25.03.2014 | Czytano: 3396

Kaczmarczyk: Traktowałem graczy jak jajko

- To była praca na wariackich papierach. W pewnym momencie zacząłem się męczyć. Kiedyś praca z drużyną cieszyła mnie, ale nastał okres, że przychodziłem do pracy z musu. Nie miałem z niej żadnej satysfakcji. Nie było rywalizacji w drużynie i traktowałem graczy jak jajko, by któryś nie zrezygnował – mówi Ryszard Kaczmarczyk, który w odstępie dwóch miesięcy zdobył dwa tytuły wicemistrza kraju z juniorami młodszymi i starszymi Podhala.

Co prawda świat na tym się nie kończy – jak sam mówi – ale rozczarowanie pozostało. Trudno się dziwić rozgoryczeniu trenera. Zakończone w niedzielę mistrzostwa Polski juniorów miały być wisienką na torcie. Zespół, mający w składzie dwie formacje ograne w lidze, miał po pięciu latach odzyskać mistrzowską koronę dla Nowego Targu. Nie udało się. Wiele na to złożyło się przyczyn o czym mówi Ryszard Kaczmarczyk w rozmowie ze Sportowym Podhalem. Nam się też wydaje, że bankiet zakończenia sezonu w przeddzień najważniejszych spotkań nie był przemyślany. W tym dniu zawodnicy powinni się skupić, przygotować psychicznie do meczów sezonu.

- Praca ze zbieraniną z łapanki chyba nie należała do łatwych?
- Rzeczywiście nie była to komfortowa sytuacja. Już do dwóch lat pracuję w takich warunkach, z zespołami budowanymi na szybko na daną imprezę. W ubiegłym sezonie miałem drużynę złożoną z kilku roczników. Junior młodszy trenował z juniorem starszym. W pewnym momencie pojawiła się opcja likwidacji juniora młodszego, bo nie było na tyle graczy, by ograć dwie ligi. Ostatecznie plan się zmienił i wycofano z rozgrywek juniora starszego. W tym sezonie spijamy piankę, którą naważyliśmy. Mamy opłakane skutki tej decyzji. Nie potrafiliśmy samodzielnie zmontować drużyny i trzeba było ratować się fuzją z Krynicą. Nie była to komfortowa sytuacja. Kryniczanie na pewno to potwierdzą. Do pewnego czasu było fajnie, bo nie było presji wyniku. Spotykaliśmy się w soboty i niedziele, co tydzień, czasami w innym składzie. Formacje się zmieniały, ale jakoś ograliśmy ligę, bo to był podstawowy cel. Przyszedł play off. Do zespołu dołączyli zawodnicy z ekstraklasy i priorytety uległy zmianie. Powstał problem jak zbudować drużynę. Tym bardziej, iż osobno trenowaliśmy. Podjąłem decyzję, że skorzystam tylko z piątki graczy z Krynicy. Na pewno trener KTH ma do mnie o to żal. Zresztą powiedział o tym w krótkiej rozmowie. Wydawało mi się, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Czy było? Trudno powiedzieć, aczkolwiek nie widziałem zawodników z KTH, którzy mogliby pociągnąć drużynę, zmienić jej oblicze.

- Fatalnie się pracuje gdy zawodnicy są rozproszeni po różnych grupach.
- Oczywiście, bo wtedy od trenera niewiele zależy. Zawodników dostałem dwa tygodnie przed play offem. Starałem się więc nie przeszkadzać, zbudować formacje tak, by ci co trenowali z ligą grali razem. Na początku w miarę przyzwoicie to wyglądało, zwłaszcza w przypadku pierwszej formacji. Po kontuzji Wronki wskoczył do niej Olchawski i pozostali koledzy dobrze z nim współpracowali. Trochę słabiej prezentowała się druga piątka. Tylko w drugim meczu z Unią świetnie zagrała para Michalski, Kmiecik. To był jedyny dobry występ Michalskiego, bo w pozostałych grał fatalnie. Z meczu na mecz było coraz gorzej z naszą grą. Gdy wrócił Wronka wydawało mi się, że będę miał dwie mocne formacje. Pierwsza potyczka z Sanokiem pokazała, że pojawiała się rysa. Mieliśmy ogromne problemy w grze w przewadze i osłabieniu, a na początku play off był to nasz ogromny atut. Dużo bramek zdobywaliśmy w przewadze, nie traciliśmy ich w osłabieniu. W decydujących meczach ten element zdecydował, że musieliśmy się obejść smakiem.

- Co się stało, że ograni w ekstraklasie zawodnicy zawiedli?
- Jak trener pracuje codziennie z zawodnikami, to wie na co może liczyć. Wie na co ich stać. Powiem szczerze, po dwóch latach wrócili do mnie i nie poznawałem ich. Mentalnie się zmienili. Byli jacyś rozkojarzeni, nerwowi na lodzie, nie wiedzący co mają grać. Może na niektórych zadział syndrom ciągłych porażek w ekstraklasie? To nie jest dobra rzecz ciągle przegrywać. To odkłada się w psychice. Nie życzę żadnemu trenerowi, by pracował tak jak ja. To była praca na wariackich papierach. Fuzja z Krynicą nas uratowała, że mogliśmy grać w finałach. Tylko czy celem szkolenia jest wyłącznie zdobywanie medali? Uważam, że nie. W interesie klubu powinna być dbałość o przyszłość sportową tych graczy. Ocena sezonu nie do mnie należy. Od tego jest zarząd. Ja też muszę się zastanowić, co dalej. Po dwóch latach pracy mam doła psychicznego, niechęć do tego co robię. Zacząłem się męczyć. Kiedyś praca z drużyną cieszyła mnie, a teraz nastał okres, że przychodziłem do pracy z musu. Nie miałem z niej żadnej satysfakcji. Uważam, że z pracy powinno się czerpać przyjemność, bo tylko wtedy jest jakiś efekt, wtedy praca ma sens. Mus tylko za pieniądze. Nie wyobrażam sobie, by ktoś pracował z musu za darmo, bo to bez sensu. Chłopcy też się męczyli. Ci co zostali w Centralnej Lidze Juniorów byli sfrustrowani, bo zostali odsunięci od ligi. Nie wiem czy dobrym pomysłem były ranne treningi pierwszej drużyny. Może trzeba było pracować popołudniami i dać wszystkim szansę walki o miejsce w drużynie? W pewnym momencie chłopcy przestali się rozwijać, bo wiedzieli, że tak czy owak są niezastąpieni. Gdyby była większa rywalizacja, byłoby lepiej.

- Wielokrotnie w sezonie powtarzałeś, że nie masz na chłopaków bata, że robią łaskę, że grają.
- Był taki moment, że traktowałem ich jak kurze jajko. Bałem się, że następny zrezygnuje i nie skompletuję składu. Może trzeba było przerwać rozgrywki? Nie chciałem brać tego na siebie, by nie zarzucono mi, że zrezygnowali przeze mnie. Zawodnicy też muszą sobie odpowiedzieć na pytania: Po co grają w hokeja? Jaki ma sens taka ich postawa? Warto trenować, bo wiele jest przypadków, że przeciętniacy w juniorach robią potem kariery w seniorach, a talenty szybko giną i kończą grę po juniorach. Trzeba zacisnąć zęby i jeszcze mocniej zasuwać. Odnoszę wrażenie, że ci chłopcy nie potrafią walczyć o swoje miejsce. To mnie boli.

- Brakuje charakteru?
- Przed ostatnią tercją decydującego meczu finałowego, Filip Wielkiewicz mobilizował chłopaków słowami: „Panowie pokaże góralski charakter. Weźmy się garść i walczmy. Dajmy z siebie maksa”. Fajne słowa, ale faktycznie tego góralskiego charakteru jest coraz mniej. Dzieci są rozpieszczane, mają wszystko czego zapragną. To jest wina nas dorosłych. Postęp techniczny sprawia, że dzieci bardziej interesują się gadżetami, grami komputerowymi, telefonami komórkowymi, a stronią od wysiłku. Mają coraz mniej ruchu. Wszystko traktują na luzie, bo wszystko za łatwo im przychodzi. Świat idzie w złym kierunku. Tutaj wielkie pole do popisu mają rządzący. Trzeba dzieciaki odciągnąć od tego nałogu póki nie jest za późno. Ale na to trzeba pieniędzy. Jeśli się nie znajdą, to niebawem będziemy kalekim społeczeństwem. Przykro będzie na to patrzeć.

- Po mistrzostwach kraju juniorów młodszych stwierdziłeś: „ ta zbieranina i tak osiągnęła wiele”.
- W juniorach młodszych na pewno. Nie ma nawet dwóch zdań. Byłem w szoku, gdy naprędce tworzyła się drużyna. To była masakra. Kontuzje, jeden wyjechał, inny nie chciał grać, bo źle się czuł w zespole. Dostałem zbieraninę z czterech roczników, w dodatku tydzień przez mistrzostwami Polski. Duża rozpiętość wiekowa sprawiła, iż nie wszyscy się dogadywali. Chłopcy nawzajem sobie dokuczali. Atmosfera była nie za fajna. W dniu wyjazdu pojechaliśmy do szkoły, by namówić jednego chłopaka do gry, a 15 zawodnika ściągnęliśmy w dniu meczu z Nowego Targu, bo okazało się, że jeden nie mógł grać, bo był zawieszony. Jednak z meczu na mecz powstawał kolektyw, który rozegrał fantastyczny półfinał. Chłopcy zagrali odpowiedzialnie. To już był ogromny sukces, a mogliśmy wyszarpać więcej, lecz w finale o porażce zdecydowały niuanse. To był ogromny sukces sportowy, ale… Czas pokaże czy coś więcej z tego sukcesu się wykluje. Czy w przyszłości ci chłopcy będą dobrze grać. Ten przykład pokazuje, że wynik można zrobić nawet słabą drużyną byle tworzyła kolektyw. Natomiast drugie miejsce juniorów starszych nie jest potężną porażką, bo Unia, która była faworytem, nie zdobyła żadnego medalu. My wystąpiliśmy w finale, w którym przegraliśmy z dobrą drużyną, prezentującą poukładany hokej, gryzącą lód. Niemniej pozostał niedosyt. Nie miałem większego wpływu na drużynę, chociaż zapewne też popełniłem błędy. Nie do końca wiedziałem jak sterować zespołem. Nie znałem zawodników z Krynicy, nie wiedziałem czego mogę od nich wymagać, jaka jest ich psychika. Takie detale w meczach na styku mają ogromne znaczenie.

- Jaka przyszłość czeka tych graczy. Czy stać ich na dobre wyniki w ekstraklasie?
- Za szybko weszli do seniorskiego hokeja. Oprócz Wielkiewicza, Szala, Wojdyły i Olchawskiego większość nie grała w Centralnej Lidze Juniorów, tylko w juniorach młodszych. Wielu z nich ma przeciętne warunki fizyczne. Dla nich to był duży przeskok. Oni powinni się jeszcze uczyć kreowania gry, ale w juniorach. Nie było ich na to stać w seniorach, a granie na zasadzie wybicia krążka, przetrzymanie zmiany w tym wieku nie jest najlepszym rozwiązaniem. Sezon gry w ekstraklasie odbije im się czkawką. Wronka i Wielkiewicz łapali się do składu i gołym okiem było widać, że się ograli. Pozostali nie zrobili postępów. Trudno też powiedzieć, że się ograli. Mogę się mylić, bo jestem sfrustrowany co dopiero zakończonymi mistrzostwami, ale… Gdybyśmy nawet zdobyli mistrzostwo kraju, to moja opinia byłaby podobna. Tej młodzieży potrzeba autorytetów, ludzi, od których uczyłaby się. Zawodnicy też powinni zrozumieć, że im to miejsce się nie należało, dostali je w prezencie. Powinni to docenić. Jeśli okaże się, że teraz będą poza składem seniorskiej drużyny, to nie powinni się obrażać tylko zacisnąć zęby i mocno zasuwać. Najgorszą rzeczą jaką mogliby zrobić, to obrazić się na cały świat. Muszą walczyć o miejsce w drużynie, pokazać charakter. W sporcie nic nie powinno być na kredyt, wszystko powinno się wyszarpać na treningach. Sezon dobiegł końca. Chcę podziękować zawodnikom za współpracę. Z większością, z małymi przerwami, spędziłem dziesięć lat. Chyba nie ma takiego szkoleniowca, by tle lat pracował z jednym rocznikiem. Szkoda, że nie mieli innych trenerów, bo ktoś inny miałyby inne spojrzenie. Każdy trener zwraca uwagę na coś innego. Podziękowania należą się Piotrkowi Steskalowi za wsparcie finansowe grupy oraz Pawłowi Bachulskiemu, który wspierał nas organizacyjnie. W każdej chwili mogliśmy skorzystać z jego usług pralniczych. Dziękuję wszystkim tym, którzy w różny sposób wspierali nas – rodziców, zarząd. Jak nie będzie finansów, to choćbyśmy co wymyślili, to organizacyjnie będzie to wyglądało tak jak wyglądało w tym sezonie.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama