Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl (cz. II): Początek - podhale24.pl
Sobota, 27 kwietnia
Imieniny: Teofila, Zyty, Żywisława
Czarny Dunajec
Rain
13°
Wiatr: 9.72 km/h Wilgotność: 61 %
Rain
14°
Wiatr: 13.608 km/h Wilgotność: 61 %
Rain
14°
Wiatr: 4.968 km/h Wilgotność: 62 %
Clouds
16°
Wiatr: 7.812 km/h Wilgotność: 56 %
Clouds
14°
Wiatr: 22.14 km/h Wilgotność: 55 %
Clouds
10°
Wiatr: 9.432 km/h Wilgotność: 69 %
Jakość powietrza
18 %
Nowy Targ
38 %
Zakopane
22 %
Rabka-Zdrój
Nowy Targ
Bardzo dobra
PM 10: 9 | 18 %
Zakopane
Bardzo dobra
PM 10: 19 | 38 %
Rabka-Zdrój
Bardzo dobra
PM 10: 11 | 22 %
26.03.2024, 09:06 | czytano: 1136

Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl (cz. II): Początek

Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie" to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały co wtorek na Podhale24.pl. Dziś część II i kilka słów od Autora.

Portret autora autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Portret autora autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
"Szanowni Czytelnicy, nie spodziewałem się że moje słowa zainteresują tak wiele osób. Otrzymałem wiele pytań na temat opowiadanej przeze mnie historii. Chciałbym wyjaśnić, że epizody przedstawione w niniejszej opowiastce znajdują swe pierwowzory w odmiennej politycznie rzeczywistości. Jako uczestnik tamtych wydarzeń, pozwoliłem sobie na swobodną ich interpretację i subiektywnie odniosłem się do bohaterów. Dla potrzeb fabuły dałem życie nowym postaciom a tym historycznie istniejącym dodałem dodatkowych cech, dalekich od stanu faktycznego. Z pewnością też z  powodu ulotnej pamięci nie uwzględniłem wszystkich zaistniałych okoliczności, a te które zostały wzięte pod uwagę, warto potraktować jedynie jak odbicie rzeczywistości w krzywym zwierciadle.

Niezgodne z prawdą obiektywną swoiste wątki i opisy postaci, mają za zadanie uwypuklać dziwność ówczesnych realiów, fabularyzować opowieść i nadawać jej większą wyrazistość.

Nie jest i nie było moim celem, nikogo obrazić ani zdeprecjonować. Warto ostatecznie podkreślić, że niniejsza opowieść nie jest kronikarskim zapisem wydarzeń i przysługują jej prawa licentia poetica.

Gdyby jednak znalazł się ktoś, kto w jakiś sposób poczuje się dotknięty lub urażony opowiedzianą historią, proszę o wybaczenie".

Rozdział 2. Początek

Przed zaimprowizowanym ołtarzem, zainstalowanym na czas nieokreślony na murach jasnogórskiego klasztoru, zebrały się tłumy pielgrzymów z różnych stron Polski. W pamiętnym tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym roku pielgrzymka góralska dotarła do Częstochowy na tyle wcześnie by zająć dobre miejsce na wydeptanych przedklasztornych łąkach. Tego roku lato było gorące, zwłaszcza dla górali którzy dowlekli się z chłodniejszej części kraju. W oczekiwaniu na nabożeństwo koronujące wielodniowe tułacze poświęcenia, większość pielgrzymów oddawała się leniwej drzemce. Część pożerała resztki żywności, zaś jeszcze inna część przypatrywała się napływającym tłumom. Wszyscy byli jak na tę okoliczność, zdecydowanie trendy; nieświeży i mocno zmęczeni. Tacy zresztą mieli być, przecież była to pielgrzymka. Piesza pielgrzymka, czas zaplanowanej ascezy, dni wolnego od racjonalnego żywienia i od codziennej higieny. Nierzadkie oczywiście były i takie przypadki, gdy do pielgrzymek podczas ostatnich postojów dołączali lokalni prominenci. Wypoczęci, wypachnieni, reprezentacyjni hipokryci w odświętnych regionalnych strojach. Jedynie o nich nie można było powiedzieć, że są trendy ale za to byli feschion. Jednak to oni właśnie stanowili główny front i mieniący się etnograficznym wzornictwem obraz wchodzących na Jasną Górę grup. To głównie ich podziwiano za pielgrzymi trud, za bielące się w słońcu i sztywne od krochmalu koszule i to ich nagradzano oklaskami. Gdy docierali autentyczni pielgrzymi brawa słabły, bo albo piekły dłonie, albo było zbyt zwyczajnie.

Wacek posiliwszy się umościł sobie na klepisku posłanie i próbował drzemać. Podobnie jak reszta jego towarzyszy doszedł do wniosku, że lepiej zrobić to teraz, niż podczas egzorcyzmów. Ułożywszy głowę na chlebaku zamknął oczy i skierował twarz ku płonącemu słońcu. Pod powiekami eksplodowały jaskrawe kolory. Zsunął niżej kapelusz by zmniejszyć intensywność światła. Barwy stopniały do poziomu zupy pomidorowej w matczynym garze. Zmęczenie stłumiło realia. Jeszcze nie zasnął, a już przestał jasno myśleć. Sarkastyczne wizje dotyczące kraju, nieba i politycznych realiów mieszały się z odpływającą rzeczywistością. Niebo świeckiego i antykościelnego państwa - jak mityczny cyklop, jedynym okiem - niczym gigantyczna lampa na esbeckim biurku, spoglądało na niego z niedowierzaniem i było bezradne wobec tworzącej się historii. Sprawiało wrażenie jakby chciało rozłożyć ze zdumienia ręce, ale ich nie miało. Rzuciło by chociaż złośliwie odrobiną deszczu lub gradu. Niestety było bezchmurne jak surrealistyczny impotent. „Dobrze, że to już koniec” – pomyślał, czując jednocześnie, że odpływa. Dochodzące do uszu dźwięki powoli cichły, a mknące w myślach obrazy zmieniały się szybko i bez ładu kładąc pod powiekami tęczowe obrazy. Od czasu do czasu jakiś impuls elektryczny zaiskrzył się obrazem, jedynie na pozór mającym związek z trwającymi wydarzeniami. Zasnął. Od zawsze miewał dziwne sny. Często się ich obawiał, ale pogodził się z nimi, a nawet je polubił.

Dziewczyna podała mu dłoń. Z ogromnego zadowolenia wydał cichy pomruk. Jego pierś zafalowała głębokim westchnieniem. Przed nimi ścieliła się bezkresna połać zieleni. Wiejska droga wiła się niczym górski strumyk ginący gdzieś za horyzontem. Wysuszone koleiny wiejskiego traktu oddzielone były wysoką trawą. Widać było, że żaden pojazd od dawna tędy nie przejeżdżał. Ulegająca ciepłemu powiewowi bujna roślinność łaskotała ich po gołych nogach, a sucha sproszkowana ziemia rudawym miękkim pyłem osiadała na stopach. Szli obok siebie nic nie mówiąc. Delektowali się ciszą i widokiem. Zawładnął nimi błogi spokój. Stan zadowolenia szybko się w nich rozlewał. Świadomość stapiała się z szumem pozytywnych wibracji. Świat nabrał barw pomarańczy, fuksji, błękitu, czerwieni, żółci i zieleni. Byli szczęśliwi. Letnie słońce lekko przypiekało, nie było skwaru. Soczysty zapach flory podsycał atmosferę. Szli pod słońce a jego promienie wdzierały się pod powieki. Dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła się prowadzić. Pozwoliła by wiodły ją jego dłonie. Ich dotyk przyprawiał ją o drżenie. Wacek zdał sobie sprawę, co może się wydarzyć. Byli zupełnie sami. Przez zwoje mózgowe przemknęła mu typowo samcza myśl, że może właśnie tu, w kolejnej chwili zdobędzie bastion purytanów.

Jej oddech zrobił się szybszy i cięższy. Tylko on i ona. Przyciągnął ją do siebie i mocno objął. Nie stawiała oporu. Gwałtowne pocałunki zawirowały. Upadli na trawę. Kosztował jej ciało jak grubasy łakocie, śmiało, niezbyt delikatnie i chciwie. Ale to jej odpowiadało. Cudowny czar lata. Zapach jej skóry mieszał się z wonią polnych kwiatów a włosy pachniały mleczami. Serca waliły jak młotem. Tego smaku nie da się z niczym porównać. Mityczna ambrozja... Choć może też troszeczkę jak pączek z jogurtową polewą…

Bastion purytanów okazał się jednym z najbardziej liberalnych zakątków świata.

Położyła głowę na jego piersi. Po raz kolejny zaciągnął się zapachem jej włosów. Spojrzała na niego. Wiedział, o czym myślała. Nie musiała nic mówić. Utonął w jej miodowych oczach. Usta ponownie zbliżyły się do siebie. Pocałunki tańczyły nieustannie. Zenit rozkoszy, szczęście niewymowne…

- Eee... Młody! Nie śpij, msza się zaczyna! – Popchnął go ktoś gwałtownie.

Kapelusz zjechał mu z twarzy i upadł na ziemię. Przestraszony i ze ściśniętym żołądkiem zerwał się próbując opanować drżenie ciała. Dłońmi przetarł oczy. Częściowo był jeszcze gdzieś we śnie. Tymczasem tuż przed nosem, w komicznej perspektywie, jak przez rybie oko, ujrzał pomarszczoną twarz, szarpiącej go bezceremonialnie i paplającej bez sensu pielgrzymkowej dewotki. Odruchowo cofnął się. Jej wychylona do przodu koścista sylwetka wyglądała tak złowrogo jak animowana postać z produkcji Parkera, a zwisająca z nad ramion głowa niczym czarno-biała skórzana piłka z trzema ziejącymi otworami i otarciami na szwach. Ohydnym trzeszczącym głosem zwracała na siebie szczególną uwagę otoczenia i najwyraźniej należała do grupy tych zakompleksionych bab, które rzadko osiągają satysfakcję w kontaktach z mężczyznami, i które w szczególny sposób lubią znęcać się nad swymi ofiarami. Wacek ledwie opanował wściekłość.

- Wstawaj! Biskupi już weszli... No wstawaj, że! Nic szacunku dla kościoła! Wy młodzi to... Och... Ruszże tyłek! – Cedziła chrypliwie przez zaciśnięte zęby, emitując donośnie głos z naciągniętej do granic możliwości szyi.

Chudymi jak kościotrup piąstkami szturchała zaskoczonego Wacka. Kuksańce były nawet dosyć bolesne. Wystarczyłby tylko jeden ruch by pozbyć się natręta, jednak nigdy nie odważyłby się na rewanż. Prowokacyjna mimika tej kobiety przywodziła na myśl urodę starych angielek połączoną z rysami drapieżnych ptaków i niektórych podhalańskich gaździn. By jej nie prowokować i nie zwracać na siebie uwagi Wacek szybko wstał i włączył się w nabożeństwo. Sacrum i profanum – pomyślał, stojąc niemal twarzą w twarz z elitą polskiego kleru w niezmierzonym tłumie wiernych, obok niezwykle wyrazistego symbolu dojrzałej polskiej katoliczki.

Po przeszło dwugodzinnej mszy udało mu się dotrzeć przed obraz Czarnej Madonny i chwilę pomodlić. Następnie udał się na umówione spotkanie ze swym rodzicielem. Po ciepłym uścisku zapakował klamoty do ojcowskiego malucha, a sam z radością zasiadł za jego kierownicą. Przekręcił kluczyk w stacyjce, użył rozrusznika w środkowym panelu podłogi i wrzucił bieg. Skrzynia biegów w maluchu była tak skonstruowana, że bardziej kojarzyła się z łomem w wiadrze gwoździ, niż z prawdziwym wytworem inżynierii, jednak jakimś cudem działała. Autko ruszyło.

- Dostałeś wezwanie z organu wykonawczego. Chcą cię wziąć do wojska. – Spokojnie i oszczędnie zagadał ojciec. - Ale cię chwilowo wyreklamowałem. – Dodał po chwili zniżając głos. - Powiedziałem, że jesteś na urlopie i nie wiem gdzie jesteś... Ani kiedy wrócisz.
- A nie wiesz gdzie chcieli mnie wysłać? – Zapytał Wacek od niechcenia, nie oczekując odpowiedzi.
- Do stolicy. Do sztabu generalnego. Na kierowcę cię chcieli. Przynajmniej tak twierdzili.
- Może to i dobrze, czegoś bym się nauczył... I układów może bym sobie narobił.
- Guzik byś narobił.
Nastała chwila ciszy.
- Żeby zrobić układ to trzeba mieć układ. – Dodał po chwili ojciec i tym eufemizmem uciął dyskusję w tym temacie.
- No cóż, na każdego przychodzi kiedyś jego czas. – Wyszeptał Wacek jakby do siebie i skupił się na prowadzeniu pojazdu.
Reklama
reklama
reklama
reklama
reklama
reklama
reklama
Zobacz także
komentarze
Kapłan09:13, 29 marca 2024
Do ?Pisarz?
Św. Tomasz z Akwinu powiedział ?zachowaj mnie od zgubnego nawyku, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji?
Pisarz12:02, 28 marca 2024
I co to niby ma być...
dodaj komentarz

Komentarze są prywatnymi opiniami czytelników portalu. Podhale24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy. Podhale24.pl zastrzega sobie prawo do nie publikowania komentarzy, w szczególności zawierających wulgaryzmy, wzywających do zachowań niezgodnych z prawem, obrażających osoby publiczne i prywatne, obrażających inne narodowości, rasy, religie itd. Usuwane mogą być również komentarze nie dotyczące danego tematu, bezpośrednio atakujące interlokutorów, zawierające reklamy lub linki do innych stron www, zawierające dane osobowe, teleadresowe i adresy e-mail oraz zawierające uwagi skierowane do redakcji podhale24.pl (dziękujemy za Państwa opinie i uwagi, ale oczekujemy na nie pod adresem redakcja@podhale24.pl).

reklama
reklama
Pod naszym patronatem
Zobacz wersję mobilną podhale24.pl
Skontaktuj się z nami
Adres korespondencyjny Podhale24.pl
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
Obserwuj nas