Jan Kanty Pawluśkiewicz od ponad dwudziestu lat pozostawia po sobie ślady na papierze własnoręcznie namalowane. Nie ma w tym ani krzty przypadku, gdyż po świadectwie szkoły muzycznej dorobił się dyplomu architekta, toteż stawianie kresek czy kropek na białym tle jest pasją, którą obrał sobie jako cel drugiej połowy swego artystycznego życia. A że jest człowiekiem nietuzinkowym, wybrał niespotykaną formę twórczości, którą dla niego wymyślono jako żel-art.
Wystawa jego obrazów w foyer nowotarskiego MCK zadziwia swoją różnorodnością i przekazem abstrakcyjnej formy, prowokującej barwą i kształtem, będącym szaloną czasem fantazją artysty. Ale Jan Kanty jest taki, trochę szalony, trochę prowokujący, ale przy tym wrażliwy i pełen empatii. Swobodnie porusza się wśród ludzi ze swego rodzinnego gniazda, zarówno w foyer jak i na scenie, dla każdego znajdując ciepłe słowo, żartobliwą dykteryjkę, czy wspomnienie z dawnych czasów, kokietując swoich rówieśników w stylu: „wy już tego nie pamiętacie!”
Zapytany o różnicę i preferencję wyboru pomiędzy muzyką a malarstwem, określił to jako przestrzeń pomiędzy dźwiękiem a ciszą. Aby to udokumentować, Mistrz zasiadł do fortepianu, a brawurowo wykonany modern jazzowy utwór Johna Louisa „Skating in Central Park” wbił widownię w fotele.
To był cały Pawluśkiewicz od dźwięków, lecz aby zagłębić się w świat kolorowej ciszy Jana Kantego, trzeba udać się w stronę pluskających fontann przy Alei Tysiąclecia; wystawa dzieł żel-art naszego Mistrza potrwa w MCK jeszcze kilka tygodni…
Jacek Sowa