Cóż powiada?
Otóż w jego mniemaniu fakt mojej absencji w drugim okresie fizjologicznego porodu - dlaczego mnie nie było, o tym niżej - przy jednoczesnej obecności ulubionego i donoszącego lekarza Krzysztofa Lorka, lekarza neonatologa oraz pełnej obsady sali porodowej, stanowiło zagrożenie zdrowia i życia matki i dziecka. Z tego rozumowania logicznie wynika, że każdy poród bez mojej obecności jest zagrożeniem dla matki i dziecka.
Tak na marginesie - porody fizjologiczne prowadzi i odbiera położna. Lekarz jest potrzebny przy porodzie zabiegowym.
Kolejne odkrycie dyrektora Kicińskiego: podanie pacjentce w 35 tygodniu ciąży, ciąży co prawda martwej, po uprzednio wykonanym cesarskim cięciu - leku wywołującego niekontrolowaną czynność skurczową macicy, a po cesarskim cięciu mogąca prowadzić do jej pęknięcia - nie stanowi zagrożenia zdrowia i życia pacjentki. Poród fizjologiczny według dyrektora Kicińskiego - stanowi, bo nie było Jarmolińskiego. A kto podał cytotec? Oczywiście, z nominacji dyrektora - lekarz Krzysztof Lorek, pełniący obowiązki ordynatora i biegający z donosami do dyrekcji. Że stanowi, przekonała się doktor Bogumiła Moskal. W godzinach wieczornych 27 sierpnia br. tylko szybkie i zdecydowane jej działanie zapobiegło nieszczęściu. Zaś dający takie ocierające się o błąd lekarski zlecenie, lekarz Krzysztof Lorek zanosi pretensje, na piśmie do dyrektora Kicińskiego, że go nie poinformowano. Bo nie było czasu, ani zresztą potrzeby. Błąd był wcześniej, a naprawiony został przez zespół, który jest permanentnie szykanowany przez dyrektora Kicińskiego.
Następnie - każdy kierownik publicznego zakładu pracy winien znać Kodeks Pracy, ale i Ustawę o związkach zawodowych. I nie lekceważyć zapisu w art. 32 pkt. 1 i 2. Przekonał się o tym dyrektor Kiciński przegrywając z bezprawnie odwołaną ordynator B. Moskal. Pewnie przekona się po spotkaniu ze mną w Sądzie Pracy. Tyle tylko, że po 40 latach pracy nie pozwolę się poniewierać i z dyrektorem Kicińskim spotkam się w Sądzie Karnym.
Wydaje się, że zarówno prawnicza, jak i medyczna wiedza dyrektora Kicińskiego jest wyjątkowo uboga. Jeżeli taka jest w zarządzaniu, źle to wróży Podhalańskiemu Szpitalowi Specjalistycznemu - przykład Szpitala im. Rydygiera zarządzanego wcześniej przez dyrektora Kicińskiego to swoiste memento.
Pozwolę sobie przedstawić Czytelnikom moje oświadczenie w sprawie, które miałem złożyć w dyrekcji tytułem wyjaśnienia.
----------
Oświadczenie
Dnia 27 sierpnia br. pracę w oddziale położniczo - ginekologicznym rozpocząłem o godz. 7.00. Tego dnia, zgodnie z grafikiem dyżurów lekarskich miałem go pełnić od godz. 14.35.
W godzinach dopołudniowych, kilkakrotnie zachodziłem na salę porodową dowiadując się o postęp porodu jedynej rodzącej w drugiej ciąży. Dyżur pełniła doświadczona położna Maria Chowaniec, co do umiejętności której miałem i mam pełne zaufanie. Informacje przez Nią udzielone świadczyły o toczącym się fizjologicznie porodzie wieloródki.
Ponieważ, jak wspomniałem - od godz. 14.35 miałem pełnić dyżur do godz. 7.00 dnia następnego, a jestem żywym człowiekiem, który musi jeść aby żyć, około godz. 13.00 wspólnie ze współdyżurantką kol. dr Bogumiła Moskal postanowiliśmy udać się na obiad, co nie było żadnym wyjątkiem i jest codziennością w zachowaniu się personelu szpitala.
Prze wyjściem z oddziału telefonicznie porozumiałem się z położną M. Chowaniec - chcąc z jednej strony uzyskać informację o zaawansowaniu porodu, a z drugiej - poinformować Ją o zamiarze zjedzenia obiadu. Uzyskałem informację, ze wszystko jest dobrze, poród postępuje, ale w najbliższych 30-40 minutach nie powinien się zakończyć. Uzyskałem też zgodę pani Marii na wyjście na obiad. Poinformowałem Ją o fakcie zabrania przez doktor B. Moskal telefonu przenośnego. Po posiłku pierwsze kroki skierowałem na salę porodową i ku mojemu zaskoczeniu stwierdziłem, że odbył się poród. Na prośbę odbierającej poród położnej Chowaniec - oceniłem całość łożyska, intensywność krwawienia i wielkość utraty krwi. Pani położna zapewniła mnie, że jestem już zbędny i udałem się do dyżurki lekarza dyżurnego. W czasie mojego kilkuminutowego pobytu na sali porodowej, za biurkiem położnej siedział lek. Krzysztof Lorek i nie wykazywał żadnego zainteresowania zarówno położną, jak i mną.
W dniu 8 września br. zapoznałem się z pismem dyrekcji, którego treść zdumiała mnie i oburzyła. Przeinaczenia, naciąganie faktów, zwykłe zmyślenia - mają stanowić podstawę do zwolnienia mnie z pracy.
Otóż informuję, że jedynym faktem prawie w całości prawdziwym jest - że nie byłem obecny w drugim okresie porodu. Bo zarówno w pierwszym, jak i łożyskowym - czy wczesnym połogu - byłem.
Trudno odnieść się do zarzutu braku jasnowidzenia. przecież położna wiedziała gdzie jestem, czego się nie wypiera. Uznała, najwyraźniej słusznie, że nie ma potrzeby wszczynać alarmu przy fizjologicznym porodzie. Ale gdyby ktoś mnie poinformował o fakcie rodzenia - w kilka minut byłbym na bloku porodowym. Nie byłem, ponieważ - nie wiedziałem! Trudno więc winić Panią położną, że nie oceniła możliwości szybkiego zakończenia porodu. Tylko położnik lub doświadczona położna wie, że są to zjawiska niemożliwe do przewidzenia i nie jest prawdą, że przytomność umysłu lek. K. Lorka zapobiegła kłopotom. Stał z boku i patrzył się jak przy dwu, czy trzech skurczach urodziło się dziecko. I zrobił słusznie. Moje czterdziestoletnie doświadczenie położnika uczy, że przeważnie najlepszym wyjściem jest nie przeszkadzać przy naturalnym porodzie.
Pozostałych zarzutów nie rozumiem i oczekuję na ich szersze przedstawienie, aby się do nich ustosunkować.
Odniosę się jeszcze do kilku informacji zawartych w piśmie dyrektora oraz kilku nieścisłości:
- w godzinach do 14.35 nadzór lekarza po południu dyżurnego - jest raczej formalny. Decyzje w czasie obecności prowadzącego oddział i tak on podejmuje. I nie pierwszy, i nie ostatni raz przy porodzie był obecny, albo będzie obecny inny lekarz, aniżeli rozpisany na dyżur popołudniowy. Ten podział pracy w naszym oddziale jest raczej umowny, niż obwarowany jakimiś przepisami. A co zrobić, jak po południu dyżurujący - stoi przy stole operacyjnym, a w tym czasie odbywa się poród. Według rozumienia dyrektora - nie jest obecny na przypisanym stanowisku pracy.
Do czasu powierzenia przez dyrektora obowiązków ordynatora oddziału lek. K. Lorkowi, takich problemów nie było. Była potrzeba - kolega właśnie poszedł na obiad, czy był w innej części oddziału - to szło się i asystowało przy porodzie.
System donosów wcielony w życie przez lek. K. Lorka nie poprawi atmosfery w pracy. Poza tym jak przełożony ma zamiar pisać notatkę służbową - ma obowiązek kodeksowy poinformować zainteresowanego, ewentualnie poprosić o wyjaśnienia. Nic takiego nie miało miejsca.
Słusznie Pan dyrektor podkreśla konieczność zdecydowanych działań. Takie właśnie musieliśmy podjąć z lek. Bogumiłą Moskal w godzinach wieczornych u pacjentki, która w wyniku błędu lekarskiego lek. Krzysztofa Lorka omal nie straciła macicy. Bo ciążę straciła wcześniej.
Wyrażam nadzieję, że zapozna się Pan z raportem lekarskim z dnia 27 sierpnia br i ewentualnie z historią choroby.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kolejne od marca szykany dyrektora wobec mnie - i nie tylko - zaczynają nabierać cech mobbingu.
W przypadku, gdy zechce Pan uzyskać szersze wyjaśnienia, czy opinie - jestem do dyspozycji.
Stanisław Jarmoliński
Skontaktuj się z nami
+48 796 024 024
+48 18 52 11 355redakcja@podhale24.pl
m.me/portalpodhale24
Adres korespondencyjny
Podhale24.pl
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
Informacje
Obserwuj nas
TYch panów nie powinno być w szpitalu.