Józef Figura, Podhale24: Schronisko na Maciejowej to miejsce kultowe. Jak się odnajdujecie w nowych realiach?
Miłosz Szabelski: Bardzo dobre pytanie (śmiech). Ciężko jeszcze powiedzieć, że się odnajdujemy. Sam proces rozpoczęcia pracy tutaj był dość ciekawy, ponieważ przejęliśmy działający obiekt i nie mogliśmy go nawet na jeden dzień zamknąć. Podpisaliśmy papiery około godziny 12, a pięć minut później weszli pierwsi goście. Mieliśmy stosunkowo niewiele czasu na przygotowanie. Od momentu, gdy dowiedzieliśmy się, że wygraliśmy przetarg minęło około dwóch i pół - do trzech tygodni, więc nadal jesteśmy w fazie organizacji i staramy się wszystko poukładać.
Maciej Madej: Nie było łatwo wejść na gotowy obiekt. Wiemy, że miejsce jest słynne, kultowe, było świetnie prowadzone przez poprzedniego gospodarza, który wykonał tu naprawdę dobrą pracę. To dla nas duże wyzwanie, ale naszym celem jest przynajmniej utrzymanie dotychczasowego poziomu. Po miesiącu możemy powiedzieć, że udało nam się zachować jakość jedzenia, noclegów i obsługi klienta. Początek był trudny, ale chyba z sukcesem.
- Zwykle schroniska przejmują osoby z doświadczeniem - byli gospodarze czy pracownicy, dzieci poprzednich właścicieli, ktoś, kto zna branżę. A Wy przyjechaliście z Krakowa na odludzie i jest to Wasze pierwsze schronisko...
Maciej Madej: Nie jest to na pewno odludzie, bo przychodzą do nas mieszkańcy Rabki i okolic. Po tygodniu zaczęliśmy rozpoznawać twarze stałych gości. To nie jest typowe schronisko, lecz bacówka, nie mamy poczucia odcięcia od ludzi. Poza tym, chcieliśmy zmienić nasze życie. Pomysł mamy taki, że prowadząc schronisko jako wspólnicy, możemy się zmieniać. I tak każdy docelowo będzie tydzień tu, a potem tydzień w Krakowie, co powinno dać dobrą równowagę. Żeby mieć trochę swojego życia i trochę - chciałoby się powiedzieć - wypoczynku na Maciejowej, ale to złe słowo, bo to ciężka praca.
- Przejście z korporacji w to zacisze, nie było rodzajem szoku?
Maciej Madej: - Lubię zmiany. Całe życie wszystkich zachęcałem, żeby się zmiany nie bali i właśnie testuję tę teorię na sobie. Myślę, że jak do tej pory wychodzi mi to bardzo fajnie. Oczywiście, minął dopiero miesiąc - zobaczymy co będzie za rok, czy za pięć lat.
Miłosz Szabelski: Całe życie angażowałem się w różne branże, od biura projektowego po gastronomię. Od zawsze miałem pasję do gór, Gorce były ze mną od dziecka, więc gdy pojawiła się możliwość wzięcia udziału w przetargu, nie zastanawiałem się długo.
-A co było wcześniej? Myśleliście o tym i szukaliście jakiegoś schroniska, czy zobaczyliście informacje o przetargu na Maciejowej i zawołaliście: hurra, to jest to?
Maciej Madej: - To nie jest tak, że czeka oferta schronisk do poprowadzenia. Takie okazje zdarzają się rzadko. Stąd i na ten przetarg wpłynęło mnóstwo ofert. Sama procedura miała aż trzy etapy. Trochę nas zaskoczyło, że to my wygraliśmy.
Miłosz Szabelski: - Znałem Maciejową wcześniej, wiedziałem z czym się to będzie wiązało, choć znałem ją raczej od strony wycieczek z dziećmi czy rowerowych wypadów. Ale tu, na miejscu już pojawiło się wiele rzeczy, których zwykły turysta nie zauważa. Wiele się nauczyliśmy o tym wyjątkowym miejscu.
- Ale to zupełnie inna praca, bo tu trochę trzeba być i recepcjonistą, i kucharzem, i pokojówką...
Maciej Madej: - Tak, ale przejęliśmy część starej załogi. To osoby niesamowicie doświadczone, zaangażowane w pracę, które nam niesamowicie wiele pomogły, ułatwiły przejecie. Zawdzięczamy im, że to tak płynnie przeszło. Także wielkie podziękowania dla Piotra, który wspaniale prowadził bacówkę przez minione 13 lat, bardzo wiele włożył pracy w stworzenie klimatu tego miejsca i bardzo nam pomógł na starcie.
- Każde schronisko ma jakiś swój specjał, jeśli chodzi o jedzenie. Na Luboniu mamy kiszkę po lubońsku, gdzie indziej króluje szarlotka. Macie w zanadrzu jakiegoś kulinarnego asa w rękawie?
Miłosz Szabelski: - Na Maciejowej zawsze słynne były racuchy i sernik i to menu utrzymaliśmy, choć zastanawiamy się też nad jakimiś delikatnymi zmianami.
Maciej Madej: - Ja znam Maciejową z racuchów i to danie koniecznie musimy utrzymać. To zresztą dzieło naszego poprzednika, u którego było to "spécialité ? la maison".
- Jakie macie plany na przyszłość? Rozbudowa? Inwestycje?
Maciej Madej: Plany są, choć jeszcze nie do końca sprecyzowane. Wszystko będziemy robić w uzgodnieniu z PTTK. Chcielibyśmy bardziej dostosować bacówkę dla rodzin z dziećmi, może dodać plac zabaw w klimacie górskim. Chcemy, by było to miejsce bardziej rodzinne, przyjazne dla ludzi z psami. Na pewno będziemy chcieli dobrze przygotować się na nasz pierwszy sezon, a jak go przeżyjemy, to otworzymy głowy i będziemy snuć plany inwestycyjne.
- Teraz jest tu spokój, mamy środek tygodnia, samo południe. Od czasu do czasu pojawiają się nowi goście. Ale prawdziwy najazd czekać was będzie w wakacje...
Maciej Madej: - Przeżyliśmy już pierwszy najazd turystów w majówkę. Mam wrażenie, że poradziliśmy sobie całkiem nieźle. Wprowadziliśmy parę usprawnień, które pozwoliły nam zmniejszyć kolejki.
- Jakim sposobem?
Maciej Madej:- Dawniej trzeba było ręcznie wypełniać zamówienia, podliczać to na kalkulatorku, część zamówienia idzie na kuchnię, część wydajemy od razu... A teraz wszystko odbywa się przez kasę, na kuchni jest drukarka, która automatycznie drukuje zamówienia, rachunki się same sumują. To niby drobiazg, który jednak wiele zmienia.
- A co z noclegami? Trzeba je rezerwować z dużym wyprzedzeniem czy może jest szansa na miejsce "z marszu"?
Miłosz Szabelski: - Jeszcze nie uruchomiliśmy portali rezerwacyjnych, ale przejęliśmy numer telefonu i przyjmujemy rezerwacje telefonicznie. Najbliższe weekendy są zapełnione, ale w tygodniu można jeszcze znaleźć wolne miejsce.
- Na koniec pozostaje więc zaprosić wszystkich na Maciejową po niepowtarzalny klimat, gościnę i pyszny sernik oraz racuchy.
Maciej Madej i Miłosz Szabelski: Zapraszamy!