Kręcę fajerą już ponad pół wieku, użytkując cztery kółka pod różną postacią, które o ile nie trafiały na giełdę czy na złom, wędrowały w szpony pazernych żon lub ich krewnych. I tak właściwie w moim i całej rzeszy kierowców interesie leży, aby koszty utrzymania pojazdów były jak najniższe. Ale w tym przypadku wcielam się w skórę Augusta Comte, pierwszego altruisty z czasów, kiedy podstawowym elementem sprawności technicznej pojazdu była odpowiednia ilość kołomazi w układzie jezdnym pojazdu o sile pociągowej najwyżej paru koni.
Ale nawet największa sknera nie tylko u podnóża Tatr musi przyznać, że stówka za poświadczenie zdolności naszej bryczki do poruszania się po publicznych drogach to kpina! Oczywiście zaraz rozlegnie się krzyk oburzenia, gdyż i tak jest przecież ciężko!
No tak, widzę to na tutejszych drogach, które po dwudziestu latach stołecznej banicji przemierzam od kilku miesięcy, głodny widoków ziemi moich ojców. I cóż widzę? Bieda aż piszczy pod hamulcami audi, porsche i wypasionych japońskich terenówek, które są tu przecież najbardziej przydatne, latem czy zimą. Kraj w ruinie zwłaszcza tam, gdzie parobecki piłują swoje udziwnione beemki, golfy i inne stwory, draftując na łąkach, a czasem nawet na trawie wiejskich stadionów. Większość tych toczących się oznak przednówkowej nędzy (głównie intelektualnej) wykazuje znamiona odstępstw od normy w oświetleniu i układzie wydechowym.
Niemal każda, nawet pobieżna kontrola techniczna, w każdym innym cywilizowanym kraju, odebrałaby uprawnienia do poruszania się tych wehikułów poza własnym podwórkiem; o pojazdach rolniczych lepiej nawet nie wspominać.
Wszystko to smrodzi, warczy i niszczy nas po prostu. Czyli sprawność techniczna tego, co porusza się po naszych drogach (a po podhalańskich stanowczo dużo za dużo) leży w naszym interesie, do której warto dopłacić nawet z pół stówki.
Bo przecież wszystko podrożało: przez kilkanaście lat wzrosło minimalne wynagrodzenie, VAT-y, ZUS-y, zwiększyły się koszty prowadzenia działalności, a po podwyżkach za ogrzewanie i prąd poszybują niebotycznie. Wielu przedsiębiorców walczy o przetrwanie, to prawda, ale prawa rynku są nieubłagane.
Ministerstwo Infrastruktury planuje wprowadzenie zmian w systemie badań technicznych, które na pewno wygeneruje koszty nie do udźwignięcia dla wielu z blisko pięciu i pół tysiąca SKP w kraju. Zaglądając pod podszewkę tej branży, jednak nie wszędzie jest różowo. Wszystko, czego potrzebuje stacja kontroli pojazdów: linie diagnostyczne, analizatory spalin i dymomierze, urządzenia dodatkowe dla SKP, odciągi spalin, testery tachografów i inne, są w u nas w różnym stanie; w Szwajcarii, Niemczech, czy Skandynawii - połowie z nich cofnięto by uprawnienia. Więc logicznie należy je zamknąć, ale zapewne byłoby to wbrew interesom zarówno jednej, jak i drugiej strony. Z mojej nie bardzo, najwyżej poczekałbym kwadrans dłużej w kolejce. Do lekarza czekam parę miesięcy dłużej…
Rządowy projekt zakłada poprawę bezpieczeństwa w ruchu drogowym i pozytywny wpływ na ochronę środowiska przez uszczelnienie systemu badań technicznych, w tym utworzenie spójnego nadzoru nad prawidłowością przeprowadzania badań technicznych pojazdów, który wpłynie na wyższą jakość wykonywanych badań technicznych i w konsekwencji wyeliminuje z ruchu drogowego pojazdy w złym stanie technicznym. O proszę, to bardzo leży w interesie nas wszystkich!
U podnóża Tatr funkcjonuje około trzydziestu stacji kontroli pojazdów, lepszych lub gorszych. Zdecydowanie jestem po stronie tych lepszych, nawet gdyby tuzin pozostałych miało być zamkniętych. Każdy użytkownik naszych dróg znajduje się w zakresie pewnego ryzyka, czynnego i biernego. Trzydzieści lat temu pewien beneficjent stoku narciarskiego z Białki nie wyhamował przed pasami koło kościoła i zabił mi ojca. Jechał autem świeżo nabytym na podwarszawskiej giełdzie, ale w sądzie nikt nie zapytał o badania techniczne, a pan Boguś, ówczesny „biegły”, skrzętnie unikał tego tematu…
W tamtych czasach miałem okazję wraz z nieżyjącym już Józefem Wójcikiem, wówczas kierownikiem nowotarskiego wydziału komunikacji, uczestniczyć w procedurze badania technicznego w St. Gallen w Szwajcarii. Przedmiotem badania był przegląd okresowy należącego do jego brata - trzyletniego Hyundaia Pony. Auto było w idealnym stanie i sprawnie przechodziło kolejne punkty kontroli. Odpowiednio prześwietlony i wyhuśtany już w bramie wyjazdowej zaliczył wpadkę: koło zapasowe w bagażniku miało zużyty bieżnik w dodatku innej rzeźby. 89 franków szwajcarskich na razie poszło się paść, kolejne podejście za tydzień, wszystko zagrało, trzeba było tylko dołożyć jeszcze trochę do kasy.
Nie czarujmy się, w naszych stacjach kontroli pojazdów - nadal funkcjonuje szara strefa. Znajomemu kolesiowi wciąż można włożyć stówkę do dowodu rejestracyjnego i zalegalizować nie do końca sprawny przegląd rzęcha, który będzie dokładał trucizny do naszego powietrza, lub może nie wyhamować przed pasami.
Takie numery w Niemczech mogą zaprowadzić za kratki, toteż mimo relatywnie niskiej opłaty za TUV (56 euro) każdy woli dołożyć jeszcze trochę i mieć załatwione wszystko od razu, a więc HU (Hauptuntersuchung, czyli główny przegląd pojazdu) oraz AU (Abgasuntersuchung – kontrola spalin). Zaniedbanie tego może na zachodzie słono kosztować, ale auto z aktualnym niemieckim TUV-em jest łakomym kąskiem dla mechanika, któremu czasem z kupy przywiezionego z zagranicy złomu wychodzi przystanek autobusowy.
Wyeliminowanie tych niecnych praktyk jest więc w naszym interesie. Krzyk o braku fachowców, czy ochronie pracowniczej jest demagogicznym bredzeniem. Uczciwy diagnosta znajdzie pracę w każdym warsztacie, a z ciekawości odwiedziłem ich pod Tatrami sporo. Roboty wszędzie jest huk, a ludzi do roboty nie za bardzo. Więc czyj to jest interes?
Przed kilkoma dniami pod Pałacem Kultury rozległ się słuszny krzyk właścicieli SKP, wołających o równość w traktowaniu. Pewien nowotarski sceptyk wyraził się, że na podwórku kury gdaczą, kogut goni jak głupi, a gospodarz zamyka okno, bo mu ten hałas przeszkadza. W starej już anegdocie kura uciekająca przed kogutem zastanawia się, czy nie za szybko ucieka, bo nie będzie jaj…
Jaja z badaniami technicznym są już od dawna, oby tylko gospodarz podwórka nie zarżnął kury, która znosi te jaja; zostanie mu tylko jednorazowo tłusty i niestrawny rosół…
Jacek Sowa
No no, gratulacje dla tej ASO, to teraz już nic nie będą podbijać bo strach im nie pozwoli...