Jak u wielu z nas, samochody były jego pasją od dziecka, ale nie wiedzieć czemu, zapałał ogromną estymą do modelu fordowskiego pickupa F100, którego miniaturkę 100 Matchboxa w skali 1:100 przyjął za początek projektu.
Mapą drogową stał się internet, który zaprowadził go do Rzezawy, podbocheńskiej miejscowości położonej nieopodal autostrady A4. Tam mieści się stajnia kultowych samochodów, głównie amerykańskich, gdzie stała wymarzona „setka” Forda.
Cena żelastwa na kołach zwalała z nóg, ale i tak była ułamkiem tego, co handlarz życzył sobie np. za Corvette z tamtych lat. Kultowy racer kosmonautów jednak Legutkę nie interesował, choć w pickupie z 1953 roku rdza grała na wietrze i zablokowany był pięciolitrowy silnik, w którym wg papierów, olej wymieniono ostatnio ponad czterdzieści lat temu!
Pan Krzysztof długo myślał, co z tym zrobić i wymyślił. Pod Radomiem wygooglował Lexusa LS 400, znacznie podbijając tym koszt przedsięwzięcia. Japońska limuzyna spotkała się z amerykańskim farmerem na nowotarskim Kowańcu, ale nasz pasjonat nie celebrował długo tego mezaliansu, rozbierając oboje do warsztatowej konsumpcji. Ford został ogołocony do śrubki, Toyocie pozwolił zachować wszystko, co pod kimonem.
Okres godowy trwał niespełna pięć lat. Na perfekcyjnie przygotowanej ramie pickupa zostały zamontowane lexusowskie podzespoły, z których najwięcej problemów stwarzała adaptacja pneumatycznego zawieszenia, sterowanego elektrycznie. Legutko wymyślił system powietrznych zaworów ze sprężarką, sterowanych z kabiny, a wisienką na tym egzotycznym torcie stała się owa czerwona miniaturka Matchboxa, odpowiednio na nich ustawiona.
Długo by rozprawiać o technologii i mozolnych godzinach pracy przy przeszczepie japońskich narządów do amerykańskiego tułowia. Dość powiedzieć, że karkołomny mariaż systemu calowego z metrycznym się udał, a parę tuzinów odzyskanych oryginalnych śrub bardzo się przydało. Finis coronat opus – pomalowany podkładem Ford F100 pickup wyjechał sprawnie na drogę i pomyślnie przeszedł proces kontroli technicznej.
Ale jego właściciel chcąc być do końca pewnym sukcesu operacji po roku próbnej eksploatacji ponownie rozłożył swoje cacko na części, aby poskładać je już „na czysto”, z pełną kosmetyką każdego detalu.
Wiosną 2022 roku czekoladowy tort, a raczej Ford, wyjechał na drogę w pełnej krasie; Krzysztof Legutko zrobił sobie wymarzony prezent na „pięćdziesiątkę”. Ale już następnego dnia zaczął rozmyślać, co jeszcze można by dołożyć do tego samochodu…
Pasja pana Krzysztofa przeszła na jego syna. 25-letni dziś Adrian połknął ojcowskiego bakcyla już za młodu. Jest absolwentem nowotarskiego Zespołu Szkół Technicznego, robiąc przy okazji papiery operatora sprzętu ciężkiego. Oczywiście czynnie pomagał ojcu przy transplantacji pickupa, ale na swoje kolejne urodziny Legutko junior chce przywrócić życie własnemu już „maluchowi” F126p i ma nadzieje, że teraz tata mu przy tym pomoże. O tym też chcemy napisać!
Jacek Sowa