Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl (cz. IX): "Miro Playboy" - podhale24.pl
Niedziela, 19 maja
Imieniny: Iwa, Piotra, Celestyna
Zakopane
Clouds
18°
Wiatr: 5.76 km/h Wilgotność: 53 %
Clouds
18°
Wiatr: 3.78 km/h Wilgotność: 69 %
Clouds
18°
Wiatr: 9.36 km/h Wilgotność: 48 %
Clouds
19°
Wiatr: 7.056 km/h Wilgotność: 55 %
Clouds
18°
Wiatr: 4.788 km/h Wilgotność: 53 %
Clouds
18°
Wiatr: 6.768 km/h Wilgotność: 55 %
Jakość powietrza
38 %
Nowy Targ
24 %
Zakopane
12 %
Rabka-Zdrój
Nowy Targ
Bardzo dobra
PM 10: 19 | 38 %
Zakopane
Bardzo dobra
PM 10: 12 | 24 %
Rabka-Zdrój
Bardzo dobra
PM 10: 6 | 12 %
07.05.2024, 08:00 | czytano: 474

Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl (cz. IX): "Miro Playboy"

Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie" to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały co wtorek na Podhale24.pl. Dziś część IX.

Portret autora autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Portret autora autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Miro Playboy

Czas leciał nieubłaganie lecz chłopakom odrabianie wojska dłużyło się niemiłosiernie. Dla nich zastępcza służba była dopustem bożym, marnowaniem czasu i czymś co przypominało doświadczalny program resocjalizacyjny dla drobnych przestępców w skandynawskim stylu. W czasie trwania „odróbki” ciągle się coś zmieniało. Złotyząb odszedł na emeryturę i na stanowisku komendanta zastąpił go inny przypadkowy pracownik muzeum. Wstyd! Nikt dziadeczka nawet nie pożegnał, a należało mu się, bo zacny był z niego chłop. Lokował się na najwyższej pozycji w porównaniu z innymi pracownikami tej „leninbudy” więc jakiś alkohol i dobre słowo na odchodne należały się mu. No cóż. Spieprzyli sprawę. Nastąpiła też zamiana w dyrekcji. W miejsce stosunkowo cichego i okopconego papierosowym dymem dyrektora przysłano wierzgającego frustrata, który do wszystkich miał o wszystko pretensje. Chłopaki, na wzór postaci z Monty Pytona, od razu ochrzcili go Fajfusem W. Niespełniony karierowicz z postawą pompatycznego roszczeniowca. Interesowny, złośliwy i konfliktowy. Typ sanatoryjnego Kasanowy. Spadochroniarz - dyktator z właściwą, jak na te czasy legitymacją. W Poroninie zapewne wylądował z powodu braku lepszej perspektywy. Od razu próbował naruszyć stary, dobry i nikomu nie wadzący porządek. Nie z konieczności, lecz dla markowania działań i utrzymania swojego emploi czarnego charakteru. Było to nieprofesjonalne i przynosiło odwrotny efekt. Mendes w tym czasie mawiał, że „im kto głupszy, tym bardziej nadęty”. A on faktycznie był jakiś taki maluteńki; oczywiście nie w kontekście wzrostu, ale w aspekcie społecznym, bo o osobistym nikt nie miał pojęcia. Bardzo więc możliwe, że po latach zrozumiawszy jak słabo postępował, zapłonie ze wstydu i uderzy się w pierś. Kto wie?

Wacek i Mendes wyjątkowo go drażnili. Nie znosił ich. Może nawet trochę się ich obawiał. Oni zaś żyli w przeświadczeniu, że Fajfus może im „naskakać”, chociażby z tego względu, że nie jest ich szefem. Niestety tkwili w błędzie. Zawsze mógł namieszać i zgodnie z tą koncepcją, przyczajony niczym dziki zwierz czekał na dogodną okazję.

Trzeba mu przyznać, że jako były literat posiadał umiejętność parafrazowania książek, przez co bywał groteskowy i nieprzyjemny. Niekiedy prowokował ich tak bardzo, że cienka granica dzieliła ich od incydentów w postaci rękoczynów inspirowanych cynicznym dożeraniem. Czasami zdarzało się, że bywał błyskotliwy, co oczywiście wielce wszystkich dziwiło. Wtedy uważano to za przejaw arogancji, nie zaś za coś naturalnego, wynikającego z jego inteligencji. Od czasu do czasu wzywał chłopaków „na dywan”, przezywał i straszył. Gromił płytkimi pogróżkami i porównując do tego co „konie pod brzuchem noszą”, recytował pasujące do sytuacji fragmenty książek. A pamięć skubaniec miał niezłą. Z początku chłopaki reagowali na to z oburzeniem, później jednak śmiali się z tego w głos. Nie bali się, okazując mu niedyskretną pogardę. Stan ten doprowadzał go do frustracji. Nic tak przecież nie irytuje jak jawne lekceważenie płynące ze strony przeciwnika, nic nieznaczącego oponenta i podwładnego. Nie raz próbował ich wykurzyć z Białego Dunajca, jednak zawsze stawało mu coś na drodze. To braki kadrowe, to zlecone zadania polityczne, to znowuż wizyty znaczących zagranicznych lub rodzimych dygnitarzy.

Tymczasem Wojtuś nagle „podupadł” na zdrowiu i ciągle był na zwolnieniu lekarskim. Oczywiście w jego chorobę nikt nie wierzył, ale L4 to L4, jedyny słuszny i niepodważalny argument, zaś jego matka raz po raz przywoziła do Poronina nafaszerowane wyimaginowanymi chorobami zwolnienia lekarskie, nękając przy okazji komendanta by ewentualnej w przyszłości planował mu służby w tandemie z jakimś rozsądnym kolegą. Twierdziła, że Wojtuś ma chore serce i przenigdy oraz pod żadnym pozorem nie może być sam. Komendant zaś wił się i „zaskrudlał” podkreślając, że zaszczytna służba w Muzeum Lenina w Poroninie nie jest rekonwalescencją w sanatorium kardiologicznym w Rabce po wstawionych bajpasach, tylko najbardziej realną w świecie zastępczą służbą wojskową dla prawdziwych mężczyzn i z tego też powodu nikt nie będzie opiekował się jej dorosłym synem. Muzeum nie zatrudnia pielęgniarek ani salowych, nikt więc nie będzie podtykał pod zad nocnika dwudziestoletniemu zdrowemu facetowi, być może czasami nieco niedomagającemu, jednakże pełnosprawnemu i dopuszczonemu do służby przez odpowiednich medyków. Próbował znęcać się nad nią sugerując zatrudnienie niańki we własnym zakresie. Poza tym stwierdzał, że nie ma tylu ludzi by obstawiać zmiany we dwóch, co oczywiście nie było zgodne z prawdą. W rzeczywistości Wojtuś najzwyczajniej w świecie bał się być sam, zwłaszcza w nocy. Wacek zasadniczo rozumiał go, choć nie miewał tego typu lęków. Jednakowoż popierał ideę korzystania ze zwolnień lekarskich, lecz póki co nie wymyślił dla siebie stosownego schorzenia i dlatego cięgle jeszcze był obecny. W przyszłości planował to zmienić.

Miro tymczasem miał się nieźle. Unikał konfrontacji z Fajfusem i nie poprzestał na jednym (nieudanym) epizodzie z białogłową i łożem Lenina. A, że panien znał wiele, to i samopoczucie miał znacznie lepsze no i oczywiście gwarantowaną satysfakcję we wszystkich aspektach poronińskiego pożycia. Po zakończeniu odróbki miał w planach fotograficzny wypad do Chin. Marzył o prawdziwej reporterskiej robocie. Lubił akcję i zawsze był na swoim miejscu gdy coś się działo. A, że w okolicy działo się wiele, chociaż zaściankowo, łapał fuchy gdzie popadło i zawsze na tym nieźle wychodził. Jego największą fascynacją były kobiety, fotografowanie ich i zdobywanie. Albo odwrotnie... Zdobywanie i fotografowanie. Nieważne zresztą w jakiej było to kolejności. Bodaj każda, która zeszła z optyki jego solidnego aparatu, natychmiast mu ulegała. Było to niepokojąco fascynujące. Takie instynktownie zwierzęce i zarazem inteligentne. Wszystkich dziwiło jak on to robił. Miro nie kochał żadnej z nich. On tylko się z nimi kochał, na chłodno, bez uczuć, namiętności i zobowiązań, i imponował tym kolegom. Wacek też troszeczkę mu zazdrościł. Oglądając niejednokrotnie perfekcyjne fotografie aktów wykonanych przez Mira kalkulował z iloma z tych niezwykle pięknych dziewcząt Miro musiał już być. Zakładając oczywiście, że co najmniej połowa z nich mu uległa.

W jaki sposób wyszukiwał te dziewczyny, jakimi słowami mamił je by przed obiektywem zrzucały fatałaszki i przyjmowały prowokacyjne pozy oraz co z tego miały, pozostawało niezgłębioną tajemnicą tego dzielnego młodzieńca. Tymczasem fakty mówiły same za siebie; dziewczyny istniały i zdjęcia też. W rzeczywistości lat osiemdziesiątych na polskiej prowincji nie istniały profesjonalne agencje modelek a nawet gdyby, Mira nie byłoby na nie stać. Musiał więc się sporo napracować, by zdobyć podmioty i przedmioty pożądania a także stworzyć stosowne warunki do pracy. Modelki, plenery, sprzęty, dekoracje, makijaże i rzadka w owym czasie zmysłowa garderoba. Uzyskiwał doskonały efekt końcowy. Dobre zdjęcie to nie tylko zasługa odpowiedniego sprzętu. To przede wszystkim człowiek; artysta obdarzony talentem, intuicją i wyczuciem, to wypadkowa czynników i zdarzeń, to dar. Z jednej strony umiejętność dotarcia do podmiotowości fotografowanej i odartej z odzienia modelki, z drugiej zaś strony oddziaływanie odwrotne, uprzedmiotowienie jej, ale w taki sposób by nie czuła się pusta jak wystawowy mebel. To budzenie naturalności i śmiałości. Prowokowanie by zapomniała o tym co dzieje się tu i teraz. Przekraczanie utartych szlaków, łamanie barier, wskrzeszanie takiej zmysłowości by obiektyw ją pokochał i podziwiali ci, którzy będą oglądać jej zdjęcia.

Miro z pewnością artystą był. Fotografował ze smakiem przypisywanym kobietom, jednak jak fotografik facet. Wszystko we właściwych i stworzonych przez siebie proporcjach. A to z pewnością było pewną sztuką. Dlatego ksywa Playboya idealnie do niego pasowała; dosłownie jak i w przenośni.

Koledzy odbierali go, delikatnie mówiąc, jako średnio urodziwego i umiarkowanego bajeranta bez szczególnie wyrafinowanej i rzucającej się w oczy osobowości. Dlatego dziwiło ich, że dziewczyny tak na niego leciały. Może urzekał je lub otumaniał, nieczęsty w tych czasach, czar profesjonalnego obiektywu. Może marzenia o karierze Playmate, a może talent Mira? Coś jednak musiało w tym być. Kim były te dziewczyny? Czy były to wyrafinowane intelektualistki, chcące pokazać światu, że nie mają nic do ukrycia, czy może zwykłe powierzchowne emocjonalnie prowincjonalne idiotki? Tego się dzisiaj już nikt nie dowie.

Miro miał rzadki zwyczaj komentowania swoich zdjęć. Jednak dla Wacka robił wyjątek i stosunkowo często o nich rozmawiał. Ufał mu i być może dlatego raz po raz korzystał z jego dyskrecji. W rezultacie dzięki jego uprzejmości wiele razy przetestował wyro Lenina. Nieraz w ciszy nocnej Wacek miał okazję słyszeć namiętności zaklęte w dźwiękach, dobiegające z pokoju nad werandą i widzieć ożywione sufitowym światłem harcujące cienie, animujące się niczym zajączki z kreskówek na powierzchni nierównego placyku z piaskowca przed budynkiem. Tak, Miro nigdy nie gasił „w trakcie” światła. Niemal za każdym razem próbował zgadywać w którym momencie majtki kochanków spadały się na surową drewnianą podłogę, a oczyma swojej bezkresnej wyobraźni widział jak Miro pcha swoje chciwe palce do „słoja ze słodkościami” kolejnej partnerki. Ostatecznie każde zgaszenie światła, chrzęst przekręcanego zamka i oddanie pożyczonych kluczy było swoistym opus magnum dzielnego Mira, entuzjasty kobiet. Był to wielokrotny seks nocy jesiennej, zimowej, wiosennej i letniej sezonów 1987-1989. Miro zasadniczo nie dopatrywał się żadnej artystycznej inspiracji w swoich zachowaniach erotycznych. Nie miał też w związku z tym żadnego kompleksu czy poczucia winy, a że nie był szczególnie bogobojny, żadna z religijnych czy też moralnych przeszkód go nie trapiła. W postępowaniu Miara nie było niczego zaplanowanego, niczego z zamierzonej degradacji, niewinności czy wstydu. To był przygodny i wynikający z instynktu seks. A, że apetyt na seks miał wielki, oddziaływał na dziewczęta jak opium, choć w rzeczywistości dawał im placebo. Chłopakom wydawało się, iż w swoim stosunkowo krótkim życiu, widział więcej dziewczęcych tyłeczków niż publiczny szalet. Nie zawsze jednak zrzucenie przez panienkę ciuchów kończyło się seksem. Czasami bywało inaczej, no i co ważne podkreślenia, nie każda babka kręciła Mira.

Wacek na długo zachował w pamięci pewną prostacką ale też zabawno-straszną historię o wielkiej Marynie, którą to opowiastką Miro raczył go nie raz, a opowiadał ją jako przestrogę. Preferowana przez Mira zasada, że „Bóg dał ludziom alkohol po to, żeby faceci stawali się pewniejsi, a kobiety łatwiejsze” pewnego razu, omal nie doprowadziła go do zguby, a przy okazji znacząco się ośmieszył. Otóż na wiejskiej zabawie w pobliskim Białym Dunajcu, zgodnie ze swoją zasadą mocno podchmielony, przygruchał sobie lokalnego osobnika z dominacją chromosomów XX, jak mniemał. Co by nie mówić, miejscową atrakcję, żeby nie rzec maskotkę. Jednak nie tym sensie, który można mieć na myśli. Kierując się błędnymi przesłankami wmówił sobie, że oblegana przy barze dziewczyna stanowi obiekt westchnień miejscowych samców. Stwierdzenie samców, według Mira znaczyło mniej więcej tyle, co ogierów zdolnych do zaliczenia każdej. Łyknął więc chytrą przynętę, niczym łasuch budyń poziomkowy. Była nią, na pierwszy rzut oka, przeciętna góralka z lekką nadwagą, rumiana z czarnymi warkoczami, niezbyt dużym biustem i nieco mocniej zarysowaną anatomią. I chociaż uroda jest rzeczą gustu i bywa ocenna, trzeba uderzyć się w pierś, że dziewczę nie było zbyt urodziwe a już na pewno miało w sobie niewiele pierwiastka żeńskiego. Już to powinno poważnie Mira zaniepokoić. Tymczasem by pokazać miejscowym chłopakom, kto na zabawie jest prawdziwym ogierem, kierowany niezrozumiałą męską rywalizacją, zdecydował się na szczeniacki krok, mierząc się z planem jej zaliczenia.

Brak jasnego myślenia i całkowity zanik zdrowego rozsądku, szybko zaczęły przynosić rezultaty.

Już po pierwszych słowach, jakie wypowiedział był pewien, że tego wieczoru dziewczę będzie należeć do niego. Nie napracował się zbytnio. Wystarczyły trzy drinki i wylądowali w damskiej toalecie. Góralka najwyraźniej nie lubiła przydługawych gier wstępnych. Przesunęła w drzwiach zasuwkę i nim Miro się obejrzał stała przed nim zupełnie naga, boso na zimnej i brudnej posadzce z lastryka. Gdy do jego świadomości dotarło to, co ukazało się jego oczom, a mózg z bólem przetworzył zebrane informacje, gwałtownie otrzeźwiał. Obraz gigantycznych stóp i włochatych łydek z równie gęsto porośniętymi udami wywołał zawrót głowy. Wydało mu się, że widzi Yeti. Wszędzie, niemal na całym ciele dominowały nad wyraz wielkie, jakby nigdy nie strzyżone chaszcze. W tym przypadku subtelne stwierdzenie o braku depilacji nie byłoby na miejscu. Czarne kłaki porastały wszystko. Byłby tu potrzebny zdolny barber z brzytwą wielkości kosy. Najgłębsze poczucie niesmaku pomieszane z ogromnym poczuciem wstydu omal go nie udławiły. Jak teraz się wycofać? Z pulchnego i bladego jak papier ciała, z gęstwiny pod tłuściutkim brzuchem wyłaniał się ledwie widoczny narządzik nijak nie pasujący do wyobrażeń jakie wytworzył w swojej głowie Miro. Najprawdziwszy w świecie, wprawdzie niewielki, jednak jakby męski. Duża ilość zmieszanej z sokami trawiennymi gorzały stanęła mu w gardle, ale opanował emocje. Poprosił żeby się ubrała, albo ubrał. Dopiero wtedy zrozumiał ironię sytuacji. Nie umiał w tym czasie zdefiniować z jakim zjawiskiem miał do czynienia. Ale z pewnością zrozumiał, że dał się głupio nabrać. On, błyskotliwy mistrz obserwacji, książę obiektywu, pozwolił wypuścić się na wiejskiej zabawie. Owszem, Maryna była atrakcją wieczoru, ale w zupełnie innym sensie niż zakładał. Była umyślnie ustawioną przynętą dla hetero durniów nie potrafiących utrzymać własnego sprzętu w gaciach, włochatą maskotką i koniem trojańskim białodunajeckich zabawowiczów. Naiwniak. Gdyby przy barze tego wieczoru stała prawdziwa lokalna miss, to nawet nie pozwolono by mu się do niej zbliżyć, a co dopiero mówić o czymś więcej. Tej laski Miro nie zaciągnął przed swój sławetny obiektyw.

W czasach, kiedy miało miejsce to zdarzenie społeczeństwo z nie miało pojęcia, wyjąwszy nielicznych kierunkowo wyedukowanych, na temat problematyki związanej z posiadaniem mieszanki męskich i żeńskich cech biologicznych. Wiele lat później w czasach wolnych mediów i Internetu interseksualizm został społecznie zdefiniowany i chociaż nadal budzi mieszane uczucia, to osobom niepasującym do płci męskiej ani żeńskiej żyje się nieco lepiej, co nie oznacza że łatwo, zwłaszcza w małych społecznościach o konserwatywnych przekonaniach.

Andrzej Finkelstin
Reklama
reklama
reklama
reklama
reklama
reklama
Zobacz także
komentarze
dodaj komentarz

Komentarze są prywatnymi opiniami czytelników portalu. Podhale24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy. Podhale24.pl zastrzega sobie prawo do nie publikowania komentarzy, w szczególności zawierających wulgaryzmy, wzywających do zachowań niezgodnych z prawem, obrażających osoby publiczne i prywatne, obrażających inne narodowości, rasy, religie itd. Usuwane mogą być również komentarze nie dotyczące danego tematu, bezpośrednio atakujące interlokutorów, zawierające reklamy lub linki do innych stron www, zawierające dane osobowe, teleadresowe i adresy e-mail oraz zawierające uwagi skierowane do redakcji podhale24.pl (dziękujemy za Państwa opinie i uwagi, ale oczekujemy na nie pod adresem redakcja@podhale24.pl).

reklama
reklama
Pod naszym patronatem
Zobacz wersję mobilną podhale24.pl
Skontaktuj się z nami
Adres korespondencyjny Podhale24.pl
ul. Krzywa 9
34-400 Nowy Targ
Obserwuj nas