- Jacek Sowa: Podhalańskich kółek czar… HALO, TAXI!
- Jacek Sowa: Podhalańskich kółek czar… Użytek własny
Przed gmachem przy nowotarskiej ulicy Świętej Katarzyny, (nb. chrześcijańskiej męczennicy), w którym mieściła się siedziba komendy Milicji Obywatelskiej, zaczęły parkować GAZ-y i Warszawy z charakterystycznymi białymi pasami na drzwiach i granatowym żołędziem obok pokaźnego głośnika na dachu. Ponieważ były zaopatrzone w skrzeczące krótkofalówki, pojazdy te szumnie nazwano radiowozami!
Jako młody korespondent terenowy „Dziennika Polskiego” miałem częsty kontakt z „drogówką”, która dostarczała świeżych newsów do gazety. Zdarzało mi się czasem wyjeżdżać na akcje, które zawsze należy popierać, czyli prewencyjne kontrole trzeźwości na drodze. W takich przypadkach funkcjonariusze raczej nie odpuszczali winowajcom, choć nie zawsze skuteczna interwencja była możliwa. Pamiętam zdarzenie na „zakopiance”, kiedy to lotny patrol zatrzymał jadącą wężykiem syrenę na warszawskich blachach; kierowca okazał się wojskowym kapitanem lotnictwa w mundurze, przez co nie podlegał jurysdykcji cywilnej. Dla pewności kluczyki od auta mu zabrano, auto zamknięto. Delikwent oznajmił, że znajdzie zastępstwo za kierownicą w pobliskiej strażnicy WOP, gdzie skierował swoje chwiejne kroki. Parę godzin później syrenkę znaleziono w Białym Dunajcu w rowie, a kierowcę w zakopiańskim szpitalu…
Milicjanci z nowotarskiej „lotnej”, dowodzonej przez zażywnego porucznika Lebiedzkiego, raczej nie należeli do represyjnej grupy działania i często przymykali oko na lżejsze wykroczenia. Znali tutejszych ludzi i ich zwyczaje, a w swym działaniu byli mniej lub bardziej gorliwi. W środku tej klasyfikacji umieściłbym plutonowego Marka i sierżanta Muszkę, którzy jednak z uporem maniaka polowali na poobijaną simcę pewnego znanego z wybryków obywatela miasta, rzadko z powodzeniem… Nieprzejednanym aż do karykaturalnych rozmiarów służbistą był legendarny sierżant Tutaj, czatujący na auta, zaparkowane w Rynku, głównie na tzw. parkingu końskim przy publicznym WC. „Ślązak”, bo tak nazywali go prześmiewcy z racji pochodzenia z Sosnowca (sic!), dostarczał tony bzdurnych wniosków, które potem pani Ula w miejscowym kolegium ds. wykroczeń zamieniała w grzywny dla wczorajszego woźnicy z Ogrodowej albo rowerzysty „bez uprawnień”. Pan Edzio znikł z horyzontu po jakimś incydencie, ale to już inna historia.
Był w lotnej także inny Edzio, sierżant Szewczyk z Rabki, facet w miarę wykształcony i kulturalny, przynajmniej ja na niego złego słowa nie powiem. Podobnie zapamiętałem dwumetrowego kaprala, zwanego „Długopisem” z racji dwumetrowego wzrostu. Zatrzymany kiedyś na Dolnym Śląsku za przekroczenie prędkości, legitymujący mnie funkcjonariusz na podstawie tablic rejestracyjnych zapytał, czy w Nowym Targu jest w drogówce taki wysoki dryblas, skwapliwie potwierdziłem fakt znajomości „z tym równym facetem”. Milicjant oddał mi papiery ze słowami: - Pan go pozdrowi od kumpli z Karpacza! Przekazałem „Długopisowi”, ucieszył się.
Był w drogówce też wspomniany w innym miejscu Józek Janik, który trafił do milicji z seminarium duchownego! Niezwykłe standardy jego interwencji drogowych stały się niemal legendarne, a pouczenie było najczęstszym środkiem, które stosował tam, gdzie to powinno wystarczyć. Swą „działalność kulturalną” Józek potem kontynuował jako nowotarski taksówkarz nr 16.
To były ciekawe czasy, nie było jeszcze komputerów i radiowozów z grupy speed, kiedy dowodem był zabarwiony na żółto balonik, a miernikiem garnek w przydrożnym rowie. Kiedy seryjna warszawa nie miała szans z simcą, kiedy o winie decydowało raczej szkiełko i oko, a czasem po prostu zdrowy rozsądek, którego dziś obu stronom na drodze często brakuje…
Inne to były czasy, lecz problemy podobne. Inne też było szkolenie przyszłych kierowców, ale o tym następnym razem.
(cdn)
Jacek Sowa
Po pół wieku pamięć może zawodzić, toteż proszę o wyrozumiałość i ew. uwagi i pomoc w snuciu wspomnień z historii podhalańskiej motoryzacji. Korespondencję można kierować na adres mailowy: jacek.sowa@mzpn.pl lub lukasz.worwa@worwa.pl