Orawskie nuty i wiedeńskie skrzypce
Zaledwie 3 lata temu Paweł Kubacka skończył studia lutnicze w Poznaniu. Jego droga do dyplomu i zawodowych osiągnięć nie była oczywista. W rodzinnym w Zubrzycy Dolnej domu nie było lutniczych tradycji, nikt nawet nie grał na skrzypcach. Zaczęło się, gdy ojciec pracujący za granicą przywiózł instrument kupiony w jakimś wiedeńskim sklepie. Podarował je Ani, starszej siostrze Pawła. Dziewczynka jednak nie zapałała szczególnym zapałem do gry i tak skrzypce trafiły w ręce młodszego brata.
Paweł był w trzeciej klasie podstawówki, gdy zaczął grać. Nie poszedł jednak do szkoły muzycznej - jego nauczycielami byli orawscy muzycy po sąsiedzku z Zubrzycy Dolnej- Adam Solawa czy, też Janusz Haniaczyk. I wciągnęły chłopca orawskie nuty. Jeszcze zanim poszedł do gimnazjum z kolegami - koleżankami założyli kapelę. Było ich ośmiu. I choć skład się uszczuplił, to Paweł nadal mniej więcej raz w miesiącu wpada z kumplami pomuzykować.
Od złóbcoków po altówkę Guarneriego
Jednak to nie granie stało się pasją Pawła, ale sam instrument. Miał piętnaście lat, gdy gdzieś na dużym kalendarzu zobaczył góralskie złóbcoki - instrument ludowy, zrobiony z jednego kawałka, bez wycinanych boczków, skomplikowanych kształtów. Wydawało mu się, że to całkiem proste do zrobienia. Pomyślał, że mógłby takie sam zrobić. I zrobił.
- Byłem bardzo nieśmiały, więc to tato zadzwonił do Mikołaja Garbienia, lutnika z Orawki z pytaniem jak polakierować ten instrument. Potem pomyślałem, że zawsze chciałem grać na altówce węgierskiej, trzystrunowej, na której gra się tylko akordy. Pomyślałem, że może dam radę i zrobię swoją - wspomina.
Tu już trzeba było porozmawiać z profesjonalistą. Jakieś pół roku później znów poszedł do mistrza Mikołaja z pytaniem jak zrobić altówkę. Ten dał drewno, plakat z wymiarami altówki Guarneriego, gdzie były wypisane wymiary - grubości płyt, wypukłości sklepień. Dostał też formę, na której kształtuje się kontur instrumentu i dowiedział się jak liczyć menzury struny.
I przychodził po szkole popołudniami pracując nad swoja altówką. Zeszło mu pół roku zanim mógł skończyć swe dzieło i na nim zagrać.
- Zawsze, gdy zrobiłem jakiś instrument to jechałem do lutnika, najczęściej był to Mikołaj Garbień. Prosiłem, by go skrytykował - co jest źle zrobione, co trzeba zmienić. Na to kładłem nacisk, by wiedzieć co mam poprawić budując następny instrument. I tak jest do dziś - podkreśla Paweł.
Budowlaniec z ręką do instrumentów
Skończył technikum... budowlane. Po maturze zapisał się na politechnikę, ale spędził tam trzy miesiące. W tym czasie doszedł do wniosku, że w życiu trzeba robić to, co naprawdę się kocha. I rzucił budowanie domów, by zająć się budowaniem instrumentów. Zapisał się na lutnictwo na akademii muzycznej w Poznaniu. Musiał zdać egzaminy, pokazać swój zrobiony instrument, przejść egzamin praktyczny, kształcenie słuchu. Dostał się z pierwszego miejsca.
Podczas studiów wyjechał na trzymiesięczny staż do Paryża pod okiem mającego tam swoją pracownię Jana Bartosia. Dużo się nauczył tak o budowie nowych jak i naprawie starych instrumentów. Po zakończeniu nauki dostał propozycję pracy u poznańskiego lutnika Piotra Pielaszka, gdzie pracował przez dwa lata. To w tej pracowni nauczył się doskonalenia techniki, odpowiedniej stylistyki.
Lutnik ze sportową żyłką
Jeszcze podczas studiów wystartował w swoim pierwszym konkursie im. W. Kamińskiego w Poznaniu. Był to rok 2019, a jego skrzypce zajęły drugie miejsce.
- To mnie wciągnęło tak, że potem jeździłem niemal na każdy konkurs. Kolejny, to bardziej prestiżowy konkurs Wieniawskiego w 2021, gdzie zająłem piętnaste miejsce. Potem były konkursy w USA, Niemczech, Francji, na Malcie. A teraz wreszcie upragnione pierwsze miejsce "na Wieniawskim" - nie kryje zadowolenia Paweł Kubacka.
Jednak konkursy to tylko dodatek, który potwierdza fachowość i dodaje prestiżu skromnej pracowni na poddaszu małego domku w Podwilku. Najważniejsza jest praca. W ciszy, spokoju nad jednym, kolejnym instrumentem tworzonym na konkretne zamówienia konkretnego muzyka.
Gdy już jest gotowy, zanim przekaże go w ręce zamawiającego, daje je innym zainteresowanym muzykom, by mieli okazję wypróbować, jak brzmią jego skrzypce. To jedyna taka okazja. Bo w pracowni nie ma żadnego "bezpańskiego" czy "wystawowego" instrumentu, na którym można by przetestować grę i brzmienie.
- Muzyk musi być świadom, na sto procent pewny tego instrumentu. I musi zaakceptować, że robię skrzypce na jednym modelu, że jego brzmienie jest takie a nie inne. Mam wtedy kontrolę nad dźwiękiem i świadomość w kreowaniu tego dźwięku. Robię zawsze dużo notatek - obrysów sklepień, ważę płyty, sprawdzam częstotliwości, wszystko zapisuję sobie w katalogu, by mieć odsyłacz odnośnie do poprzednich instrumentów, by wszystkie grały bardzo podobne. To nie może być tak, że muzyk zamawiając zagra na jednym instrumencie, a gotowy instrument będzie już inny - podkreśla lutnik.
Alchemia lutniczej profesji
Słuchając Pawła ma się wrażenie jakby mówił o niesłychanie precyzyjnym, ale i skomplikowanym systemie. Albo o tajnej recepturze pozwalającej wytopić złoto. A dla laika skrzypce to przecież tylko parę odpowiednio wygiętych desek, kołki i struny.
- Najtrudniejsze jest to, że to praca z drewnem, a każdy jego kawałek jest inny. To lutnik musi się dostosować do drewna, musi się na nim znać, odpowiednio go ocenić, czy jest twarde, elastyczne, ciężkie czy lekkie, jaka jest jego struktura, jak jest ucięty, względem włókien, słoi i jak to drzewo rosło. Trzeba się dobrze zastanowić jakiego kawałka użyć i jak ukształtować sklepienia, później jakie do nich dobrać grubości płyt. Finalnie płyta skrzypcowa musi dobrze "pracować" - wyginać się w rękach - zaczyna zdradzać najważniejsze zasady swego fachu.
Sam dobór drewna nie jest prosty. Trzeba pojechać do firm zajmujących się pozyskiwaniem odpowiednich kawałków drewna, wybierając drewno jak najwyższej jakości. One zajmują się wyborem drzewa, wycinką, by dopiero po rozcięciu, okorowaniu, przeheblowaniu widać było jakie ono naprawdę jest. W grę wchodzą dwa gatunki Jawor falisty, a górna płyta powstaje ze świerka.
Paweł ma swoje wybrane firmy w Niemczech, Rumunii, Bośni czy we Włoszech. W jednych mają lepszy jawor na spodnią płytę, a w innych świerk na górną płytę rezonansową. Trzeba więc pojechać na miejsce, poświęcić kilka dni na wybór.
W każdej hali są tysiące kawałków i spośród tego Paweł Kubacka wybiera około dwudziestu sztuk - tych najlepszych, by mieć pewność, że instrument zabrzmi w stu procentach. To w końcu materiał, nad którym będzie pracował potem przez trzy miesiące, by uzyskać to unikalne brzmienie.
Dusza lutnika
A co, jeśli chodzi o słynną duszę? Każdy wie, że skrzypce ją mają, ale nie każdy wie jak dusza wygląda. To tymczasem, wydawałoby się, zwykły patyczek mający z jednej strony podtrzymać górną płytę, a z drugiej przenieść drgania z górnej na dolną płytę.
Jak tłumaczy lutnik z Podwilka, odpowiednio ustawiając duszę zmieniamy barwę brzmienia. Może być grubsza, cieńsza, a ustawia się ją względem podstawka stojącego na płycie, na którym opierają się struny. Przesuwając w odpowiednią stronę, można zmniejszyć czy zwiększyć panujące napięcia. I to ma bardzo duże znaczenie, bo minimalne przesunięcie duszy o dziesiąte części milimetra może zmienić barwę instrumentu na bardziej ostrą, dźwięk głębszy, bardziej skupiony itp..
Cierpliwość muzyka
- Muzyk podczas zamawiania może wybrać sobie, z którego kawałka drewna chce mieć instrument, zdecydować czy ma mieć jedno- czy dwuczęściowy spód, falę ustawioną w dół czy górę, wąską czy szeroką. Podobnie, jeśli chodzi o świerk na górną płytę - czy ma być zwykły czy z "hazelami" - charakterystycznymi usłojeniami. Może wybrać sobie kolor lakieru, ale mieszczący się w tradycyjnym przedziale. Rodzaj akcesoriów jak kołki, podbródek a reszta leży po mojej stronie bym wykonał jak najlepiej brzmiący instrument - wyjaśnia Paweł Kubacka.
Potem musi cierpliwie czekać, ale i w międzyczasie dowiaduje się o kolejnych etapach budowy.
- Cały czas jesteśmy w kontakcie - przekonuje Paweł Kubacka. - Co jakiś czas wysyłam zdjęcia, opis na jakim jestem etapie. Chodzi także o to, by klient miał świadomość ile to pracy kosztuje. Chcę, by widział, jak wygląda cały proces.
Nikt nie oddał
Zawsze po ukończeniu pracy, zgodnie z zapisem w umowie, muzyk zabiera instrument na dwa tygodnie, by go wypróbować w różnych warunkach akustycznych i zdecydować się, czy jest dla niego odpowiedni i czy to ten wymarzony na którym będzie grał przez resztę swojego życia. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by ktokolwiek zrezygnował.
Józef Figura