Samotność
/Fantástico Chico Blanco/
Kiedy człowiek jest samotny i nie ma sprecyzowanych planów, często dopada go nuda. Z nudą bogowie walczyli daremnie. Jest gorsza od śmierci. Trwać w nudzie to jakby przeszkadzać sobie w umieraniu. Jest jak zwierzę, które wpierw wzbudza lęk, później ściga, a na końcu dopada swoją ofiarę i powoli zabija. Właśnie czuję, jak kły nudy wżynają się mi w aortę. Żyję, ale na moim karku zakotwiczyła się nuda i próbuje mi go przetrącić. Miotam się i próbuję wyzwolić z jej szpon.
Znowu usiadłem przy ciepłym piecu i spojrzałem przez okno. Widok nie był ciekawy. Parę suchych drzew, stara rozlatująca się szopa, stos zbutwiałych desek i wielka kupa gnoju, którą rozgrzebują kury. Ciągle to samo. Opanowałem ten obraz do perfekcji. Przyglądam się mu i próbuję znaleźć w tym coś interesującego, ale nie potrafię. Kompletna pustka. C'est la Vie. Cisza, przerywana jedynie gdakaniem kur, muczeniem krów i ujadaniem okolicznych kundli. Z tego powodu jestem bliski depresji. Spędzam czas sam i zardzewiałem uwięziony w drewnianej prowincjonalnej warowni. Nie zdaję sobie sprawy z tego, jak bardzo tego w przyszłości zapragnę. Później świat stanie się nieznośnie głośny, niecierpliwy i absorbujący. Czy wierzę w pecha? Dziś mamy trzynastego kwietnia. Nie! Nie sądzę, by taki dzień mógłby być pechowy, ale na pewno jest straszliwie nudny. Będę katował się własnymi myślami.
- A może by tak czymś się zająć? - Zagadałem sam do siebie.
Ogarnęła mnie paląca potrzeba znalezienia sobie zajęcia. Zrobiłbym coś, ale nie bardzo wiem, co. Podniosłem rękawicę i zdecydowałem się na pojedynek z nudą. Przeniosłem się na krzesło przy biurku. Lepiej się na nim myśli. Zacząłem zastanawiać się nad tym, co robić. I nic nie przyszło mi do głowy. Wstałem i znów spojrzałem przez okno. Nic absolutnie nie mogłem wymyślić. A może w szopie będzie coś, co mnie natchnie. Narzuciłem na siebie bluzę i wyszedłem.
Prześmiesznym archaicznym kluczykiem otworzyłem zardzewiałą kłódkę i bez oporu wypchnąłem, zabytkowy skobel. Zawiasy w drzwiach zaskrzypiały. Znalazłem przełącznik i zapaliłem światło. Wszedłem. W głębi dosyć obszernego ale niskiego pomieszczenia od razu rzucił mi się w oczy wielki drewniany cebrzyk z rudawą masą. Trafiłem na dużo świeżej, gliny i bardzo dobrze. Coś sobie z niej ulepię. Jednak to nie przypadek, że tu przyszedłem. Na pełnej pajęczyn ścianie dostrzegłem zwoje miedzianego drutu zawieszonego na haku. Elastyczny metal będzie idealny na konstrukcję. Fantastyczny pomysł. Zabiję nudę.
Postanowiłem, że ulepię najpiękniejszą kobietę świata. Z nudów troszkę mi odwaliło.
- Co, ja sobie myślę, że kim jestem, Michałem Aniołem, czy co? - Skarciłem siebie. - A zresztą, czemu nie? Może nie okażę się gorszym?
Praca pochłonęła mnie bez reszty. Dla ludzi natchnionych nie istnieje pojęcie czasu. Nie ma już nudy i nie ma lęku. Jeszcze tylko mały szczegół i będzie gotowa. Jest piękna. Perełka pośród rzeźbiarskich klejnotów. Wspaniale ją wymodelowałem. Udała mi się.
I tak oto przypomniały mi się "Cztery róże dla Lucienne" Topora. Roześmiałem się głośno. Napisał on o pewnym artyście, co mu wszystkie rzeźby ożyły i odeszły. Czasami jednak wracały i organizowały huczne imprezy, o które później gniewali się sąsiedzi. Została mu tylko jedna wierna, podobna do mojej i była nią oczywiście przecudnej urody kobieta. Na tyle piękna, na ile artysta może sobie ją wyobrazić. Moja rzeźba również była cudowna. Nie mogła być inna, to przecież ja ją stworzyłem. Fajnie by było tchnąć w nią życie. Nie byłbym tu sam. Brzemienne w skutkach marzenie.
Postawiłem ją przy piecu by odparowała z niej wilgoć, a sam po ciężkiej twórczej pracy postanowiłem odpocząć. Ułożyłem się wygodnie w fotelu i zapadłem w błogą drzemkę. Z objęć Morfeusza wyrwał mnie chłodny dotyk czyjejś dłoni. Otworzyłem oczy i zerwałem się. To nie możliwe! Moja rzeźba ożyła! Moja gliniana kobieta stała się żywą istotą.
- Witaj. Jestem szczęśliwa, że mogę tu z tobą być. Pokochałam cię, kiedy byłam jeszcze kawałkiem gliny w momencie twórczym. - Przemówiła do mnie nie owijając w bawełnę. - Jesteś moim stwórcą. Włożyłeś we mnie tyle serca, gorliwości i żaru, że tchnąłeś we mnie życie. Jakaś część ciebie wniknęła we mnie.
Co ona pieprzy? To się nie może dziać! Nic przecież nic nie zażywałem!
- To jest imponujące, ale nie jest możliwe. - Odparłem nieskładnie, ledwie opanowując emocje.
Nie byłem pewien, co się dzieje. Nic mi się nie kleiło.
- Wkręcasz mnie. Lepiej powiedz, kto cię do mnie przysłał.
- Nikt. To nie jest żart.- Odparła.
Musiałem zrobić kretyńską minę, bo dziwnie na mnie spojrzała.
- Ależ, jest to możliwe. - Kontynuowała łagodnie. - Ogromna wiara i pragnienie tworzenia uczyniły cud. Pragnę z tobą zamieszkać i być ci oddaną. Zrobię jednak, co karzesz. Jeśli karzesz odejdę.
Mówiąc te słowa wyciągnęła do mnie delikatną dłoń. Nie odwzajemniłem gestu. Wciąż nie wierzyłem w to co się działo. Zacząłem nerwowo poprawiać zmierzwione włosy. Rzeźba stała się śliczną delikatną blondynką o cierpkiej i lekko kwaskowato-słodkiej urodzie. Miała na czole rysę, niedoskonałość fazy twórczej, jednak dodawała jej ona tyko uroku i wyglądała jak blizna. Tworzyła aurę porównywalną do lodów owocowych w upale. Nagle zaczęła się rozbierać. Widząc na sobie moje spojrzenie, zapewne naiwnie podejrzewała, że jest pożądana. Ja zaś po prostu gapiłem się niedowierzając. Mówiła przy tym kokietując, że jako kobieta czuje się mniej niezręcznie, kiedy rozbiera się przed mężczyzną, niż gdyby miała rozbierać się przed kobietą. Twierdziła, że kobiety są zbyt krytyczne, podczas gdy mężczyźni, rzecz jasna, są zwyczajnie wdzięczni za zrzucenie łachów. Najwyraźniej chciała mnie zachęcić i oczarować, poprzez demonstrację walorów ukrytych pod sukienką. No cóż, ja je przecież bardzo dobrze znam, bo sam je ukształtowałem. Mimo to patrzyłem na nią lekko osłupiały. Tymczasem w natłoku swoich myśli wyłowiłem sekwencję jawiącą się jako wola pozostawienia rzeźby. Nie chcę żeby odeszła. Przeciwnie, chcę by pozostała. W myślach zacząłem układać plan naszej wspólnej przyszłości. Dzieliłem skórę na niedźwiedziu. Nie była idealna, była z gliny. Lecz gdybyśmy czekali na spotkanie ideału, spędzilibyśmy całe życie w poczekalni. Racjonalizowałem swoje pokręcone zamiary. Nie próbowałem też analizować jej przeszłości, nie mogła jej przecież mieć. Jest taka piękna. Wdaje się być taka krucha i jednocześnie pełna zmysłowości. Gdy jednak zbliżyłem się do niej poczułem chłód jej ciała. Nie była lodowata tak jak zziębnięty człowiek ale jak gliniany wazon w nieogrzewanym salonie. Zabrakło jej tego ludzkiego wewnętrznego ciepła wynikającego z fenomenu życia i boskości istnienia. Poleciłem usiąść jej przy piecu żeby się podgrzała. Gdy tylko na chwilę od niego odeszła, znowu była zimna. Jej głos, dopiero teraz to dostrzegłem, miał tembr jak gdyby wydobywał się z głębi glinianego dzbana a oddech miała niczym powiew z prowincjonalnej cegielni. Nie dam rady. Nie mogę z nią być. Pomimo jej całego piękna i nadzwyczajnego uroku nie zniósłbym tego chłodu. I chociaż przed domem na moment, zakwitły jabłonie, stara szopa stała się zabytkowym skansenem a kupa gnoju przeistoczyła się w naturalne przyrodnicze zjawisko, ja nie zmieniłem się. I can't change. Czar prysnął. Chwilowy zachwyt minął. Pozostała jedynie piękna i do niczego nienadająca się rzeźba, niestety tętniąca życiem. Gdyby była tylko figurą, ustawiłbym ją gdzieś w salonie albo po prostu zaniósł na strych i odstawił, ale ona żyła, myślała i czuła. Dlatego wykombinowałem, że to ja odejdę. Nie chcę wiedzieć co by się z nią stało, gdybym ją wstawił do pieca do wypalania ceramiki albo komuś ofiarował. Nie zniósłbym również myśli, że jakiś zespół naukowców rozkładałby ją na czynniki pierwsze jak jakieś dziwadło nie z tego świata czy dwugłową mysz w poszukiwaniu tematu do Nobla. Powinna pozostać wolna. Musi mieć możność wyboru i decydowania o sobie.
- Popełniłem błąd w akcie tworzenia. - Przemówiłem wreszcie do niej po długim milczeniu. - Ale nie wiem, jaki. Najpewniej zgrzeszyłem pychą. Poza tym, nie posiadam boskich zdolności. Nie mam pojęcia, co się stało. Ale ty nie jesteś niczemu winna. Jeśli coś zadziało się źle, to nie z twojej winy, tylko z mojej. To ja spartoliłem temat i tyle. - Spauzowałem na monet, po czym dodałem. - Powinniśmy się rozstać, ale to ja odejdę.
Mówiąc te słowa patrzyłem na nią i obserwowałem jej reakcję. Milczała ale znosiła to dobrze. Na tyle dobrze, jak mogła to przyjąć gliniana figura. W misterium zagubienia po całym tym zajściu nawet nie miałem ochoty się spakować.
- Po swoje rzeczy przyjdę, kiedy indziej.
Chciałem jak tchórz uciec jak najdalej i najszybciej od tego, co się stało. Wstałem i podszedłem do drzwi.
- Żegnaj. - Szepnąłem i w teatralnym geście ostatni raz złożyłem na jej lodowatych ustach pocałunek.
Zrozumiała. Wiedziała co czułem. Dlaczego akurat w tym przypadku okrutny los chciał połączyć człowieka z glinianą istotą? Podobno wszyscy jesteśmy z gliny, ale ona nie przeszła tej boskiej ewolucji. Nie mógłbym. Nie pokochałbym jej. To jakby ślubować dozgonną miłość glinianej misce albo cegle.
Spojrzała na mnie i z nieukrywanym smutkiem rzekła.
- Piękne kobiety to osobna rasa. Idą przez życie bez problemów. Dostają wszystko, czego chcą. Wpierw od ojca, chłopaka, później od męża i kochanka. Kobieta zaledwie ładna, zawsze znajdzie inną ładniejszą i wtedy zaczyna się jej dramat. A ja, cóż? Nie jestem nawet kobietą, chociażby brzydką. Jestem bezradnym duchem uwięzionym w kawałku gliny. Kim właściwie jestem? Na cóż więc, mogłabym liczyć? Rozumiem cię.
Nie doczekawszy końca tego melodramatycznego monologu wyszedłem.
Nie powinienem, ale obejrzałem się i znowu obok domu zobaczyłem znienawidzony obraz składający się ze stosu starych zbutwiałych desek i kupy gnoju z grzebiącymi kurami.
***
Skontaktuj się z nami
+48 796 024 024
+48 18 52 11 355redakcja@podhale24.pl
m.me/portalpodhale24
Adres korespondencyjny
Podhale24.pl
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
Informacje
Obserwuj nas