Grono nowotarskich później już trzydziestoparolatków ustanowiło kiedyś paczkę przyjaciół, którzy wolny po pracy czas spędzali najchętniej w przyjaznych czterech ścianach lub w bacówkach na gorczańskich polanach, gdzieś na Wachowej czy Tomusiowej. Spotykanie się w wieloosobowych grupach nie było mile widziane oczyma ówczesnej służby bezpieczeństwa, przesiąkniętej jadem stalinizmu. "Kadra", bo takim mianem się posługiwali, a w niej Kazimierz i Józef "Stary" Borowiczowie, Ferdynand Kuczaj, Ludwik "Puluś" Dworski, Jerzy Marszałek, Józef Pawluszkiewicz, Lucjan "Puciu" Pustówka, Witold "Tolek" Rayski, Wacław Sowa, Władysław "Dadek" Stefański, Zbigniew Zapiórkowski ? to trzon koleżeńskiej paczki, która układała sobie w miarę normalne życie po wojennych doznaniach, które każdy przeżył inaczej. Marszałek trafił do obozu Gross Rosen, "Stary" konspirował w AK, Zapiórkowski był w armii Andersa we Włoszech, mój ojciec nosił ulotki Konfederacji Tatrzańskiej w torbie inkasenta elektrowni, gdzie pracował.
Jednym z nich był także Stefan Mrugała, z przekory nazwany "Fernandelem" z racji swej postury i przypadłości medycznej, zwanej akromegalią, choroby charakteryzującej się postępującą stopniowo zmianą wyglądu zewnętrznego. O ile wzrostem "Stefuś" przewyższał francuskiego komika o co najmniej 20 centymetrów, o tyle urodą pasowali do siebie jak ulał. Ale u tego niedźwiedziowatego, silnego jak tur mężczyzny, serce było gołębie i anielska dusza, która emanowała dobrocią i dziecięcą czasem naiwnością. Stąd też jego żona Irena i czwórka ich dzieci, których kochał z chrześcijańską przykładnością, miewali często sytuacje, w których bliżej im było do łez, niż do śmiechu.
Stefan niemal wszystko brał dosłownie. Gdy małżonka utyskiwała na brak wody, którą musiała nosić w wiadrach ze studni, w sobotę nanosił jej "na cały tydzień" ? do wiader, garnków, czajnika, szklanek i kieliszków. Gdy skarżyła się na brak drewna do podpałki w kuchni, wraz z najstarszym synem przytargał do sieni zwalony gdzieś słup telegraficzny i porąbał go na polana, mówiąc: - Na chwilę ci wystarczy?
Przy dużym zapotrzebowaniu pokarmowym całej rodziny, a jej głowy w szczególności, w domu się nie przelewało; Mrugała nie miał głowy do pieniędzy. Kiedy żona poskarżyła mu się, że całymi wieczorami musi ślęczeć przy cerowaniu jego ogromnych skarpet, tenże przy następnej wypłacie wykupił wszystkie wielkogabarytowe (rozmiar 45+) skarpety i rzuciwszy pokaźny pakiet na łóżko oznajmił: - Przez jakiś czas nie musisz cerować. Szczęściem w sklepie "Pan" kierownikiem był kolega "Stefusia" i można było większość skarpet zwrócić.
Gorsza sprawa wynikła przy okazji świątecznej spowiedzi, do której nasz bohater chodził regularnie, gdyż był człowiekiem ze wszech miar religijnym. Kiedy ksiądz wytknął mu przy konfesjonale grzechy zaniechania rodzinnych obowiązków i częste zaglądanie do kieliszka, nakazując zadośćuczynienie Matce Bożej, Stefan pojął to na swój sposób i najbliższą wypłatę (pracował w magazynie meblowym), ale już "po spożyciu", złożył w skarbonce kapliczki przy ulicy Waksmundzkiej. Gdy następnego dnia dotarło to do rodzinnej świadomości, trzeba było stanąć na głowie, aby ochronić gromadkę Mrugałów od widma głodu. Na szczęście proboszcz okazał się wyrozumiały?
Stefan, podobnie jak jego koledzy był fanatycznym miłośnikiem Gorców, zwłaszcza w okresie letnim, kiedy na tamtejszych polanach pojawiały się grzyby, na które wybierali się wszyscy. Mrugała nie miał jednak smykałki do ich zbierania, lecz chodził ?popod las?, śpiewając godzinki do Najświętszej Panienki z prośbą o pomoc w wynajdowaniu prawdziwków. Ale kiedy już na grzyba trafił, obdarzał go porcją wyzwisk: - Tuś się schował, ty taki owaki itp...
Gdy to potężne chłopisko pojawiało się na Kowańcu w drodze na bacówkę, w oczy rzucał się ogromny plecak, w całości wypchany wiktuałami. Pierwszy przystanek na posiłek miał miejsce już nad Golgotką, łupem padała wtedy pajda chleba z kawałem kiełbasy i ćwiarteczka czystej. Bywało jednak, że Mrugała niósł w plecaku zgoła coś innego, niż prowiant; dzięki temu powstał mini basen z lodowatą wodą ze strumyka na Polanie Wachowej. Całe wakacje zeszły mu na wydźwiganiu na górę niemal pół tony cementu, desek i innych materiałów budowlanych oraz narzędzi. A przy okazji z pozyskanych konarów i pni stawiał przy szlakach kapliczki, spełniając tym samym swoje religijne potrzeby.
"Znał Gorce dobrze, serce mu się radowało, że takie piękne, choć niewielkie, że miejsca w nich dość dla tutejszych i dla przyjezdnych. Komuś za to wszystko trzeba było podziękować, a przecież te lasy, polany, wąwozy nie człowiek stworzył. (?) Wypatrzył daleko w lesie drzewo piękne, duże. Postanowił je wykopać. Mozolnie wybierał łopatką do węgla ziemię spod korzeni. Kopał coraz głębiej i głębiej. Myślał tylko jaki to piękny krzyż stanie na Wachowej. W końcu drzewo drgnęło?" ("Czy przyjdzie ktoś zapalić światło?" ? Krystyna Góźdź & Lucjan Pustówka).
I tak stanął na polanie unikalny drewniany monument, a Stefuś nadal wydeptywał gorczańskie szlaki idąc za głosem, który kazał mu chwalić Pana Boga.
Mrugała swoje bacówkowe weekendy zawsze kończył we wczesne niedzielne popołudnie tak, aby zdążyć jeszcze na ostatnią mszę w Nowym Kościele. Razu pewnego, w latach siedemdziesiątych, przy poobiedniej herbatce koledzy żartobliwie rzucili mu pomysł zbudowania w górach takiej kaplicy, żeby mógł w górach posiedzieć dłużej. Stefuś? umyślił sobie, aby obok swej bacówki, która powstała jego żmudnym i pełnym wyrzeczeń wysiłkiem przy uczęszczanym przez ludzi szlaku, postawić pomnik ojcu Maksymilianowi Kolbe. Trochę to trwało, ale pomnik z przyczepionym do pnia winklem z numerem obozowym 16670 stanął.
Z czasów walki o wolność nieopodal Turbacza ostała się kapliczka Matki Boskiej Partyzanckiej Leśnej, a gdy świat obiegła wiadomość o wybraniu Polaka papieżem, właściciel polany Rusnakowej Czesław Pajerski, wraz z podobnymi mu zapaleńcami wymyślił sobie, że jak Ojciec Święty przyleci do Nowego Targu helikopterem, to i zobaczy, jak się góry modlą. Wzięli się do roboty budarze, aby postawić większą kaplicę, godną, co nie spodobało się ówczesnej władzy. Ale dobry duch i upór, przy wielkim zaangażowaniu w prace także ?Stefusia? sprawił, że budowę skończono i stanęła w Gorcach świątynia, która przez następne lata stała się celem turystycznych i religijnych wędrówek.
Tak powstały w Gorcach inne miejsca, upamiętniające więź człowieka z przyrodą i tym, co jest nadprzyrodzone. Z duchem gór, którego mimo swych zalet i wad, lecz pełen miłości i empatii, Stefan Mrugała był ucieleśnieniem.
Ten wielki posturą i duchem człowiek dożył 63 lat (1923 ? 1986), a jego rodzinny grób mieści się na nowotarskim cmentarzu, w kwaterze 16, niedaleko na górze głównej alei, nieopodal tamtejszego lapidarium. Szkoda tylko, że jest nieco anonimowy, gdyż w e-rejestrze cmentarza widnieje zapis: brak danych; czas, aby administracja nekropolii na Skotnicy w Nowym Targu ten błąd naprawiła. Łatwiej będzie znaleźć i oddać hołd gorczańskiemu duchowi gór?
Jacek Sowa