17.03.2014 | Czytano: 2949

Mission impossible?

- Od dziesięciu lat rządzi klubem Komitet Rodzicielski i daleko mu do profesjonalnego zarządzania. Od tego momentu zaczęły się układy, spełnianie własnych interesów, a nie dobro klubu. Każdy Komitet Rodzicielski zapowiadał po przejęciu władzy, że „my będziemy lepsi”, „my wam pokażemy”. Tymczasem z każdym rokiem wpadamy w coraz większą dziurę – mówi Andrzej Słowakiewicz, olimpijczyk, były trener Podhala.

- Zaskoczyła cię decyzja Marka Ziętary?
- Nie jestem zaskoczony. Szkoda, że zrezygnował, bo mało jest młodych trenerów, którzy zostawiają serce i bez granic poświęcają się temu co robią. Bardzo mocno przez dwa lata angażował się w odbudowę drużyny na profesjonalnym poziomie. Początkowo wydawało się, że jest szansa, by powrócić na utracone pozycje. Niestety w pewnym momencie nie miał możliwości wykazania się swoimi umiejętnościami, bo nie miał bazy i materiału. Nie mógł się ścigać maluchem z mercedesem. Na starcie oba pojazdy miały jednakową szansę, ale na trasie maluch został daleko w tyle.

- Na giełdzie pada twoje nazwisko jako następcy Marka Ziętary. Prawda czy fałsz?
- Fałsz. Nie podejmę się pracy w strukturach w jakich klub funkcjonuje. Od dziesięciu lat rządzi nim Komitet Rodzicielski i daleko mu do profesjonalnego zarządzania. Od tego momentu zaczęły się układy, spełnianie własnych interesów, a nie dobro klubu. Każdy Komitet Rodzicielski zapowiadał po przejęciu władzy, że „my będziemy lepsi”, „my wam pokażemy”. Tymczasem z każdym rokiem wpadamy w coraz większą dziurę, z której coraz trudniej się wydostać. Gdyby drużynę objął Scotty Bowman (kanadyjski trener, wygrał dziewięć razy Puchar Stanleya i dwa razy Jack Adams Award – przyp. aut.), nic nie zrobiłby. Jeśli klub chce być obecny na hokejowym rynku musi zmienić swoją strukturę. Musi się dostosować do obecnych czasów. Klub dzisiaj to przedsiębiorstwo i na takich zasadach powinien działać, z przygotowanymi menadżerami na każdym odcinku. Coraz częściej związany jest bowiem z biznesem i dużymi pieniędzmi. Myślenie, że do polskiego klubu przyjdzie szejk z walizką pieniędzy, jest nierealne. Powinien więc działać na zasadzie spółki. Społeczne działanie dzisiaj nie prowadzi do sukcesów. Podhale przeżyło już trzy upadki, czwartego nie przeżyje.

- Gramy po to, żeby przetrwać, żeby zbudować drużynę na przyszłe lata – to motto obowiązywało przed sezonem w klubie. Czy armia jest już na tyle wyszkolona, by wysłać ją na wojnę.
- Armii brakuje żołnierzy i uzbrojenia. Z takim arsenałem nie da się wyruszyć na wojnę. Każda bitwa zostanie przegrana. Najzwyczajniej w świecie w tym sezonie brakowało jej odwagi, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność za wynik. Wychodzili „żołnierze” na pole bitwy, zobaczyliśmy kilka indywidualnych popisów, pojeździli 60 minut i schodzili do bazy. Najczęściej z opuszczonymi głowami. Uważam, że młodzi zawodnicy za wcześnie dostali szansę gry w ekstraklasie. Wygrali szczęśliwy los na loterii. Dostali się do drużyny, bo musieli, nie mieli konkurencji. Do takich walk nie byli przygotowani. Musieli się uczyć tego, co ich rówieśnicy z innych krajów już posiedli w wieku juniorskim. W Polsce nie ma systemu rozgrywek juniorskich. Drużyny juniorskie w krajach choćby ościennych w 90% przygotowują gracza do seniorskiego hokeja. Pod względem fizycznym, technicznym, taktycznym i mentalnym. Nasi dopiero uczyli się hokejowego abecadła – sytemu gry, dyscypliny, kultury sportowej, nadrabiali niedostatki w przygotowaniu fizycznym – na poziomie ekstraklasy. Efekt mógł być tylko jeden.

- Może trzeba zrobić krok w tył, by potem zrobić dwa do przodu.
- Ta grupa otrzymała blisko 50 korepetycji od dobrych ligowych profesorów, spędziła setki godzin na domowych pracach i efekt był taki sam jak po pierwszych lekcjach. Te same błędy i kolejne egzaminy oblane. Profesorowie uwypuklali mankamenty, które trzeba było eliminować podczas prac domowych. Żeby je dobrze wykonać trzeba ćwiczyć z mocnymi. Trzeba mieć zawodników, od których można się czegoś uczyć. Junior od juniora niczego się nie nauczy, bo są na tym samym poziomie, mają te same nawyki. Trener traci głos, wypruwa żyły, a do przodu się nie idzie. Treningi muszą być mocne, takie jak mecze, a do tego potrzebna jest konkurencja. Wtedy na treningach można pokazać szkoleniowcowi przydatność do drużyny, a można to zrobić tylko wtedy, gdy jest rywalizacja. Za moich czasów starszy zawodnik musiał zasuwać dwa razy więcej, bo czuł oddech młodego za plecami. Obecnie trener miał związane ręce. Jak karać zawodnika, który powiela błędy, który nie wykonuje jego założeń taktycznych? Posadzić na ławce? To kim miałby grać? Podhale by wystąpić w lidze juniorów musiało połączyć się z Krynicą. Trener Ryszard Kaczmarczyk wiele razy wypowiadał się, że zawodnicy robią łaskę, że grają. Ile razy trzeba było opóźnić wyjazd na mecz, by czekać na zawodnika do skompletowania składu.

- Straszliwie czarny scenariusz malujesz. Wynika z niego, że trzeba zamknąć interes, tymczasem w grupach młodzieżowych jeszcze jakoś sobie radzimy.
- Rzeczywiście zdobywamy medale, ale to nie znaczy, że dobrze trenujemy. Po prostu w innych klubach nic się nie robi. O juniorach starszych już wspomniałem. Juniorzy młodsi, którzy zdobyli wicemistrzostwo kraju złożeni byli z czterech roczników. To niespotykane w 80 – letniej historii Podhala. Czy trzeba coś więcej tłumaczyć. Dawniej grupy wiekowe były bardzo liczne, było z kogo wybrać. Finowie przyjęli model 25 zawodników. Z tej grupy wyłania się jednego hokeistę światowej klasy, pięciu europejskiej i pięciu krajowej. Nie wolno zgubić żadnego gracza. Muszą być stworzone takie warunki, by każdy mógł się pokazać i jednocześnie podnosić umiejętności. Drużyna jest jak rodzina, jak się rozpadnie, to koniec. Działalność grup młodzieżowych oparta jest o fundusze rodziców. Rodzic nie ma wsparcia z klubu. Dzisiaj nic się chłopakowi nie oferuje. A proces szkoleniowy jest bardzo żmudny, trwa 10 lat. Sygnalizowałem ten problem poprzedniemu zarządowi, ale Komitet Rodzicielski nie dał się przekonać. Mogę śmiało tak powiedzieć, bo będąc trenerem SSA Wojas, dyrektor sportowy Stanisław Malecki podpisał umowę o współpracy i wzajemnej wymianie myśli szkoleniowych z Popradem. Dokument jest do wglądu, zyskał akceptację burmistrza, który zaangażował się w ratowanie hokeja. I gdzie dzisiaj jesteśmy? Dzisiaj na zajęciach widziałem ośmiu zawodników, a to nie pierwszy raz. To żaden proces treningowy, to jest ślizgawka. Szkoda tylko prądu. Od kilku lat młodzież nie bierze udziału w turniejach międzynarodowych. Dawniej jeżdżono do południowych sąsiadów, Niemiec, Łotwy, a nawet Kanady. Młodzież potykała się z różnymi stylami gry i podnosiła swoje umiejętności. Teraz nawet u siebie nie organizujemy Memoriałów, które jeszcze nie tak dawno rozgrywane były w okresie świąteczno – noworocznym.

- Za twoich zawodniczych czasów do drużyny seniorskiej ławą wchodzili juniorzy i odgrywali w niej czołowe role. Więcej, byli czołowymi postaciami w reprezentacji kraju. Teraz jak pojawi się jedna perełka, to jest wielkie święto. Brak talentów?
- Nie można mówić, że nie mamy talentów. Nie jest to taki wysyp jak w latach 70 czy 80 –tych, gdzie młodzi formacjami wchodzili do seniorskiej drużyny, ale mamy teraz graczy, których się nie musimy wstydzić. Patryk Wronka czy młodsi – Alan Łyszczarczyk czy Adrian Słowakiewicz. Ci dwaj ostatni należą do czołowych graczy w lidze czeskiej i słowackiej. 80- lat hokeja na Podhalu sprawiło, iż jest on w genach tej ludności. Szkolenie to oddzielny temat. Trenerami są albo byli zawodnicy, którzy znają warsztat z okresu, gdy grali, bądź nauczyciele. Profesjonalny trener musi być dyspozycyjny, a więc dobrze wynagradzany. Dawniej wychowanie fizyczne w szkole było drugim treningiem, teraz rzuci się piłkę i róbta co chceta.

- Coraz mniej młodzieży garnie się do sportu.
- Niestety. Młodzież woli grać, ale… na komputerze. Hokej jest drogi i stąd coraz mniej młodych chłopaków go uprawia. Rodziców nie stać na zakup sprzętu, kijów, pokrycie wyjazdów. Ma też pod nosem ogromną konkurencję w postaci piłki nożnej czy unihokeja, dyscyplin znacznie tańszych, bardziej dostępnych. Ostatnio przeczytałem, że w Waksmundzie powstaje klasa sportowa koszykówki i piłki nożnej. Kurczy się „towar”, który można wyrwać. Teraz dopiero pole do popisu będą mieli działacze. Kto sprytniejszy, kto będzie miał więcej do zaoferowania. Będzie to trudne zadanie, bo młodzi ludzie widzą, że poziom sportowy polskiego hokeja jest niski i nic na przyszłość nie gwarantuje. Dzisiaj masz pieniądze, grasz w KHL lub jesteś mistrzem Polski, bo sobie kupisz zawodników. Nikt nie rozlicza Cracovii, że nie ma młodzieży. Umarł król, niech żyje król. W Niemczech mocne kiedyś kluby z braku pieniędzy teraz ograniczyły się do szkolenia młodzieży, którą później wysyłają do mocniejszych ośrodków. Nie wiem czy to nie byłoby najlepszym rozwiązaniem na obecną sytuację w Nowym Targu. Można też spróbować założyć Akademię Hokejową nie tylko z „naszych” chłopaków, ale także z innych rejonów kraju i zatrudnić trenerów zagranicznych z najwyższej półki. Mogłaby być kluczowym projektem dla klubu i celem strategicznym rozwoju na najbliższe lata.

- Jest jednak druga strona medalu. Pierwsza drużyna jest pociągiem, który ciągnie wagoniki. Jeśli nie będzie lokomotywy, to jeszcze trudniej niż obecnie będzie namówić chłopaka do uprawiania hokeja. Młody musi mieć idoli w drużynie, z którymi chciałby się utożsamiać. Tak było dawniej. Młodzi ganiali za krążkiem po ulicach i utożsamiali się z Ziętarą, Tokarzem, Kokoszką czy też Łukaszką i T. Słowakiewiczem w bramce. Obecnie w pierwszej drużynie nie ma takich idoli.
- To prawda. Chociaż gwiazdy naszego chowu są, tyle, że reprezentują inne kluby. Aż czternastu nowotarżan powołano do szerokiej seniorskiej reprezentacji. To przecież 3/4 drużyny. Na pewno sporym osiągnięciem obecnych władz byłoby ściągnięcie ich wszystkich do Podhala. To byłby impuls dla młodego pokolenia i danie sobie czasu na załatanie „dziury” pokoleniowej. Hokej na poziomie seniorskim jest do uratowania, ale od zaraz muszą być podjęte profesjonalne działania. Klub musi dokonać analizy minionego sezonu, zrobić remanent zawodniczy, oddzielić plewy od ziaren. Określić strategię działania i budżet na najbliższy sezon, bo po kolejnym takim jaki był wielu zapomni, że w Nowym Targu istnieje taka dyscyplina. Może trzeba z kibicami otwarcie porozmawiać, że jeśli do końca maja wykupią 2,5 tysiąca karnetów, to klub podejmie rozmowy z wychowankami i zbuduje mocną drużynę. Z karnetów sprzedawanych przed sezonem żyją kluby w innych krajach. Znam górali, którzy, gdy chłopaki będą wygrywać, bić się o najwyższe laury, to przyjdą do szatni i coś graczom dorzucą. Dżentelmeni o pieniądzach nie mówią, ale uważam, że za 2 mln złotych możemy zdobyć mistrzostwo Polski. Tylko do rozmów z kibicami i sponsorami muszą być oddelegowane osobistości, wiarygodne i mające moc przekonywania. Trzeba też pomóc ludziom wydać pieniądze, a więc zachęcić do przyjścia na halę, do oglądania widowiska. Ludzie są bardzo wybredni, na byle chałturę nie polecą. Dzisiaj chodzi się na gwiazdy, kocha się zwycięzców. Porażek nikt nie znosi, choćby jak mocnymi argumentami były tłumaczone. Takie nastały czasy.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama