Rzecz o godzinnym koncercie Jacka Dewódzkiego z zespołem Wendigo i naszym Piotrkiem „Lupim” Lubertowiczem. Piotra przedstawiać nie trzeba - jego gitara i wokal są z nowotarżanami „od zawsze” i tego, co potrafi, doświadczamy na bieżąco. Prezentacja Dewódzkiego dla starszego pokolenia też jest zbyteczna, młodszemu jednak przyda się kilka słów o tym, kto zacz. Bo ten 60-latek, który wystąpił wczoraj na scenie przed Ratuszem, to legenda. Gitarzysta, wokalista, kompozytor, autor tekstów dla zespołów Dżem, Big Cyc, Patchwork, Revolucja, i - przez kilka lat, od 1994 do 2001 - wokalista założonego w 1973 roku Dżemu, w którym zastąpił nieodżałowanego, charyzmatycznego Ryszarda Riedla. W swoim dorobku ma kilkanaście płyt solowych z różnymi zespołami, współpracował z Gangiem Olsena, Martyną Jakubowicz, Wawelami, Brathankami, w 2017 r. otrzymał potrójną platynową płytę za album "Dżem - złota kolekcja", został również laureatem „Fryderyków 2017” za całokształt działalności grupy.
Więcej chyba nie trzeba, by wyjaśnić młodzieży, dlaczego po występie ekipy: Dewódzki, Lupi i Wendigo, dinozaury nie poszły spać, tylko razem z nią szalały na Rynku. Zwyczajnie - po takim zastrzyku energii, gdy w strzykawce wymieszane leki o nazwach „Czerwony jak cegła”, „Sen o Wiktorii”, „W życiu piękne są tylko chwile”, „Sweet home Chicago” - dziadersi przestają być dziadersami.
A jak do tego wszystkiego doda się jeszcze „Whisky, moja żono”, czyli specyfik, którego dodawanie w niektórych miejscach - o czym mówił Dewódzki - jest już dziś zakazane, to obecność przedstawicieli pokolenia 50+ późną nocą na Rynku - tym bardziej wytłumaczalna.
Piotr Dobosz