Przywalone rupieciami i zapasem drewna na zimę w ciasnej hali drzemią zardzewiałe, ale ponoć kompletne zabytki europejskiej motoryzacji. Najdalej wielki Renault Juvaquatre z lat 40-tych z pokaźnym kufrem z tyłu; kiedyś jeździł podobnym Stanisław Beńko na taksówce z numerem 5!
Za nim drzemie zakurzony kompakt brytyjskiej fabryki Forda z lat pięćdziesiątych, model Anglia z kierownicą oczywiście po prawej stronie.
Tuż za bramą garażową pod kolekcją żyrandoli prawdziwa perełka – przedwojenna DKW Meisterklasse z drewnianą zabudową z tyłu, która kiedyś służyła w piekarni do przewozu pieczywa.
Na przydomowej łące pana Zbigniewa rdza piszczy wewnątrz karoserii powojennych produkcji. Austinem, którego markę można rozpoznać tylko po wyblakłym emblemacie na masce, jeździł kiedyś pewien polski ambasador z Londynu, któremu na potrzeby krajowe zainstalowano kierownicę po „właściwej”, lewej stronie.
Pozostałe auta to zabytki socrealistycznej koncepcji motoryzacyjnej. Niemal zupełnie niewidoczny w pożółkłej jesiennej trawie schował się nasz Mikrus z Mielca z roku 1960; podobnym jeździł kiedyś Janusz Ruge, pilot z pobliskiego Aeroklubu Tatrzańskiego.
Niemal w tym samym czasie wyprodukowana została limuzynka radzieckich dygnitarzy, Moskwicz 403, który to egzemplarz z całej stajni prezentuje się bodaj najlepiej.
W tym towarzystwie najmłodszy jest enerdowski produkt z lat dziewięćdziesiątych, Trabant z silnikiem 1,1 Polo, na którym widnieją białe już tablice z rejestracją zakopiańską.
Pan Zbigniew zapewnia, że wszystkie eksponaty, choć w większości zdemontowane, są kompletne i zdatne do rewitalizacji, gdyby trafił się ktoś, kto się na tym zna. Póki co, trzeba mu pomóc te auta przykryć plandekami przed zimą; sam już niestety nie da rady, nie to zdrowie…
Gdyby znalazł się ktoś, kto przywróci choćby trochę dawnego blasku tej części podhalańskiej historii motoryzacji, niech kontaktuje się mailowo: lukasz.worwa@worwa.com
Jacek Sowa