22 września – dzień bez samochodu
Już od kilku dni planowałem, że 22 września nie pojadę do pracy samochodem. Postanowiłem dostosować się do jednego z wielu modnych dni „bez czegoś”. Nie poświęcam się zbytnio, kiedy nie palę papierosa w „dniach bez papierosa”, bo nie palę w ogóle. Nie rusza mnie też „dzień mleka roślinnego” czy „dzień zupy błyskawicznej”. Jednak jeśli chodzi o auto to jest trochę gorzej. Czuję się mocno uzależniony. Jestem automobilholikiem. Nie wyobrażam sobie nie mieć w zasięgu ręki samochodu. Jestem zakładnikiem tej maszyny. Brak poczucia bezpieczeństwa spowodowany brakiem auta wywołuje u mnie stan lękowy. Współczesny człowiek bez auta jest diabelnie upośledzony.
A dziś jest „22 września – europejski dzień bez samochodu”. Idąc, więc z duchem czasu, z bólem serca auto trzeba zostawić w garażu i dostać się do pracy publicznym środkiem lokomocji.
Kiedy doczłapałem na przystanek stwierdziłem, że na pomysł pozostawienia samochodu w domu, niestety, wpadło mnóstwo ludzi. Zastałem tu wielkie tłumy.
- A może tak z czystej ludzkiej przekory i złośliwości komunikacja dziś zastrajkowała? – Zażartowałem do stojącej obok mnie starszej pani w fioletowym berecie z moheru.
Ta, zza grubych szkieł okularów w wielkich szylkretowych oprawach (pamiętających czasy Gierka), spojrzała na mnie z politowaniem i ostentacyjnie odwróciła głowę w innym kierunku. Jakiś idiota… Pomyślała zapewne.
Tłumy kłębiły się na przystanku, a po autobusach nie było ani śladu. Nie uzyskawszy pożądanej reakcji na moje zagajenie ponowiłem próbę.
- Może właśnie teraz kierowcy autobusów grzeją się w zajezdni popijając kawę, a my tu naiwnie czekamy na odjazd. – Palnąłem.
Tym razem też wyszedłem na głupka, bo właśnie autobus przyjechał, a krewka staruszka nawet na mnie nie spojrzawszy, dała nura w tłum i znikła w nim niczym owsik między pośladkami. Ma widać doświadczenie z czasów komuny. A ja stałem jak wryty, bo jakoś nie potrafiłem się pchać jak ona. Nie mam parcia na tłum.
Tak. Teraz zrozumiałem. Po chwilowej obserwacji stwierdziłem, że autobusy przyjeżdżały już i wypełnione po brzegi i takie odjeżdżały. Mało komu udawało się wsiąść. Postanowiłem spokojnie czekać na swoją kolej, najwyżej spóźnię się do pracy, co mi tam.
Odkąd zażywna babunia wtopiła się w tłum nic nie przyjechało. A czas sobie leciał. Tymczasem zdenerwowani ludzie nerwowo zerkali na zegarki i psioczyli. Minęło około pół godziny nim przyjechał następny. Nawet ja zdążyłem się lekko zirytować. Wielki pomruk swoistego zadowolenia wyrwał mnie ostatecznie z moich myśli. Tłum ruszył. Uległem naporowi, ale z wrodzonej niechęci do bliskich kontaktów z nieznajomymi zacząłem się powoli wycofywać. Nienawidzę komunikacji publicznej, bo na każdym kroku naruszana jest sfera mojej intymności. Te obce zapachy, oddechy, ocieranie się, dotykanie, trzymanie się za portfel, odrzucają mnie.
Ale jak wrócić, kiedy bariera za mną stała się nie do przebycia. Zmuszony byłem się zatrzymać i trwać. W myślach przyspawałem się do ziemi. Jako, że nie jestem człowiekiem, o którym można powiedzieć, że jest niski, sponad tłumu obserwowałem, całą akcję. Stałem się świadkiem dzikich odruchów i powiedzmy to sobie uczciwie, odruchów ludzi cywilizowanych. Spieniony tłum, centymetr po centymetrze, tłoczył się w stronę autobusu. Pchali się jakby uciekali przed nadciągającym kataklizmem. Jakby walczyli o każdy oddech, o życie. Krzyki, przekleństwa i jęki górowały nad rozwścieczonymi i rozgrzanymi do czerwoności ludźmi. Autobus zapełnił się szczelnie przystankową gawiedzią, ale większość i tak nie wsiadła. Podniosły się krzyki, lamenty i prośby. Wszyscy chcieli gdzieś tam zdążyć. Do pracy, do szkoły, do lekarza, na inne spotkania i cholera wie jeszcze gdzie.
Kierowca, poruszony prośbami i lamentami postanowił pomóc. Przesunął odrobinę do tyłu maleńką dźwignię znajdującą się tuż przy swoim siedzeniu a autobus wydłużył się o jakieś dwa metry. Zszokowałem się. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem. Przez myśl by mi coś takiego nie przeszło. Pomyślałem przez chwilę, że stoję obok kogoś, kto zionie koką albo przynajmniej haszem.
Ludzie uzupełnili wolne miejsca niczym śledzie w puszce, ale nadal nie wszyscy wsiedli. Kierowca nie dał się długo prosić, sięgnął ponownie do dźwigni i znowu wydłużył autobus o kolejne dwa metry. Ja tymczasem stałem jak wryty, nie wierząc w to co widzę. Ta sztuczka jednak zbudziła moją nieufność, chociaż muszę przyznać, że wielce mnie to zafascynowało.
Tłum na przystanku mocno się przerzedził. Autobus raz jeszcze się wydłużył po kolejnej dawce lamentów, przyjmując niemal wszystkich chętnych. Ja natomiast nadal stałem jak słup i tępo się przyglądałem. W oknie autobusu zamigotał znany mi fioletowy kolor moheru. Oto dziarska babunia w dzierganym bereciku mocno przywarła twarzą do szyby prostując swe zmarszczki na chłodnym szkle. Jej pretensjonalne okulary wtopiły się w szczeliny oczodołów, a nos przybrał kształt świńskiego ryjka ukazując zawartość.
- Dobrze ci tak babo, wyszeptałem, nie posiadając się z radości, że nie wsiadłem. – Żeby ci te okulary tak utknęły w oczodołach... – Poczułem się rozbawiony komizmem sytuacji.
W cudzie komunikacyjnej techniki wreszcie zamknęły się drzwi. Życząc im, mimo wszystko dobrze, wraz nimi odetchnąłem z ulgą. Niech jadą. Autobus wolno ruszył. Tymczasem kierowca, jak sądzę, przesunął czarodziejską dźwignię do przodu i wóz przyjął pierwotny karłowaty kształt. Skrócił się o jakieś sześć metrów! Dało się tylko słyszeć głośny, chóralny jęk i dźwięk jakby z wielkiej maszynki do mielenia mięsa. Autobus przyjął pierwotny kształt i odjechał. Zostały po nim tylko krwawe ślady na asfalcie.
Tego dnia postanowiłem nie jeździć komunikacją publiczną.
***
Skontaktuj się z nami
- +48 796 024 024
+48 18 52 11 355 - redakcja@podhale24.pl
- m.me/portalpodhale24
Adres korespondencyjny
Podhale24.pl
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
Informacje
Obserwuj nas