13.05.2014 | Czytano: 2031

Jak w Barcelonie(+zdjęcia)

- Teraz jest idealnie, jak w Barcelonie, oprócz tego, że nie płacą (śmiech). Nie muszę martwić się sprawami organizacyjnymi, czy koszulki będą wyprane i inne drobiazgi załatwione. Mogę skupić się tylko na pracy szkoleniowej – mówi Rafał Pelczarski, twórca sukcesów Wiatru.

On i Edward Pazdur działają jak dwie dobrze naoliwione maszyny. Każdy wie co do niego należy i z tego rodzą się sukcesy. Juniorzy młodsi po raz drugi z rzędu wywalczyli mistrzostwo kraju. Każdy kto pracuje ze sportową młodzieżą wie, że powtórzyć sukces w tej samej kategorii wiekowej, to trzeba mieć dobrze rozbudowaną piramidę. Nie da się zmienić skład i od razu sięgnąć po najwyższe trofeum w lidze. W przypadku tych dwóch panów było to możliwe.

Ludźmierski Wiatr to mały klub, ale niemal z całego regionu chcą w nim grać chłopcy i dziewczęta. Sześć grup wiekowych występuje na ogólnopolskiej arenie, bije się o medale. Klub liczy 100 zawodników i zawodniczek. Jest czego pozazdrościć. Ale to wynik pasji, zaangażowania, poświęcenie i fachowości. Nie ma takiego drugiego klubu na Podhalu! Tak szeroko pracującego z młodzieżą unihokejową.

- Co leży u podstaw sukcesu? – pytam prezesa Edwarda Pazdura.
- Praca, praca i jeszcze raz praca – mówi. – Nie jest to nic odkrywczego, ale do tego dochodzi zrozumienie, podejście trenerów i atmosfera do solidnej pracy. Każdy wie co do niego należy i stara się wykonywać jak najlepiej potrafi. No i przede wszystkim charyzma Rafała Pelczarskiego i Artura Kasperka, którzy oddają serce. Przekonałem się, że jak młodzież widzi zaangażowanie sztabu trenerskiego i technicznego, że organizacyjnie wszystko należycie się kręci, to stara się być sumienna i zostawia serce na boisku. Nie mamy problemów z frekwencją na treningach, ze składem. Byliśmy jedyną drużyną w finałach, która liczyła 18 graczy. Nawet zespoły z regionu, gdzie rozgrywany był turniej, miały kłopoty ze zmontowaniem dwóch piątek. Chłopcy przyznali, że ciężko pracowali na treningach. Nie było przelewek. To nie jest tak, że tytuł łatwo nam przyszedł. Jak ktoś spojrzy na wyniki, to powie „wszystkim dołożyli”. A to nie do końca jest prawdą. Nic łatwo w życiu nie przychodzi. Nie powtarza się sukcesu za rok, gdy ma się w składzie ¾ nowych graczy. To, że swoją pracę na treningach świetnie wykonali, świadczy fakt, iż turniej wytrzymali kondycyjnie. Nie mieli zadyszki. Każdy w zespole jest równo traktowany i wie po co w nim jest. Mieliśmy dwie mocne piątki i trzecią wchodzącą złożoną z uczniów podstawówki. I ci najmłodsi również zdobywali gole. Tworzyliśmy kolektyw, podczas, gdy najgroźniejszy rywal (Babimost) miał jedną gwiazdę i pod nią grano. Gwiazdy są potrzebne zespołowi, ale muszą być podporządkowane drużynie, a nie odwrotnie. Nie ukrywam, że też mieliśmy świetnego gracza. Karol Pelczarski jest najlepszy w kraju, ale chłopak ma poukładane w głowie, kieruje zespołem, gra dla niego, a nie dla siebie. Na boisku i poza nim nie gwiazdorzy. Przez to osiąga sukcesy. Na ładne oczy nie grałby w ekstraklasie w Góralach. Mamy 100 dzieci, a to o czymś świadczy. Już pytają się chłopcy z innych szkół czy mogą u nas trenować. Sukces przyciąga, ale też atmosfera. Nikogo nie ściągamy, młodzież sama do nas przychodzi. Nie mamy z nią problemów wychowawczych. Dziewczynki same w tym roku wyszły z inicjatywą zakupienia dresów. Zrobiły kalendarz i zaskoczyły wójta. Powiedział, że pierwszy raz spotyka się z sytuacją, że ktoś prosi o wsparcie i mówi, że ma już to i tamto. Wójt się dołożył i juniorki oraz juniorki młodsze mają ładne dresy. Gdyby nie pomoc finansowa wójta i gminy, to nie bylibyśmy w stanie działać. Mamy sześć zespołów grających w mistrzostwach Polski i nie bylibyśmy w stanie uzbierać pieniędzy na wyjazdy. Teraz jedziemy z juniorkami młodszymi na finał do Mrzeżyna. To ponad 800 km. Mamy duże środki finansowe z gminy.

Edward Pazur potrafił namówić do pracy Rafała Pelczarskiego, a nie było łatwo. Trener miał za sobą sukcesy, zdobył cztery tytuły mistrza kraju, ostatnie dwa w Skalnych Nowy Targ i… zrobił sobie „pauzę”.

- Byłem zmęczony, bo musiałem być wszystkim w Skalnych – trenerem, kierownikiem, wszystko sam organizowałem. To kosztowało mnie mnóstwo nerwów i stresów. Jestem perfekcjonistą i wszystko muszę mieć zapięte na ostatni guzik – mówi Rafał Pelczarski.

Po dwóch latach rozłąki dał się namówić prezesowi. – Jeszcze kilka miesięcy wstecz zarzekałem się, że za żadne skarby nie wrócę do trenerki. Prezes był jednak nieustępliwy i wreszcie mnie przekonał. Dałem się namówić, bo dwaj synowie tutaj trenują. To inny świat niż wcześniej. Jest idealnie, jak w Barcelonie, oprócz płacenia (śmiech). Oprócz trenowania nic mnie nie obchodzi. Prezes załatwia wszystko. Mamy też dotację od wójta - zaznacza.

Prezes jest dyrektorem szkoły w Ludźmierzu. Wielu nauczycieli wychowania fizycznego, byłych sportowców zostało dyrektorami placówek szkolnych, ale zapomniało o swoich korzeniach. Edward Pazdur działa inaczej i z sukcesami.

- Dlaczego to robię? – powtarza pytanie prezes. – Z pasji. Zajmuje to wiele czasu, a do tego dochodzą obowiązki dyrektorskie. Były więc chwile zwątpienia, ale jak się widzi zapał młodzieży, radość i nieraz łzy, to wszystkie złe myśli odpływają. A do tego kopa dodają sukcesy. Wtedy jest satysfakcja z dobrze wykonanej pracy. Nie jest łatwo w jednej chwili zostawić dzieci na pastwę losu. Po chwili zastanowienia mówisz sobie „to ma sens”. To młodzieży i nam wychowawcom zostaną na lata wspomnienia. Ostatnio przyszła mama z zapytaniem, kiedy będą zajęcia dla uczniów z pierwszej klasy, bo syn nie może się doczekać. Takie postawy budują. Jest dla kogo pracować. Na pewno nie jest łatwo, bo wszystko jest robione kosztem rodziny. Na szczęście dzieci mam odchowane i tolerancyjną żonę.

Jaki patent na sukcesy ma Rafał Pelczarski? - Trzeba być upierdliwym, systematycznym i mieć warsztat pracy - odpowiada.

- Nie wszyscy lubią upierdliwych?

- Nikt nie odchodzi z grupy, a wręcz przeciwnie dochodzą nowi zawodnicy, a więc taka sytuacja im odpowiada. Przez ostatnie trzy lata tylko dwóm nie spodobały się treningi. Tymczasem już następni pytają o możliwość treningów z nami. Sukces jest jak magnes.

Jego zespół finałowy turniej pokonał w tempie najszybszego pociągu świata. Śmignął w mgnieniu oka i nikt nie spostrzegł jak mijał kolejne stacje. A po ostatniej wzniósł okazały puchar i delektował się „złotem”.

- Miałem piątkę z zeszłego roku i dwóch bramkarzy. Nowa była druga formacja, a trzecia złożona z uczniów podstawówki. Ci ostatni wiele już umieją, ale brakuje im kilogramów, żeby grać w juniorach młodszych jak równy z równym. To jednak przyszłość i okazja do nabrania doświadczenia. Sukces rodzi się zawsze poprzez systematyczną pracąę i dyscyplinę. Frekwencja na treningach stuprocentowa. Mieliśmy komfort pracy, bo chłopcy niczym się nie zajmowali. Spawy organizacyjne były na najwyższym poziomie. Ktoś powie, że pranie koszulek i tym podobne rzeczy, to nic wielkiego, ale sukces rodzi się z takich drobiazgów. Trzeba pochwalić rodziców, bo mobilizowali chłopaków do treningu. Jak były problemy z nauką, to współdziałaliśmy w zażegnaniu kłopotów. Dostali też wyraźny sygnał, że nauka jest najważniejsza. Cześć chłopaków ograła się już w ekstraklasie w Góralach i Szarotce, graliśmy sparingi z seniorami i osiem meczów z Góralami w juniorach starszych. To zaprocentowało. Turniej był dziwny, bo po dwóch wygranych otwarliśmy sobie autostradę do sukcesu. Były wielkie nadzieje, ale w sporcie nie ma nic pewnego, dlatego mobilizacja musiała być do ostatniej syreny. Po wygraniu trzeciego meczu cel był na wyciagnięcie ręki, trzeba było nazajutrz pokonać tylko Wierzchowo, które miało młodszy zespół. Tak się tabela ustawiła, że po wygranej przyjmowaliśmy gratulacje. Przez dwa lata pracy w Skalnych również w taki sposób sięgałem po mistrzostwo. Tworzyliśmy kolektyw, bo tylko dwóch graczy nie zdobyło gola. Mamy liderów w drużynie, ale pod nich się nie grało – analizuje Rafał Pelczarski.

Tekst Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama