17.12.2013 | Czytano: 2162

Debiutantki nie zawiodły

- Mistrzostwa dostarczyły nam sporo materiału do przemyśleń. Na pewno musimy rozgrywać więcej spotkań z mocnymi zespołami. Brak ogrania był widoczny w meczach z czołową szóstką czempionatu, gdy decyzje trzeba było podejmować bardzo szybko – twierdzi Arkadiusz Pysz, selekcjoner drużyny narodowej unihokeistek.

- Siódme miejsce w zakończonym czempionacie globu, to sukces czy porażka?
- Na aktualny stan polskiego unihokeja, na ilość zawodniczek i zespołów, to bardzo dobry wynik. Zadowolony jestem przede wszystkim z postawy debiutantek, zwłaszcza młodych. Zagrały fajny turniej. Zabrakło im tylko chłodnej głowy w sytuacjach podbramkowych, bo mogły częściej wpisywać się na listę strzelczyń. Jeśli będą nadal się tak rozwijać, jak się rozwijają, to polski unihokej będzie miał z nich pociechę. Jestem przekonany, że w następnych mistrzostwach świata będą sobie jeszcze lepiej radziły. Może nie wszystkie dziewczyny zagrały na takim poziomie na jaki liczyłem, ale generalnie nie zawiodły. Brakowało mi w zespole liderki, która w sytuacjach kryzysowych wzięłaby ciężaru gry na swoje braki, potrafiła poderwać zespół do walki. Mistrzostwa dostarczyły nam sporo materiału do przemyśleń. Na pewno musimy rozgrywać więcej spotkań z mocnymi zespołami. Brak ogrania był widoczny w meczach z czołową szóstką czempionatu, gdy decyzje trzeba było podejmować bardzo szybko. To efekt przyzwyczajeń z naszej ligi, gdzie gracz ma mnóstwo czasu na wykonanie podania, przygotowanie się do strzału. Zachowania muszą być wyćwiczone. Każdy zawodnik powinien wiedzieć co ma robić w danym momencie na boisku.

- Żadnej drużyny z szóstki nie dało się ugryźć.
- Mogliśmy tylko powalczyć, ale pod jednym warunkiem, że nasza skuteczność będzie w granicach 70-80%. Tymczasem była na poziomie 10-15%. To za mało. Przy drużynach z czołówki z taką skutecznością o dobry rezultat jest bardzo trudno.

- Trudno przychodziło nam zdobywanie goli, bo wszystkie strzały były blokowanie, przyjmowane przez przeciwniczki na ciało. Z kolei Polki pozostawiały rywalkom zbyt dużo swobody.
- Wynikało to z szybkości rozegrania piłeczki przez przeciwniczki. Nie zawsze byliśmy w stanie przesunąć się w linii, by obronić strzał ciałem. Przed każdym meczem podkreślałem, że kluczem do sukcesu będzie odcinanie przeciwnika od strzałów z daleka.

- Jak oceniasz występ siedmiu nowotarżanek?
- Solidną ocenę wystawiłbym Justynie Florczak i Agnieszce Timek. To były udane ich mistrzostwa. Szwankuje u nich jeszcze wykończenie akcji, ale w pojedynkach jeden na jeden Timek sobie świetnie radziła. Z Łotwą Agnieszka wygrała sporo pojedynków jeden na jeden. Ania Kubowicz również zaliczyła dobry występ. Musi poprawić motorykę, być szybsza. Za to umie się znaleźć pod bramką przeciwnika. Jest w tym miejscu, w którym powinna być. Kasia Fuła miała lepsze i gorsze momenty. Musi pracować nad poprawą motoryki i ustawieniem się. Jeśli jest się skrzydłową, to trzeba wiedzieć, w którym miejscu trzeba stać, by akcja była skuteczna. Dobrze to wykonała w meczu ze Szwedkami i zdobyła gola w przewadze. Aneta Grynia i Marzena Bryniarska zagrały na dobrym poziomie. Nie zagrały źle, ale mogły wznieść się na wyższy pułap. U Magdy Krzystyniak brakowało mi wykończenia akcji. Dużo grała za bramką. Założenia były takie, by trzymać piłeczkę za bramką, przemieszczać się z jednej na drugą stronę, ale w pewnym momencie trzeba było wyjść przed bramkę i oddać strzał. Tego u niej mi brakowało. Nie miała natomiast problemów w przetrzymywaniu piłeczki przy bandzie.

- Kontuzja Bryniarskiej jest groźna? Na długo wyskoczyła ze składu?
- Wydaje mi się, że na bardzo długo. Ma skręcony staw kolanowy. Dopiero po specjalistycznych badaniach okaże się czy nie ma uszkodzonego jeszcze wiązadła i łąkotki.

- Mistrzostwa, oprócz jednej niewielkiej zmiany, przyniosły status quo na szczycie.
- Finał się powtórzył. Odniosłem wrażenie, że Finki były usatysfakcjonowane z awansu do finału. Myślami już chyba są przy mistrzostwach świata u siebie za dwa lata. Dlaczego tak sadzę? Codziennie mocno trenowały i potem grały mecze. Ich celem było wejście do finału, ale pracują nad tym jak pokonać Szwedki za dwa lata. Ponownie nie udało się gospodarzom zdobyć medalu. W Szwajcarii brązowy krążek odebrały gospodyniom Czeszki, teraz te dwie reprezentacje zamieniły się miejscami. Szwedki i Finki zaczynają uciekać Szwajcarkom i Czeszkom. Uważam, że kolejny czempionat jeszcze bardziej zdominują. Tak to odbieram, po tym co dzieje się w kobiecym unihokeju.

- W tych krajach ligi są profesjonalne?
- Szwedki są profesjonalistkami, z kontraktami. Natomiast tylko niektóre zawodniczki z Finlandii i Szwajcarii posiadają kontrakty.

- Zauważyłeś jakieś nowinki w taktyce?
- Nic szczególnego. Zmienił się system gry, który jest bardzo wymagający, szczególnie dla zespołów, które grały w dwóch pierwszych grupach. Po trzech meczach z wymagającymi rywalami, zespoły z trzecich i czwartych miejsc musiały grać z zespołem słabszej grupy o wejście do ćwierćfinału. W tamtych grupach tylko jedno spotkanie, o pierwsze miejsce, miało duży ciężar gatunkowy. Myśmy czwarty mecz, który zazwyczaj jest kryzysowy, graliśmy z Dunkami. Trudno nam się grało. Koncertowo zagraliśmy w trzeciej tercji, trzymaliśmy piłeczkę i dzięki temu wygraliśmy.

- Co dalej z reprezentacją?
- Ma wolne. Nie wiem jak długo. Pracuję nad sprawozdaniem dla Ministerstwa Sportu i zarządu Polskiego Związku Unihokeja. Czekamy jakie decyzje zapadną. Osiągnęliśmy drugi wynik w historii. Musimy zmodyfikować nasze przygotowania. Trzeba myśleć perspektywicznie i przygotowywać się 4-letnim cyklem, a nie w perspektywie tylko kolejnych mistrzostw. Na pewno nie będzie to takie proste, bo u nas unihokej jest sportem amatorskim. Trener nie zawsze może mieć do dyspozycji 25 zawodniczek.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama