa też ludzi na trybunach. Kibica interesuje wymierny efekty. Analizowałem frekwencję i jest ona zdecydowanie na korzyść zeszłego sezonu. Wtedy, grając w pierwszej lidze, średnia widzów wyniosła tysiąc. Teraz 500 i chyba nawet przesadziłem.
Stanisław Papuga: - Wyniki napędzają dobrą atmosferę w szatni, na trybunach, w mieście, u sponsorów. Kibic nie chce oglądać porażek swojej drużyny. Woli, żeby brzydko wygrać, niż ładnie przegrać. Kibica też nie interesuje czy zespół jest przetrzebiony kontuzjami, czy ma inne kłopoty. On patrzy tylko na wynik i przez jego pryzmat ocenia drużynę, klub. Tymczasem ostatnio doznaliśmy bolesnych porażek. Wszystko przegrywamy. Chyba nauczyliśmy się już przegrywać, a to nie jest optymistyczny objaw. To działa na psychikę. Cieszymy się z honorowego gola, a jesteśmy 1:6 czy 1:9 w plecy.

- Największe rezerwy w drużynie? Sfera mentalna czy umiejętności hokejowe?
Stanisław Papuga: - Zdecydowanie umiejętności hokejowe. Dla niektórych ekstraklasa to - jak już mówiliśmy- Himalaje. Góry wysokie i bardzo zdradliwe. By je pokonać trzeba być dobrze przygotowanym fizycznie i psychicznie. Jak to w górach, śnieg i wiatr w oczy wieje. Nam mocno wieje. Gdzie tkwią rezerwy? W każdej formacji. Szwankuje gra obronna. Obrońcy za delikatnie grają przed własną bramką. Na pewno wynika to ze zbyt mikrych warunków fizycznych graczy, którymi dysponuje trener. Trzeba zdecydowanie poprawić grę w obrębie własnej bramki. Tylko czy stać na to aktualnych graczy? Napastnicy też nie wywiązują się zadań obronnych. Nie potrafią w porę wrócić, pokryć rywala na niebieskiej linii. Wszystkie strzały z daleka wpadają. Tak nie powinno być. Zbyt łatwo tracimy bramki i seriami, a z wielkim trudem jej zdobywamy. Kolejny kamyczek do ogródka, to gra w przewagach. Każda drużyna ma jedną piątkę, która rozgrywa ten stały fragment gry. My nie dysponujemy taką formacją. Brakuje nam pięciu kreatywnych gości, którzy potrafiliby cwaniactwem skutecznie wykończyć liczebną przewagę. Co z tego, że gramy w meczu 12-14 minut z zawodnikiem więcej, skoro nic z tego nie wynika. Dawno bramki nie strzeliliśmy w przewadze. Gramy na zasadzie – jak idzie, to idzie. Największe rezerwy tkwią w grze kolektywnej. Teraz kto dorwie krążek, to jedzie z nim, aż go straci. Traci siły, a efekt mizerny. Jesteśmy słabi, ale grą zespołową, szybką wymianą „gumy”, szybkim wyprowadzeniem jej z tercji, można zaskoczyć rywala. Każdy gra swoją gierkę, a kibice się denerwują i psioczą.
Jacek Kubowicz: - Ja skłaniałbym się, że największe rezerwy, oprócz umiejętności, mamy także w sferze mentalnej. Nie grają tylko sami debiutanci w ekstralidze. Są tacy, którzy już sięgali po tytuł mistrza kraju. Niektórzy mają ponad 100 rozegranych spotkań w tej klasie rozgrywkowej. Wtedy pokazali, że posiadają umiejętności. Byli przydatni drużynie. Mimo, iż występowało w niej wielu obcokrajowców oraz reprezentantów kraju, to zdołali się przebić do drużyny. Zgoda, grali więcej lub mniej, ale nie grali ogonów. W przypadku tych graczy sfera mentalna odgrywa kolosalną rolę. Uważam, że jest to kwestia podejścia do meczu, wykrzesania z siebie charakteru, serca. Nie twierdzę, że nie wkładają serca, ale widocznie za mało, bo pamiętamy ich z lepszej strony. Z lepszych występów.

- Trener Marek Ziętara twierdzi, że wielu jego zawodnikom brakuje odwagi.
Jacek Kubowicz: - On jest z nimi na co dzień, więc lepiej ich zna. Ja oglądam ich dwie godziny podczas meczów. Na pewno nie jest to budujące. Odwagi nie da się kupić, ani załatwić, ani wytrenować. Jeśli jej nie mają, to nie powinni być hokeistami. Mało odważny hokeista, to słaby hokeista.
Stanisław Papuga: - Jak się ktoś boi, to niech zmieni dyscyplinę. Szachy są grą bezkontaktową.

- Jesteście zawiedzeni, że nasi wychowankowie z „dream teamu” wybrali inne kluby?
Stanisław Papuga: - Jestem zawiedziony. Liczyłem, że wzmocnią i pociągną drużynę. Pozostali młodzi gracze mogliby przy nich powalczyć. Czegoś się nauczyć. Tej drużynie brakuje autorytetów. Żyliśmy nadzieją, że wrócą, ale z drugiej strony nie potępiam ich. Każdy ma jakiś cel w życiu. Wybrali drużyny, które mają szansę walczenia o najwyższe trofea. W dobrej, wyrównanej drużynie mogą pozwolić sobie na chwile słabości. W Podhalu musieliby grać na dwóch etatach.
Jacek Kubowicz: - Również uważam, że zdecydowały kwestie sportowe. Pieniądze zapewnie niewiele większe, chociaż… Dysponujemy dwoma różnymi oświadczeniami. Hokeiści twierdzą, że w pierwszej propozycji warunki finansowe nie były zbyt dobre. Z kolei pani prezes mówi, że sprostała ich warunkom, a była nawet w stanie zaoferować dwom zawodnikom znacznie więcej niż chcieli. Nie wiadomo, kto mija się z prawdą.

- Układ sił po zagospodarowaniu „kryniczan” ulegnie zmianie?
Jacek Kubowicz: - Już uległ, na korzyść Jastrzębia. Tychy były i są mocne. Kolusza i Malasińskiego w Tychach widać, ale nie aż tak jak w Krynicy. Tychy mają trzy mocne piątki, czwarta niczego sobie i trudno się im przebić. Jastrzębie skorzystało najwięcej, pozyskując Odrobnego, Laszkiewicza i Pasiuta.
Stanisław Papuga: - Jastrzębie i Tychy to na dzień dzisiejszy potentaci ligi. Dysponują wyrównanymi formacjami. W każdej są wielkie nazwiska. Każda może przechylić szalę zwycięstwa na stronę swojego teamu. Decydować będzie dyspozycja dnia. Czarnym koniem może być Ciarko. Ma zawodników z potencjałem, którzy w play off mogą zaistnieć.

- „Gramy mecz za meczem cyklem wtorek – piątek – niedziela i nawet nie mamy czasu, by złapać oddech. Gdy do tego dołożymy serię kontuzji, to efekty są takie, jakie są – skarżył się jeden z zawodników na zbyt dużą ilość spotkań i wahania formy.
Stanisław Papuga: - 15-20 lat temu było znacznie więcej kontuzji. Teraz przepisy są rygorystyczne, chroniące zdrowie zawodnika. Hokej stał się bardziej techniczny. Zmęczenie to kwestia przygotowania fizycznego do sezonu oraz długa ławka. Trzy ataki to za mało na ligę, która pędzi w ekspresowym tempie. Ale tak gra się na świecie i nikt nie marudzi. Ponadto zawodnicy 35- letni wolniej się regenerują. Drużyna, która dysponuje młodą kadrą może w play off namieszać. Młodzi mogą być języczkiem u wagi. W młodości upatruję szansy Podhala. Gdy wrócą 20 – latkowie z mistrzostw świata, Marek Ziętara będzie miał do dyspozycji cztery formacje i być może wtedy trybiki jego maszyny zaczną lepiej funkcjonować.
Jacek Kubowicz: - Ci zawodnicy, którzy tak mówią są bardzo zadowoleni z lokautu. Będą sobie odpoczywać, trenować delikatnie. Nie na tym to jednak polega. Trening powinien być zdecydowanie mocniejszy niż mecz. Więcej krwi na treningu, tym mniej w meczu. Może zagrajmy raz w tygodniu? Niech prezesi płacą 7- 10 tysięcy złotych, a kibice na mecz przyjdą w ilości 5000, a nie 500. Będziemy się cieszyć, ale chyba nie o taką radość nam chodzi. Ten zawodnik, który tak powiedział, to du… nie zawodnik. Mecz jest świętem dla sportowca.

- Gdybyście mieli wskazać polskiego gracza, który mógłby pojechać na podbój najlepszych lig, to przychodzi wam do głowy…
Jacek Kubowicz (długo się namyśla): - Nikt nie przychodzi mi do głowy. Przedsmak lepszej ligi miał Kamil Kosowski. Ile grał? Półtora miesiąca i nie zagrzał miejsca. Inni też się nie przebili.
Stanisław Papuga: - Marcin Kolusz grał w Kanadzie, Czechach, na Słowacji i również się nie przebił. To był jedyny gracz, który miał predyspozycje, by zrobić karierę. Wyrastał ponad poziom. Obecnie nie mamy w lidze gracza, który mógłby wyruszyć na podbój Europy. W zasadzie mógłby nim być Przemysław Odrobny, ale… nie jest już perspektywiczny. Paweł Dronia zahaczył się w niemieckiej DEL i bacznie śledzimy jego losy.

Jacek Kubowicz: Życzymy kibicom zdrowych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego i optymistycznego Nowego Roku. Do zobaczenia w styczniu, jeśli nie będzie lokautu, w większej ilości na trybunach MHL.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama